9 sierpnia 2000
Zwierzołki kochane!
Jesteśmy już w Alpach. Uroczo tu niezwykle, widoki, ze tylko robić zdjęcia. Pogoda jest fantastyczna, opaliłam się już bardzo. Tydzień spędziliśmy w Bretanii i chyba z wszystkich gór wolę morze. Jest niezwykłe, zmienia barwy, mieni się, jest spokojne, a za chwilę wzburzone. A pod górę zawsze trzeba najpierw podejść.
Całuję was mocno – Tam Tam ma chyba kompleks harcerski – Sven
Sven
10 sierpnia 2000
Dwa tygodnie wakacji już prawie za nami. Wszystko byłoby cudowne, gdyby nie te okresy bólu brzucha. W nocy przed naszym wyjazdem w Alpy Tamara miała straszny atak bólu. Tak się przestraszyłem, że zaproponowałem powrót do Brukseli. W końcu jednak pojechaliśmy w Alpy, gdzie czekali moi rodzice. Tak bardzo zasłużyliśmy na te wakacje. I ból miał się przecież skończyć. Na razie poprawy nie widać, wręcz przeciwnie. Bez przerwy jakieś tabletki przeciwbólowe. Z wyjątkiem trzech małych wycieczek – łatwy szlak, dwie godziny z piknikiem – Tamara leży i odpoczywa. Dużo śpi, kiedy ból jej pozwoli. Często jest taka zmęczona, że nawet nie chce jej się czytać, co się rzadko zdarza. Dzisiaj w końcu zadzwoniliśmy do radiologa. „Dalej boli? Przylać mi. Mieliśmy przypadki, że po radioterapii ból utrzymywał się przez dwa tygodnie. Należy czekać, próbować inne tabletki. Po powrocie dokładnie panią zbadamy”. W Briancon znalazłem przypadkiem książkę Lance’a Armstronga. Chcę ją przeczytać.
Tak trudno jest patrzeć, jak Tamara cierpi. Wystarczy, już za dużo cierpiała. Może trzeba było pojechać gdzie indziej, nie w Alpy. Ale kto mógł przewidzieć, że ból będzie narastał. Sam czuję się bardzo zmęczony. Tyle razy dziennie: ból, ból, ból. Pytania: Skąd ten ból? Jakie brać tabletki? Już wolno następną? Bezsilność, ból rządzi. Proszę o to, aby ten ból wreszcie ustał. Wystarczy. Tyle zmęczenia z powodu naświetlań. Czy to jest cena za to, że Tamara tak dobrze znosiła chemioterapie?
Martwię się. Moi rodzice też. Czy szlak nie jest zbyt trudny? Tamara chce korzystać z wakacji, ale nie ma sił. Zdarzają się momenty, kiedy zapominamy o wszystkim. Kiedy Tamara odżywa, kiedy zbiera jagody w lesie, patrzy na fruwającego motylka albo obserwuje, jak mrówki dźwigają okruchy bagietki. Życie jest piękne.
Wieczorem właściciele kempingu zorganizowali wspólną kolację. Obok nas siedziała śmieszna angielska para. Są już na emeryturze. Mieszkają w Hiszpanii, gdzie kiedyś prowadzili własny pensjonat. W lecie podróżują przyczepą kempingową po Europie. Na miejscu poruszają się własnym skuterem. Mówią w kilku językach, opowiadają śmieszne anegdoty i wyglądają szczęśliwie. Fajna para. Robią na nas duże wrażenie. Tamara: „My też będziemy kiedyś tak podróżować”.
Na razie marzymy o własnym domku na wsi. Może w Bretanii. Albo gdzieś w Polsce, pod warunkiem, że tam wrócimy. Tamara już próbowała zainteresować moich rodziców pomysłem wspólnego domu na Kaszubach. Ona marzy o życiu na wsi, blisko natury. Chciałaby odnowić jakiś stary domek. Mieć ogród. Zwierzęta. Miejsce spotkań dla rodziny.
14 sierpnia 2000
Powrót z wakacji. Przeczytaliśmy oboje książkę Armstronga. Miał dużo szczęścia, że wyszedł z choroby. Lekarze dopiero później przyznali się, że na początku dawali mu jedynie 3 procent szans na przeżycie. Bardzo cierpiał w czasie chemioterapii. Po leczeniu przez długi czas nie mógł dojść do siebie i wrócić do życia. Jak to dobrze, że Tamara dostała się na ten staż w Komisji Europejskiej.
Dzisiaj znowu szpital. Doktor Bondue jest na wakacjach. Jeszcze jedno naświetlanie. Po raz ostatni. Ale tym razem przez całą dobę. Lekarze zbadali Tamarę. Mówią, że nic złego nie wymacali, że ból minie za kilka dni. Nie należy się martwić, ponieważ wskaźnik przez cały czas jest dobry.
Cierpienie, ból, miłość, szczęście. Wszystko zmienia się z godziny na godzinę. Trzymaj się, Tamarko. Jeszcze tylko do jutra.
Tamara
20 sierpnia 2000
Wyniki w maju były bardzo dobre. Co za ulga! Myślałam: a więc to wszystko prawie za mną. Teraz tylko zdrowienie, zdrowienie, zdrowienie. W czerwcu rozpoczęłam radioterapię. Od początku czułam, że to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Czułam się gorzej, coraz gorzej. Zmęczona, w depresji. Dobrze, że przyjechał Rafał, potem Wanda, potem moja Ania. Jakoś znosiłam to wszystko, wychodziłam, starałam się być aktywna. Na początku lipca zaczął mnie boleć lewy bok, chyba jelito grube. Powoli, ale systematycznie. Brałam coraz to nowe tabletki przeciwbólowe. Teraz myślę, że jestem jedną wielką tabletką, chemia w pełnym składzie. Ból nie przechodził.
Pojechaliśmy na wakacje do Bretanii, a potem w Alpy. Byłoby czadowo, gdyby nie ból i tabletki, jedna za drugą, noc i dzień. Po przyjeździe miałam jeszcze caesium – wkładają na 24 godziny taki metalowy przyrząd i naświetlają. Maszyna wygląda jak odkurzacz. W dodatku zamykają cię w pokoju, kiedy ktoś wchodzi, naświetlanie się wyłącza, więc najlepiej, jeśli nikt nie przychodzi.
Myślałam, że oszaleję. Samotność, odkurzacz, leżysz na plecach i nie możesz się ruszyć. O tym, że „mam przejść to naświetlenie, dowiedziałam się tuż przed wakacjami. Nagle spadło to na mnie jak grom z nieba. Myślałam: wakacje to będzie czas narodzin, odpocznę, zapomnę przynajmniej w pewnym sensie. A tu cyk, „Przyjdzie pani jeszcze na dwa dni do szpitala”… Przeżyłam ten okropny czas, nie wiem, ile przybyło mi z tego powodu zmarszczek.
Teraz od kilku dni jestem w domu. Bardzo słaba, no i ten bok boli ogromnie. Nie wiem, co robić. Czasami szaleję i aż żal mi Macka, który się przejmuje i cierpi ze mną. Tak go kocham!
Za tydzień w niedzielę powinnam być w Irlandii. Będę mieszkała u rodziców Macartana. Mam nadzieję, że do tego czasu ból przejdzie, bo jeśli nie, to nie wiem, czy pojadę. A tak się bardzo cieszyłam na ten wyjazd! Zobaczymy.
Boże, miej mnie w swojej opiece!
Miej w opiece Macka kochanego!
Ania pojechała na tydzień do Paryża i poznała jakiegoś Amerykanina, który właśnie siedzi w Zielonej i opycha się pierogami. Zobaczymy, co z tego będzie. Fajna wakacyjna miłość!
21 sierpnia 2000
Gdzie jesteście, Błoniarki? Pewnie jeszcze na wakacjach. My już wróciliśmy, było naprawdę fajnie, najpierw w Bretanii, a potem w Alpach. Niestety przez ten cały czas bolało mnie, uwaga… jelito grube i myślałam, że dostanę szalu. Podobno to wynik naświetlań, ale ciągle mnie boli i powoli zaczynam tracić cierpliwość. Po wakacjach musiałam pójść jeszcze na dwa dni do szpitala (dla odmiany), gdzie naświetlano mnie przez 24 godziny. I to podobno ma być koniec końców. Trochę kiepsko się teraz czuję, mam dosyć tej choroby, cierpień, nieprzespanych nocy i w ogóle. Lekarze mówią, że mam uzbroić się w cierpliwość i pozwolić organizmowi nabrać rozpędu. Łatwo mówić. Kiedy powiedziałam im, ze mnie boli, odpowiedzią było: „To nie są symptomy choroby. Pani jest zdrowa”.
Moja siostra nie dostała się na iberystykę, ale pojechała na tydzień do Paryża i poznała jakiegoś Amerykanina. Stefan (tak go nazywa moja mama i nie chce słyszeć, że inaczej się wymawia to imię) siedzi w Zielonej, opycha się pierogami ruskimi (o co Mac jest zazdrosny) i szaleją z Franką. Jednego dnia miałam telefon od mamy, taty i Ani. Kazik szlifuje swój angielski i to dobrze, bo jak ostatnio zadzwonił do starych Maćków, w Nowy Rok życzył im Merry Christmas. Zwierzcie więc mają swojego Amerykanina, cała ulica Strumykowa jest wstrząśnięta, mama pasie ewentualnego zięcia, brat szlifuje angielski, Kazik nie wie, co o tym wszystkim myśleć, więc kupuje żarcie w zastraszającej ilości, a Stefan-odkurzacz (określenie mojej mamy) wszystko pochłania. Teraz dopiero wydało mi się to logiczne: Kazik myśli, że się chłopak przeje albo zatruje i fiu…
Читать дальше