– Skąd dzwonił?
– Od jakiejś… – Berni przerwał. – Nie wiem.
– Poznałam cię, gdy hołdowałeś zwyczajowi kończenia zdań, Berni – wycedziłam przez zęby. – Miałam cię wtedy za bystrego gościa.
– Nie wiem, skąd dzwonił. Była z nim jakaś kobieta. Odezwała się. Chyba.
– Strasznie jesteś niepewny dzisiaj. Co powiedziała?
– Z kuchni, coś pichciła. Tak myślę.
– Nie pytam, czego się domyślasz, tylko co usłyszałeś, proszę? -Usłyszałem jak… że z… kuchni… – Berni utknął, ale nie spuszczałam z niego karcącego spojrzenia. – Odezwała się głosem… Z kuchni, tak… się zapytała… mniej więcej, że… „ty pieprzysz, Romku, czy nie?" – Końcówkę wygarnął jak kulomiot. Na moment zapadła cisza.
– Chyba zgłupiałeś, Berni! – orzekłam bezlitośnie. – Czego się jąkasz? Chodzi o to, że doprawiała mu jajecznicę albo zupę ogórkową. A tobie się wydaje, że co?
– Że nic! – naburmuszył się Berni. – Chodzi o pieprz. Bałem się, że nie zrozumiesz tego właściwie. Zdenerwujesz się.
– Zrozumiałam właściwie, Berni! Jakaś lafirynda pichci dla niego ogórkową, a ja mam się nie denerwować?! Naprawdę zgłupiałeś!
Gdy otworzyłam drzwi na stryszek, Zenek podskoczył w balii. Nie chciał okazać radości z mojego powrotu, tylko nachlapać na półkę z książkami. U Gośki miałam bogate plany na wieczór z karpiem. Napalę w kominku, zjemy coś, włączę „O mój rozmarynie, rozwijaj się", obejrzymy drugi odcinek mumifikowania zwłok, tym razem w Georgii. Odechciało mi się. Wytarłam podłogę, wysuszyłam Trylogię, włączyłam talk-show w telewizji. Zenkowi dolałam ciepłej wody do balii zamiast kominka. Dobrzy ludzie ostrzegają, żeby uważać na marzenia, bo jeszcze się spełnią. Siedziałam na gruzach spełnionych marzeń. Czy pragnęłam zbyt wiele? Mieć obok mężczyznę do towarzystwa i rybkę w szklanej kuli. Ziściło się! Rybka waży trzy kilo i ma chamskie narowy, a mężczyzna idealny… Jeśli tak wygląda miłość, to proszę, Boże, o coś innego. Mogą być lody z bakaliami, katar sienny, wszystko mi jedno!
Życie dzieli się na nic niewartą miłość i resztę nic niewartą bez miłości.
I jeszcze na liścik od Gośki, przypomniałam sobie na pociechę.
Przeczytałam go. Gośka dzwoniła do byłej w sprawie kosztów za wiertarkę. Przy okazji dostała od niej adres tej narzeczonej. Z ludźmi trzeba grzecznie, a nie demolować im gabinety. To nieaktualna narzeczona, ta po byłej, a przede mną. Agnieszka Rucka. Kiedyś Pedro o niej wspominał, już wtedy jej nie lubiłam. Tajemnicze cyferki na kartce okazały się numerem mieszkania tej szantrapy.
Uznałam z rozczuleniem, że Gośka jest najmądrzejsza na świecie. Nie z powodu tego adresu. Z powodu słowa „szantrapa", którego użyła. Przyjaciółka potrzebna jest kobiecie po to, żeby pomogła trafnie nazywać świat i ludzi.
Szantrapa z Kubusia Puchatka
Mieszkała w wynajętym pokoju przy Idoli Polsatu, ale nie zastałam jej. Musiałam wybrać się do przedszkola Kubuś Puchatek. Pracowała tam jako przedszkolanka. Nie znałam jej miasta, ale poradziłam sobie szybko. Parterowy budynek stał przy bocznej ulicy, zza furtki usłyszałam „Jingle Bells" śpiewane dziecięcymi głosami. Grupa szantrapy ubierała się w szatni, żeby przystrajać choinkę w przedszkolnym ogródku.
– Dzień dobry – przywitałam się uprzejmie. – Czy Agnieszka Rucka?
– Mateusz, na co zakładamy rękawiczki? – odpowiedziała pytaniem szantrapa, kiwając mi głową, że dzień dobry i że Rucka. – Na rączki zakładamy! Nie na nóżki. A już na pewno nie na nóżki Kamilki! Zostaw ją, bądź grzeczny! Czekam!… Kamilka, oddaj mu rękawiczki! Więc jedną, skoro drugą zjedliście! Buty na nóżki, Mateusz! Każdy na inną!
Nie wiem, jak wyobrażaliście sobie Rucką, ale ja wyobrażałam ją sobie inaczej. Gorzej. Ładna blondynka o dużych ustach. Nieprzyzwoicie dużych – jak u tych lalek, wiecie których. Aż się zdziwiłam, że przepisy zezwalają jej pracować z dziećmi. Wyglądała, jakby miała przerwę w nagraniu do „Przytul mnie". Przedstawiłam się, że z urzędu miejskiego w sprawie polepszenia warunków bytu wychowawczyń przedszkolnych. Komputer ją wytypował.
– Ja mam polepszyć warunki wychowawczyniom? – przestraszyła się.
– Nie, my pani polepszymy. Jest bieda, nie możemy polepszyć wszystkim, więc polepszamy losowo. Wypadło na panią. Muszę przeprowadzić z panią krótką rozmowę kwalifikacyjną. Tutaj, od razu.
Rucka popatrzyła na mnie podejrzliwie i powiedziała:
– Robercik, widzę cię. W tej chwili przestań! Czekam! Rozejrzałam się, ale nie rozpoznałam Robercika. Na moje oko wszystkie dzieci robiły coś, co powinny przestać robić, jeśli chciały ukończyć przedszkole. Widać Robercik robił to szczególnie.
– Nie składałam podania – spłoszyła się Rucka.
– Nie szkodzi. Podań nie rozpatrujemy. Z braku funduszy typujemy.
– Wczoraj w supermarkecie wytypowali mnie do gratisowej margaryny – pochwaliła się. – Pierwsze w życiu. Kiedyś mnie typowali do odtwarzacza DVD, ale musiałabym kupić dwie mikrofalówki i grilla. Nie było mnie stać na taki prezent. Do margaryny wystarczyło zaśpiewać kolędę. Za darmo. Pomyliłam się ze zdenerwowania, ale mi uznali.
– Sama pani widzi. Rozpoczęła się dobra passa.
– Oby! Jest wigilijna promocja u mojego fryzjera… Krzysiu, dlaczego masz guziki na plecach? Jak się pozapinasz? Jacusiu, nie pomagaj, ma być samodzielny!… Może porozmawiamy na zewnątrz? Dzieci będą stroiły choinkę. Narzucę płaszcz, sprawdzę szaliki i do pani wracam! Zapraszam w tym czasie na wystawkę „Za oknem naszego przedszkola". Nie, nie! – zawróciła mnie, gdy skierowałam się ku oknu. – Tu wisi, w korytarzu. Te-mat ma „Za oknem…". Dzieci narysowały nasz widok. Roksanka pójdzie na konkurs wojewódzki. Jej tatuś jest bardzo przebo- jowym radnym. Pani z urzędu, to chyba wie?
Nie znam się na twórczości dzieci do lat pięciu. Po co się znać, skoro zawsze trzeba pochwalić, że ładne. Aby dziecko nie wpadło w kompleksy. Odbijają się one w dorosłości na życiu uczuciowym i seksualnym. Może Pedrowi-przedszkolakowi chwalili tylko co drugi obrazek. Na życie seksualne mu wystarczyło, ale z uczuciowym klapa.
Obrazki wychowanków szantrapy przypięto na korytarzu do długiej listewki. Szłam wzdłuż nich, podczas gdy szantrapa splatała dzieciom ręce w pary. Nie rozpoznałam Roksanki. Na każdej kartce widniała ramka – okno, kratka – ogrodzenie z siatki i różne konfiguracje kresek – nagich drzew wzdłuż ulicy. Pejzaż katastroficzny w swojej szarości, nic dziwnego, że dzieci skupiły się na kolorowym kształcie za siatką. Wypracowały go kredkami w jadowitej gamie barw. Żółto-czerwonej. Wyjrzałam za okno, ale niczego takiego nie zobaczyłam. Co to mogło być? Kosz na śmieci? Hydrant? Angielska budka telefoniczna? Nie na darmo przeczytałam za młodu pół twórczości Agathy Christie. Ludzka postać! Stała kiedyś za przedszkolnym płotem, zaglądając przez siatkę. Zanim odeszła dokądś. Na moją zgubę. Bo to była ona! Żyrafa jak żywa. W czerwonej wełnianej sukni i z plecaczkiem!
Spytałam Rucką, kto to. Nie wiedziała. Pewnie skrzynka na listy, skoro czerwona. Dzieci mają bardzo rozwinięty zmysł obserwacji. Co zaobserwują, narysują. Skaner w oku. Zwróciłam jej uwagę, że na parkanie skrzynka na listy nie wisi. Zerknęła przez okno dla upewnienia, stwierdziła, że w takim razie nie skrzynka. I pobiegła rozłączać Kamilkę z Pawełkiem, którzy sczepili się rzepami w pozycji „czapka do buta".
Dla ukojenia nerwów założyłam, że Żyrafa tropi Pedra jako swojego ulubionego bohatera literackiego. Można śladami Stasia i Nel, to można też i śladami Pedra. Spotykam ją, gdyż wędruję tym samym tropem. Chociaż dla mnie Pedro nie jest ulubionym bohaterem. Wolę Wrońskiego z „Anny Kareniny". Też ma różne męskie wady, ale u boku ukochanej, nie tajnie jak Konrad Wallenrod!
Читать дальше