Znalazłam butelkę i dwie szklanki.
– Z wodą sodową czy zwykłą? – spytałam.
– Z sodową. Tam na haczyku wisi otwieracz.
Otworzyłam butelkę, a że zrobiłam to niezgrabnie, kapsel upadł na podłogę i z typową złośliwością przedmiotów martwych potoczył się gdzieś do kąta. Chciałam go stamtąd wydostać i wtedy zauważyłam inny mały i błyszczący przedmiot, na pół wsunięty pod klapę poniżej zlewu. Gdy to podniosłam, okazało się, że to celtycki krzyż Andrei, ten sam, który nosiła na rzemyku na szyi.
Trzymając go w ręku, nalałam drinki i przyniosłam je Jossowi. Podałam mu szklankę i przyklękłam na podłodze obok łóżka.
– To było pod zlewem – pokazałam mu krzyż. Spuchnięte oko przeszkadzało mu skupić wzrok na czymkolwiek, toteż spojrzał z wyraźnym bólem.
– Co to u licha jest?
– To nosiła Andrea.
– A niech to diabli! – zaklął, a po chwili dodał: – Bądź dobrą dziewczynką i podsuń mi trochę więcej poduszek. Nigdy nie umiałem pić whisky na leżąco.
Zebrałam z podłogi dwie poduszki i podparłam go nimi. Ta czynność musiała być dla niego torturą, gdyż bezwiednie jęknął.
– Dobrze się czujesz?
– Tak, całkiem dobrze. Gdzie to znalazłaś?
– Już mówiłam, na podłodze.
– Dziś wieczorem ona tu przyszła. Powiedziała, że była w kinie. Pracowałem w warsztacie, bo chciałem dokończyć półki, więc powiedziałem jej, że jestem zajęty. Ale ona wparowała na górę, jakby nie słyszała. Poszedłem za nią i poprosiłem, żeby sobie poszła. Ale skąd! Chciała się czegoś napić, chciała porozmawiać… znasz takie gadki.
– Już kiedyś też tu była.
– Tak, raz, przed południem. Zrobiło mi się jej wtedy żal i poczęstowałem ją kawą. Ale dziś wieczór nie miałem czasu na okazywanie jej współczucia. Powiedziałem, że nie mam ochoty na drinka i poradziłem, żeby poszła do domu. Na to ona, że nie chce tam iść, bo tam nikt jej nie lubi i nie chce z nią rozmawiać, a ja jestem jedynym człowiekiem, z którym może pogadać i który ją rozumie.
– Może rzeczywiście byłeś.
– No Więc dobrze, faktycznie było mi jej żal. Kiedy pracowałem w Boscande, pozwalałem jej włóczyć się za mną. Inaczej musiałbym dosłownie wyrzucić ją za drzwi.
– A czy dziś wieczorem ją wyrzuciłeś?
– No, może nie tak dosłownie. W końcu jednak miałem dość jej zwariowanej gadaniny i tej jej pewności, że o niczym innym nie marzę jak tylko, aby wskoczyć z nią do łóżka! Straciłem cierpliwość i powiedziałem jej o tym.
– I co było wtedy?
– Raczej, czego nie było! Krzyki, łzy, oskarżenia, normalna histeria. Wyrzuciła z siebie wszystkie możliwe obelgi, a w końcu rzuciła się na mnie z pięściami. Wtedy zdecydowałem się użyć siły i zepchnąłem ją ze schodów, a za nią rzuciłem jej płaszcz i tę jej ohydną torbę.
– Ale nie uderzyłeś jej?
– Nie, ale chyba ją przestraszyłem, gdyż wypadła stąd jak oparzona. Słyszałem, jak tupie po schodach tymi swoimi okropnymi chodakami. Myślę, że musiała się pośliznąć, gdyż przy ostatnich kilku schodkach usłyszałem straszny łomot. Zawołałem za nią, aby się upewnić, że nic się jej nie stało, ale usłyszałem tylko, jak wylatuje ze sklepu trzaskając drzwiami, więc pomyślałem, że chyba nic.
– A czy mogła wtedy uderzyć się o coś tak, aby nabić sobie siniaka na twarzy?
– Myślę, że mogła, bo na dole schodów stała paka porcelany. Mogła na nią wpaść… A w ogóle, to czemu o to pytasz?
Opowiedziałam mu dalszy ciąg tej historii. Kiedy skończyłam, wydał z siebie przeciągły gwizd niedowierzania. Ale był również zły.
– To mała dziwka! Wiesz, wydaje mi się, że ona jest nimfomanką.
– Też tak myślę.
– Ciągle opowiadała o jakimś chłopaku imieniem Danus, wywlekając wszystkie intymne szczegóły, nawet najbardziej drastyczne. A teraz to rozpowiadanie na wszystkie strony, że zaprosiłem ją do kina! W jej towarzystwie nie chciałbym nawet opróżniać kubła na śmieci… Co się teraz z nią dzieje?
– Położyli ją do łóżka i Mollie wezwała lekarza.
– Jeżeli on jest rzetelnym fachowcem, powinien postawić diagnozę „samonapędzająca się histeria”. Potem powinien przepisać jej dobre lanie i wysłać z powrotem do Londynu. W ten sposób przestałaby nam wszystkim włazić w drogę.
– Biedna Andrea. Musi być bardzo nieszczęśliwa. Joss znowu dotknął moich włosów, jakby nie mógł utrzymać rąk przy sobie. Przekręciłam głowę i ucałowani grzbiet jego dłoni wraz z obdartymi kostkami palców.
– Nie uwierzyłaś jej, prawda? – zapytał.
– Ani trochę.
– A czy inni uwierzyli?
– Mollie i Eliot tak. Eliot chciał nawet dzwonić na policję, ale Grenville mu nie pozwolił.
– To ciekawe.
– Dlaczego?
– Kto przywiózł Andreę do domu?
– Myślałam, że już ci mówiłam. Morris Tatcombe, wiesz, ten chłopak, który pracuje u Eliota.
– Morris? A niech mnie… – Urwał wpół zdania i powtórzył: – Morris Tatcombe!
– To co, że on?
– Rebeko, zbierz się w kupę i pogłówkuj trochę. Jak myślisz, kto mi dał ten wycisk?
– Chyba nie Morris? – Nie chciałam w to uwierzyć.
– Morris z trzema kumplami. Poszedłem „Pod Kotwicę” napić się’piwa i coś zjeść, a kiedy wychodziłem, rzucili się na mnie.
– Poznałeś, że to był Morris?
– A któż by inny? Zagiął na mnie parol od czasu naszej ostatniej sprzeczki, kiedy to wylądował w rynsztoku. Już myślałem, że to był dalszy ciąg tamtego sporu, ale chyba tu chodzi o co innego.
Bez zastanowienia zaczęłam:
– Eliot… – i przerwałam, ale, było już za późno. Joss próbował mnie zachęcić.
– Co ma do tego Eliot?
– Nie, nie chcę nawet o nim mówić!
– Sądzisz, że to on mógł napuścić na mnie Morrisa?
– Nie wiem.
– Mógł, wiesz o tym. Przecież mnie nienawidzi. To się trzyma kupy.
– Hm… myślę, że jest o ciebie zazdrosny. Nie podoba mu się, że jesteś w takiej zażyłości z Grenville’em ani to, że Grenville tak cię lubi. Ale… – Zdenerwowana, obracałam szklankę w ręku. – Jest jeszcze coś.
– Sądząc po twoim głosie można by przypuszczać, że co najmniej zamordowałaś kogoś. Co tam jeszcze ma być?
– To biurko, które stoi w twoim warsztacie. Zobaczyłam je wtedy, kiedy tu byłam, a ty rozmawiałeś przez telefon.
– Aha, to dlatego tak nagle wyleciałaś wtedy na deszcz! O co tu chodzi?
– To biurko i krzesło w stylu chippendale pochodzą z Boscarvy.
– Wiem o tym.
Zaskoczył mnie spokój, z jakim to powiedział.
– Ale ty ich nie zabrałeś, Joss?
– Nie zabrałem, lecz kupiłem.
– Od kogo?
– Od faceta, który ma sklep z antykami niedaleko Fourbourne. Jakiś miesiąc temu byłem tam na aukcji i w drodze powrotnej wstąpiłem do niego. Wtedy zobaczyłem te rzeczy u niego w sklepie. A że znam już wszystkie meble Grenville’a, stąd wiedziałem, że te były z Boscarvy.
– Kto więc je stamtąd zabrał?
– Przykro mi burzyć twoje złudzenia, ale to twój kuzyn Eliot.
– Ależ Eliot nic o nich nie wiedział!
– Owszem wiedział, i to na pewno. Pamiętam, że stały w jednym z pokoi na poddaszu. Pewnie liczył, że nikt nigdy nie zauważy ich braku.
– Ale dlaczego miałby to zrobić?
– Skoro już bawimy się w szczerość, to wiedz, moje drogie dziecko, że Eliot jest zadłużony po uszy. Garaż sfinansował głównie Ernest Padlow. Kosztowało to majątek i przez ostatnie dwanaście miesięcy przynosi regularne straty. Nie mam pojęcia, na co Eliotowi było potrzebne akurat pięćdziesiąt funtów, przy takim długu to kropla w morzu. Chyba że potrzebował gotówki na jakiś bieżący wydatek, może chciał zapłacić rachunek, zagrać na wyścigach, czy ja wiem? Między nami mówiąc, uważam, że on nie nadaje się do prowadzenia własnej firmy. Powinien raczej pracować u kogoś i pobierać regularne wynagrodzenie. Może kiedyś wieczorem, w Boscarvie, przy drinku, spróbujesz go o tym przekonać?
Читать дальше