– Pan Trześniewski przyjechał z Włodawy poznać Polę, no i ciebie oczywiście. Nie mógł zrobić tego wcześniej. Grzegorz powiedział mu sześć lat temu, że dziecko zmarło przy porodzie, a ty zwariowałaś i do końca życia pozostaniesz w zakładzie zamkniętym.
Czy wspominałam, że moja mama jest nauczycielką matematyki?
– I co się zmieniło? – zapytałam zaciekawiona, a może kompletnie ogłupiała.
Zapomniał, że to powiedział – oznajmiła matka rzeczowym tonem. – Przywiózł do domu kandydatkę na kolejną żonę, a rodzice wytłumaczyli mu, że raczej nie dostanie rozwodu, jeśli pierwsza jest w wariatkowie.
Rodzice? – szepnęłam, a może jęknęłam.
Żona, niestety, nie mogła przyjechać – wyjaśnił pospiesznie mój… hm, teść. – Nie najlepiej się czuje po tym wszystkim, potrzebuje trochę czasu, żeby się oswoić, sama pani rozumie.
Nie, nic z tego nie rozumiem – przerwałam mu. – To niemożliwe, ja byłam jego żoną. Przecież normalnie studiował, funkcjonował, pracował, byłam przy tym…
Sama nie wiem, czemu nagle zaczęłam bronić Grzesia Kłamczucha, z którym od dawna nie chciałam mieć nic wspólnego. Może dlatego, że jednak miałam… sześcioletnią dziewczynkę, która kochała swojego ojca.
– Nie wiedzieliśmy, że w ogóle poszedł na studia. Mówił nam w tajemnicy, że handluje kradzionym węglem z Ruskimi i zarabia jakieś kosmiczne pieniądze – wyjaśnił Tomek znużonym głosem.
Zaczęłam się śmiać. Grzesiek i kosmiczne pieniądze! Czułam, że jeszcze słowo, a ten śmiech przejdzie w szloch albo jakąś histerię.
– I co wy na to? – wydusiłam zaciekawiona.
– Matka, wiadomo, zamartwiała się – odezwał się ojciec Grześka – a ja nawet uwierzyłem. Miałem trochę pretensję, że nic nie zobaczyliśmy z tych kosmicznych pieniędzy.
– I przez tyle lat nikt tego nie sprawdził? Nikt go nie odwiedził, nie zainteresował się, czy przypadkiem nic mu nie grozi?
– Dorosły był – wyjaśnił. – Potem dostaliśmy wiadomość, żeby go nie szukać, bo ma kłopoty i musi jakiś czas się ukrywać. Przed UOP.
Gdzie niby? – zaśmiałam się. – W teatrze lalek?
W Puszczy Białowieskiej.
O Boże! – jęknęła mama.
– Aha – wychrypiałam, zastanawiając się, co powinnam powiedzieć albo zrobić.
Nie miałam pojęcia. Nie byłam bohaterką telenoweli. Nikt nie napisał kwestii, którą mogłabym teraz wygłosić, wykrzyczeć, wyjęczeć. Nie miałam siły myśleć. Dlatego odwróciłam się i weszłam do pokoiku Poli. Zamknęłam za sobą drzwi i powolutku osunęłam się po nich na podłogę.
Jak tam Laura? – zapytałam.
Szykuje królewskie szaty na spotkanie z dziadkiem i babcią drugą – wysapało dziecko, mocując się z mikroskopijnymi guziczkami w różowej kreacji balowej ulubionej lalki.
Było to obezwładniająco konkretne i jasne podsumowanie, choć z nas dwóch to Pola była małą księżniczką.
Ktoś szarpnął drzwiami, rozległo się energiczne pukanie. Na czworakach przesunęłam się bliżej Poli. Drzwi się otworzyły i weszła moja mama. Popatrzyła na nas z góry, parsknęła śmiechem. Zaskoczyła mnie, bo w kuchni wyglądała tak, jakby najwyższym wysiłkiem powstrzymywała histerię, szał, nie wiem co, coś gwałtownego i okropnego.
– Zamierzasz tu przesiedzieć sprawę? – zwróciła się do mnie. – Tak się nie da.
A co mam zrobić? – zapytałam. – Uściskać rodzinę męża, postawić flaszkę na stole i do rana opowiadać im historię swego życia?
Wyjdziesz stąd sama czy mam cię wyciągnąć za nogę?
A babcia odpowiada pytaniem na pytanie – zauważyło dziecko rezolutnie.
Podniosłam się z podłogi i posłusznie wyszłam do swoich gości.
Mam nadzieję, że powiedzieliście o wszystkim Jagodzie – wydusiłam, kiedy już jako tako pozbierałam myśli.
Bo ty nie masz czym się martwić – mruknęła mama.
Tak – odparł Tomek z ożywieniem. – Za jej namową podjął terapię.
To się leczy? – zdziwiłam się.
Ja tam nie wiem. To ona mówi, że Grzesiek kłamie, żeby się dowartościować, bo ma te, no…
Kompleksy – podpowiedziała uprzejmie moja matka, a ja spojrzałam na nią oczami jak spodki.
– No, kompleksy, właśnie. Cholera wie, może i tak.
Koń by się uśmiał, pomyślałam. Facet, który sprowadził mnie i moje poczucie własnej wartości do parteru, a może jeszcze niżej, będzie teraz pracował nad wzmocnieniem swojej samooceny, żeby mieć siłę zmierzyć się z prawdziwym sobą. A ja? Co mam zrobić ze sobą i swoim zmarnowanym życiem?
– Mamusiu – zawołała Pola, stając w drzwiach – jeszcze nic nie jadłam od drugiego śniadania! Ja chyba jestem chora!
Prawidłowa odpowiedź stała przede mną w czerwonych rajstopkach i granatowej sukience z osiedlowego lumpeksu.
czerwiec – grudzień 2001
Daszo najmilsza, nawet nie wiesz, jak wspaniale było mi z Tobą przez te kilka dni. Poczułem, że gdzieś we wszechświecie są dla mnie możliwe ład i uspokojenie, za którymi tęsknię. Trzeba było tylu lat…
Nie wierzyłem, że nasze drogi kiedyś jeszcze się zejdą. To, co się stało, przeszło moje oczekiwania.
Chce mi się żyć. Od dawna tak dobrze się nie czułem. Widzę światło w tunelu. Wierzę, że to nie błysk lusterka, co było moją młodzieńczą obsesją, skąd wiele pomyłek w życiu i wiele pesymizmu.
Jest mi trudno iść przez rozwód. Z każdym dniem wyczuwam w Helen coraz więcej gniewu. Ciągle wini mnie za to, co się z nią dzieje, za to, że nagle musi iść do pracy, że została sama. Nie taki był jej plan.
Były to dobre łata w moim życiu i jestem jej za nie wdzięczny. Mam, nadzieję, że jest coś, za co i ona jest mi wdzięczna. To, co się z nami stało, jest konsekwencją naszych wyborów: ona wybrała, że nie będzie mieć dzieci, ja wybrałem dzieci – nie ma tu miejsca na kompromis.
Nie mogę przez całe życie jej utrzymywać. Nie chcę, to się kłóci z moim poczuciem sprawiedliwości.
Piszę Ci o tym, byś spróbowała mnie zrozumieć.
Nie wiem, co się z nami stanie. Nie wiem, co każde z nas wybierze. Bardzo chcę być z Tobą, ale mogę tylko liczyć na to, że Ty też tego zechcesz. Bardzo tego pragnę, ale to nie jest ogień, który mogę w Tobie zapalić. Muszę poczekać, aż sam się zatli.
Będzie dobrze. Byleby wojny nie było, jak mówiła moja babcia.
Tęsknię,
Marcin
Dasza żyła jak Ostatni Mohikanin albo amisz. Nie miała i nie potrzebowała w domu komputera ani Internetu. Nie, nie głosiła w tym względzie jakichś teorii, po prostu uważała, że to obszar rzeczywistości, który jej w żaden sposób nie dotyczy. Była aktorką. Teatr lalek – jak każdy teatr – żyje wyłącznie chwilą, jest ulotny, jednorazowy i nieodwołalnie przemija w czasie rzeczywistym. Do budowania kolejnych ról Dasza potrzebowała swojego ciała i głosu, a nie wiadomości z internetowych serwisów. Jej pamiętnikiem (sam widziałem, choć nie zaglądałem, no, może trochę) był szary brulion z pozaginanymi w trójkąt stronami (jak w czwartej klasie). Pomysł pisania internetowego dziennika, do którego miałby zaglądać ktokolwiek poza nią, wydałby jej się ekshibicjonistyczną perwersją. Miała jedną pensję i jedno pustawe konto w oddziale PKO na swoim osiedlu. Do jego opróżniania wystarczała jej karta bankomatowa, a i ją traktowała z nieufnością.
Najdziwniejsze było jednak to, że jej córka żyła w tym samym mohikańskim stylu. Nie prowadziła bloga, nie tkwiła na Gadu – Gadu, nie robiła nic z tego, co dla wszystkich nastolatków znanych mi z widzenia i ze słyszenia stanowiło istotę i sens życia. To prawda, słuchała muzyki na odtwarzaczu kompaktowym, ale już informacji szukała w encyklopediach i słownikach, a jeśli czegoś nie mogła znaleźć w domu, szła do biblioteki. No i czytała książki, co samo w sobie było dla mnie zdumiewające.
Читать дальше