Erich Remarque - Czas Życia I Czas Śmierci

Здесь есть возможность читать онлайн «Erich Remarque - Czas Życia I Czas Śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Czas Życia I Czas Śmierci: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas Życia I Czas Śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Historia żołnierskiego losu młodego Niemca, który nieoczekiwanie, w czasie klęski armii niemieckiej, dostaje urlop. Przepełniony nadzieją udaje się do kraju, do rodzinnego miasta, by szukać wytchnienia od nędzy, głodu, zimna i wszechobecnej śmierci frontu rosyjskiego. Czeka go z jednej strony ogromne rozczarowanie – jest bowiem świadkiem upadku swojej ojczyzny, a z drugiej niespodziewane szczęście – przeżywa wielką miłość. Pełen wątpliwości wraca na front, gdzie rozstrzygnie się konflikt między winą a poświeceniem.

Czas Życia I Czas Śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas Życia I Czas Śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Mężczyzna miał świeżą bliznę na czole, brakowało mu dwóch przednich zębów.

– Gdzie pan mieszka?

– Hakenstrasse osiemnaście.

– To na Starym Mieście.

– Tuż obok. Na rogu Luisenstrasse. Widać stamtąd kościół Św. Katarzyny.

– Tak… tak… – Mężczyzna spojrzał w ciemne niebo. – No, więc zna pan drogę.

– Oczywiście. Tego się nie zapomina.

– Pewnie, że nie. Wszystkiego dobrego.

– Dziękuję.

Graeber szedł przez Bramschestrasse. Spoglądał na domy. Były całe. Widział okna, wszystkie były ciemne. “Obrona przeciwlotnicza – pomyślał. – Oczywiście". To dziecinne, a jednak nie spodziewał się tego; wyobrażał sobie, że miasto będzie oświetlone. A przecież powinien był o tym wiedzieć z czasów ostatniego urlopu. Przyśpieszył kroku. Zobaczył piekarnię, w której nie było chleba. Za szybą stało kilka papierowych róż w szklanym wazonie. Potem minął sklep spożywczy. Okno wypełniały puste opakowania. Dalej – warsztat siodlarza. Graeber przypomniał sobie ten sklep. Na wystawie stał tu dawniej wypchany brązowy koń. Zajrzał do środka. Koń wciąż jeszcze tam stał, a przed nim, także jak dawniej, z pyskiem uniesionym jak do szczekania – stary, wypchany czarno-biały terrier. Graeber zatrzymał się na chwilę przed tą wystawą, która nie zmieniła się mimo wszystko, co zaszło w ciągu ostatnich lat; potem ruszył dalej. Nagle poczuł się w domu.

– Dobry wieczór – powiedział do jakiegoś nieznajomego stojącego przed następnymi drzwiami.

– …wieczór – odparł ten po chwili, zdumiony.

Buty Graebera stukały po bruku. Wkrótce odstawi ciężkie buciory i wyszuka swoje lekkie cywilne obuwie. Umyje się w gorącej wodzie i włoży czystą koszulę. Szedł coraz szybciej. Miał wrażenie, że ulica faluje mu pod nogami, jakby była żywa lub naładowana elektrycznością. Potem poczuł nagle zapach dymu.

Przystanął. To nie był dym z komina ani ze spalonego drzewa; to był swąd pożaru. Rozejrzał się. Domy stały nietknięte, dachy były nienaruszone. Niebo nad nimi rozległe i granatowe.

Poszedł dalej. Ulica wychodziła na mały placyk z zieleńcem. Swąd spalenizny stał się intensywniejszy. Jakby zwisał w nagich koronach drzew. Graeber węszył; nie mógł ustalić, skąd dolatuje ten zapach. Był teraz wszędzie, jak popiół spadający z nieba.

Na następnym rogu zobaczył pierwszy zwalony dom. Drgnął. W ciągu ostatnich lat nie widział nic prócz ruin i nie robiło to już na nim wrażenia; ale w tę kupę gruzów wpatrywał się, jakby po raz pierwszy w życiu widział zniszczony budynek.

“To tylko jeden dom – pomyślał. – Tylko jeden jedyny dom. Nie więcej. Wszystkie inne jeszcze stoją". Przebiegł obok ruin węsząc. Zapach spalenizny nie pochodził stąd. Ten dom został już dawno zniszczony. Może był to przypadek – jakaś bomba zrzucona bez wyboru w czasie powrotnego lotu.

Spojrzał na tabliczkę z nazwą ulicy. Bremerstrasse. Do Hakenstrasse jeszcze daleko, co najmniej pół godziny. Szedł prędzej. Prawie nie spotykał ludzi. Pod ciemnymi łukami bram paliły się małe niebieskie żarówki. Były osłonięte, a w ich bladym świetle brama wyglądała niby chora na gruźlicę.

Potem natknął się na pierwszy zniszczony narożnik. Tym razem było to kilka domów. Pozostały z nich tylko fundamenty. Sterczały w górę czarne i widlaste. Pogięte stalowe belki zwisały między nimi jak ciemne węże ryjące w kamieniach. Część gruzu już uprzątnięto. Również i te ruiny były stare. Graeber przeszedł tuż obok nich. Wspinając się na rumowisko, które tarasowało chodnik, spostrzegł czarne cienie; wyglądały w ciemności jak pełzające olbrzymie żuki.

– Hej! – zawołał. – Jest tam kto?

Zagrzechotały kamienie, posypał się tynk, cienie smyrgnęły. Graeber słyszał gwałtowne dyszenie; spostrzegł, że to on sam tak głośno oddycha.

Pędził teraz. Swąd spalenizny gęstniał. Zniszczenia były coraz większe. Doszedł do Starego Miasta, zatrzymał się i patrzył przed siebie znieruchomiałym wzrokiem. Dawniej stały tu rzędy drewnianych domów o wysuniętych szczytach, spadzistych dachach i barwnych malowidłach. Nie było ich już. Zamiast nich ujrzał bezładne pogorzelisko, zwęglone belki, fundamenty, zwały kamieni, resztki ulic, a nad tym wszystkim kłębiący się białawy opar. Domy spłonęły jak suche wióry.

Biegł dalej. Chwycił go nagle dziki strach. Przypomniał sobie, że w pobliżu domu jego rodziców znajdowała się mała huta miedzi. Mogła stanowić cel. Potykając się pędził przez ulice, przez dymiące, jeszcze wilgotne ruiny, potrącał ludzi, gnał naprzód brnąc przez rumowiska i naraz stanął. Nie wiedział, gdzie jest.

Miasto, które znał od dzieciństwa, było tak zmienione, że nie mógł znaleźć drogi. Dawniej orientował się według fasad domów, teraz pozostały z nich zgliszcza. Spytał przemykającą obok kobietę, jak trafić na Hakenstrasse.

– Co? – spytała przestraszona. Była bardzo brudna, ręce przyciskała do piersi.

– Na Hakenstrasse.

Kobieta uczyniła nieokreślony ruch.

– Tam… w głębi… za rogiem…

Poszedł w tym kierunku. Po jednej stronie stały zwęglone drzewa. Korony i mniejsze gałęzie były spalone, pnie i konary sterczały jeszcze. Wyglądały jak olbrzymie czarne ręce wyciągające się z ziemi ku niebu.

Graeber usiłował się zorientować. Stąd powinien już dojrzeć wieżę kościoła Św. Katarzyny. Nie widział jej. Może i kościół się zawalił. Nikogo już więcej nie pytał. Gdzieś spostrzegł stojące nosze. Ludzie usuwali gruzy. Wokoło biegali strażacy. Woda kląskała w gęstym dymie. Posępny płomień zawisł nad hutą miedzi. Odnalazł Hakenstrasse.

VII

Tabliczka umocowana była na pogiętym słupie latarni. Wskazywała skośnie w dół, w stronę leja, gdzie leżały odłamki muru i żelazne łóżko. Ominął lej i znów zaczął biec. Nieco dalej spostrzegł nie zniszczony dom.

– Osiemnasty – szepnął – to musi być numer osiemnasty! Boże, spraw, żeby osiemnasty stał!

Zawiódł się. Stała tylko fasada. W ciemności cały dom wydawał się nietknięty. Gdy podszedł bliżej, zobaczył, że reszta jest zawalona. Ściśnięty stalowymi belkami, zawisł w górze fortepian. Pokrywa była zerwana, a klawisze połyskiwały jak groźnie wyszczerzone zęby w olbrzymiej paszczy wielkiego przedpotopowego potwora.

Graeber podbiegł do szeroko otwartej bramy frontowej.

– Hej tam! – krzyknął ktoś. – Uwaga! Dokąd pan leci?

Nie odpowiedział. Nagle nie mógł sobie uprzytomnić, gdzie powinien stać dom jego rodziców. Przez wszystkie te lata miał go przed oczyma, każde okno, wejście, schody – ale teraz, tej nocy, wszystko mu się pomieszało. Nie wiedział nawet, po której stronie ulicy się znajduje.

– Uważaj pan! – wrzasnął znów ten sam głos. – Chcesz, żeby ci mur na łeb zleciał?

Graeber zajrzał przez bramę. Zobaczył fragment schodów. Poszukał numeru domu. Zbliżył się komendant obrony przeciwlotniczej.

– Co pan tu robi?

– Czy to numer osiemnasty? Gdzie jest osiemnasty?

– Osiemnasty? – Komendant poprawił hełm na głowie. – Gdzie jest osiemnasty? Gdzie był osiemnasty, chciał pan powiedzieć.

– Co?

– No chyba. Nie ma pan oczu?

– To nie jest osiemnasty?

– To nie był osiemnasty! Był! “Jest" już nie istnieje. “Był" – to właściwe słowo.

Graeber chwycił mężczyznę za klapy.

– Słuchaj pan – powiedział groźnie. – Nie mam ochoty wysłuchiwać dowcipów. Gdzie jest osiemnasty?

– Proszę mnie natychmiast puścić albo wezwę policję. Nie ma pan tu nic do szukania. Tutaj się odgruzowuje. Zostanie pan aresztowany.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Czas Życia I Czas Śmierci»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas Życia I Czas Śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Czas Życia I Czas Śmierci»

Обсуждение, отзывы о книге «Czas Życia I Czas Śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x