– Nie do twarzy ci z tą ironią.
– Wiem, ale Eliot działa mi na nerwy. Zawsze mi działał.
Miałam niejasne poczucie, że powinnam znaleźć jakieś usprawiedliwienie dla Eliota.
– Może jemu się wydawało, że Boscarva i wszystko, co w niej jest, należą już do niego, i dlatego myślał, że to nie jest już kradzież…
– Kiedy zauważyliście brak tych rzeczy?
– Jakieś dwa dni temu. Chodzi o to, że to biurko należało kiedyś do mojej matki, więc teraz należy do mnie. Dlatego zaczęliśmy go szukać.
– To Eliot miał pecha.
– Na to wyszło.
– I pewnie próbował wam wmówić, że ja je zabrałem?
– Oczywiście – przyznałam ze smutkiem.
– A co na to Grenville?
– Powiedział, że nigdy nie zrobiłbyś czegoś takiego.
– No i znowu się pokłócili?
– Otóż to.
Joss głęboko westchnął i zapadła cisza. Ogień zaczynał przygasać i w pokoju znów zrobiło się zimno. Wstałam, aby dołożyć drew do ognia, ale Joss mnie zatrzymał.
– Zostaw to.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Skończył drinka, odstawił pustą szklankę na podłogę, odrzucił koc i zaczął wstawać z łóżka.
– Joss, nie możesz…
Przyskoczyłam do niego, ale odsunął mnie i powoli, stopniowo stanął na nogi. Wtedy uśmiechnął się do mnie triumfująco, chociaż pobity i potłuczony, w bandażach i pomiętych dżinsach, wyglądał dosyć dziwacznie.
– Ruszamy do boju! – zaanonsował.
– Joss, co chcesz zrobić?
– Jeżeli znajdziesz mi jakąś czystą koszulę i parę butów, będę mógł się ubrać. Wtedy zejdziemy na dół, wsiądziemy do mojego wozu i pojedziemy do Boscarvy.
– Przecież nie możesz prowadzić w takim stanie!
– Mogę zrobić wszystko, co zechcę – oświadczył i byłam skłonna w to uwierzyć. – Teraz nie dyskutuj, tylko poszukaj moich rzeczy.
Nie pozwolił mi także wziąć samochodu Mollie. „Zostawimy go tutaj, nic mu się nie stanie. Rano ktoś go przyprowadzi”. Jego furgonetka stała zaparkowana w wąskiej uliczce. Wsiedliśmy, Joss włączył silnik i wycofał wóz na jezdnię. Musiałam dawać mu wskazówki, w którą stronę ma kręcić kierownicą przy cofaniu, gdyż był zbyt zesztywniały, aby móc obracać się do tyłu. Przejechaliśmy przez miasteczko ulicami, które były mi już znane, przez wszystkie skrzyżowania i dalej pod górę.
Siedziałam patrząc przed siebie, z rękami ciasno splecionymi na kolanach. Wiedziałam, że musimy jeszcze o czymś pomówić, i to już, zanim dotrzemy do Boscarvy. Tymczasem Joss, czując się najwyraźniej zadowolony z życia, zaczął podśpiewywać: „Pamiętam dzień, gdy pierwszy raz ujrzałem cię…”
– Joss!
– Co tym razem?
– Jest jeszcze coś.
– Chyba nie kolejny trup w szafie? – Był wyraźnie przerażony.
– Och, nie żartuj.
– Przepraszam. O co chodzi?
Przełknęłam ślinę, aby pozbyć się dziwnego ucisku w gardle.
– Chodzi o Zofię.
– Co znowu z Zofią?
– Grenville dał mi klucz od swojej pracowni, abym wybrała sobie jakiś obraz, który mogłabym zabrać ze sobą do Londynu. Znalazłam tam portret Zofii. Tym razem taki, na którym było widać twarz. Eliot poszedł mnie tam szukać i też to zobaczył.
Tym razem milczenie trwało dłużej. Spojrzałam na twarz Jossa, ale jego profil był nieruchomy, skierowany w stronę drogi przed nami.
– Aha – powiedział w końcu.
– Wygląda zupełnie jak ty, czy raczej ty wyglądasz zupełnie jak ona.
– To normalne, gdyż była moją babcią.
– Tak mi się właśnie wydawało.
– A więc ten portret był w pracowni.
– Czy to dlatego przeniosłeś się do Porthkerris?
– Tak. To była umowa między Grenville’em a moim ojcem. Grenville w połowie sfinansował mój sklep.
– A kim jest twój ojciec?
– Już go widziałaś. Tristram Nolan Gardner, właściciel sklepu z antykami na New Kings Road. Kupiłaś u niego dwa krzesła z miękkimi oparciami, pamiętasz?
– A on zobaczył na czeku, że nazywam się Rebeka Bayliss?
– Zgadza się. Dzięki perfidnym pytaniom i odpowiedziom zorientował się, że jesteś wnuczką Grenville’a Baylissa. Dowiedział się też, że w zeszły poniedziałek wyjechałaś pociągiem do Kornwalii…
– I wtedy zadzwonił do ciebie, abyś wyszedł na ten pociąg?
– Zgadza się.
– Ale po co robił to wszystko?
– Ponieważ zaangażował się w tę sprawę, bo wydałaś mu się zagubiona i bezradna. Chciał, żebym na ciebie uważał.
– Nadal nic nie rozumiem.
– Wiesz co? – zagadnął nagle. – Bardzo cię kocham.
– Czy za to, że jestem głupia?
– Nie, ale za to, że jesteś tak uroczo naiwna. Zofia była nie tylko modelką, ale i kochanką Grenville’a. Mój ojciec przyszedł na świat w początkach trwania ich związku, na długo przed urodzeniem się twojej matki. Zofia wyszła później za swego dawnego kolegę z lat dziecinnych, ale nie miała więcej dzieci.
– A więc Tristram…
– Tristram jest synem Grenville’a, a zatem Grenville jest moim dziadkiem. A ja mam zamiar ożenić się z moją daleką kuzynką!
– A Pettifer mówił, że Zofia nie znaczyła wiele dla Grenville’a, tyle tylko, że dla niego pracowała.
– Gdyby to miało pomóc Grenville’owi, Pettifer przysiągłby, że czarne jest białe.
– Przypuszczam, że tak by właśnie postąpił. Ale Grenville w gniewie nie był aż tak dyskretny: „Nie jesteś moim jedynym wnukiem… „
– Grenville to powiedział?
– Tak, do Eliota. A Eliot sądził, że miał na myśli mnie.
Dojechaliśmy na szczyt wzgórza. Światła miasteczka zostały daleko w tyle. Przed nami, za stłoczonymi razem domkami Ernesta Padlowa, rozpościerała się ciemna linia brzegu nakrapiana światełkami przypadkowo rozrzuconych farm. Jeszcze dalej był już tylko czarny przestwór morza.
– Nie przypominam sobie, abyś prosił mnie o rękę – nadmieniłam.
Mikrobusik podskakiwał i trząsł się na wjeździe do Boscarvy.
– Nie umiem prosić o cokolwiek – wyjaśnił Joss. Zdjął jedną rękę z kierownicy i położył ją na mojej.
– Zwykle po po prostu mówię, o co mi chodzi.
Podobnie jak kiedyś, Pettifer wyszedł nam na spotkanie. Gdy tylko Joss wyłączył silnik samochodu, w hallu zapaliło się światło. Pettifer otworzył drzwi, jakby instynktownie wyczuł, że nadjeżdżamy.
Patrzył, jak Joss otwiera drzwi samochodu i z wyraźnym bólem wydostaje się z niego. Zauważył twarz Jossa…
– Na miłość boską, co ci się stało?
– Mieliśmy małą różnicę zdań z naszym starym znajomym Morrisem Tatcombe. Sądzę, że nie wyglądałbym tak, gdyby Morris nie miał ze sobą trzech swoich kumpli.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, nic mi nie będzie, kości są całe. Chodźmy do środka.
Kiedy weszliśmy, Pettifer zamknął za nami drzwi.
– Joss, naprawdę cieszę się, że cię widzę. Dobrześmy się tu poznali i nie omyliłem się.
– Jak się czuje Grenville?
– Wszystko w porządku. Siedzi jeszcze w salonie i czeka na powrót Rebeki.
– A Eliot?
Pettifer spoglądał to na mnie, to na Jossa.
– Wyjechał.
– Lepiej będzie, jeśli opowiesz nam o tym wszystkim – podsumował Joss.
Rozsiedliśmy się wokół stołu w kuchni.
– Po wyjeździe Rebeki Eliot zszedł do pracowni i przyniósł stamtąd portret Zofii. To był ten, którego szukaliśmy i nigdy nie mogliśmy znaleźć.
– Nie rozumiem – wtrąciłam. Joss wyjaśnił.
– Tylko Pettifer wiedział, że Zofia była moją babcią. To wszystko działo się tak dawno temu, że nikt jej już nie pamiętał. Grenville wolał, żeby tak zostało.
Читать дальше