– Przyprowadźcie tutaj tego człowieka – rozkazał namiestnik.
Mieszkańcy krzyknęli z radości, że po raz pierwszy będą mogli uczestniczyć w jawnych obradach.
– Nie możemy tego zrobić! – zaoponował kapłan. – To delikatna sprawa i trzeba ją rozwiązać w spokoju!
Rozległy się gwizdy i okrzyki protestu.
– Przyprowadźcie go tutaj – powtórzył namiestnik. – Sąd odbędzie się tu, na tym placu, pośród ludu. Pracujemy razem, by przekształcić Akbar w dostatnie miasto, i razem będziemy sądzić tych, którzy nam zagrażają.
Decyzja została przyjęta burzą oklasków. Pojawiła się grupa akbarskich wojowników ciągnących za sobą półnagiego, zbroczonego krwią człowieka. Musieli go nieźle obić, nim go przywlekli.
Zapadła przytłaczająca cisza, przerywana tylko pochrząkiwaniem świń i nawoływaniami dzieci bawiących się po drugiej stronie placu.
– Dlaczego pobiliście jeńca? – wykrzyknął namiestnik.
– Odgrażał się – odparł jeden ze strażników. – Mówił, że nie jest szpiegiem. Że przyszedł tu, by rozmawiać z tobą.
Namiestnik rozkazał, by dostarczono trzy krzesła. Słudzy przynieśli mu również płaszcz sprawiedliwości, który nakładał zazwyczaj podczas obrad Rady Akbaru.
Namiestnik i kapłan zajęli miejsca. Trzecie krzesło przeznaczone było dla dowódcy, który jeszcze nie przyszedł.
– Ogłaszam uroczyście otwarcie obrad sądu miasta Akbar. Niechaj podejdzie starszyzna.
Grupa mężczyzn w podeszłym wieku zbliżyła się i stanęła półkolem za krzesłami. To była rada starszych. Dawnymi czasy szanowano ich opinie i stosowano się do ich zaleceń. Teraz jednak pełnili tylko rolę niemo aprobujących decyzje władców statystów.
Kiedy dopełniono ceremoniału – pomodlono się do bogów Piątej Góry i przywołano imiona dawnych bohaterów – namiestnik zwrócił się do jeńca:
– Czego tutaj chcesz?
Mężczyzna nie odpowiedział. Patrzył hardo na namiestnika, jak na równego sobie.
– Czego tutaj chcesz? – powtórzył pytanie namiestnik.
Kapłan dotknął jego ramienia.
– Potrzebujemy tłumacza. On nie mówi po fenicku.
Wydano rozkaz i jeden ze strażników ruszył na poszukiwanie jakiegoś kupca, który mógłby służyć za tłumacza. Kupcy nigdy nie uczestniczyli w Eliaszowych sądach, byli zbyt zajęci swymi interesami i liczeniem zysków.
W przerwie kapłan wyszeptał:
– Pobili jeńca, bo się boją. Pozwól, że ja poprowadzę ten proces i nie odzywaj się. Panika wywoła agresję i, jeśli stracimy autorytet, wymknie się nam z rąk kontrola nad sytuacją.
Namiestnik milczał. Sam też się bał. Szukał wzrokiem Eliasza, ale z miejsca gdzie siedział, nie mógł go dojrzeć.
Strażnik doprowadził siłą jednego z kupców, który gwałtownie protestował, wołając że narażają go na stratę czasu. Ale kapłan zmierzył go surowym wzrokiem, nakazując spokój i tłumaczenie rozmów.
– Czego tu chcesz? – zapytał namiestnik.
– Nie jestem szpiegiem – odparł schwytany mężczyzna. – Jestem jednym z wodzów. Przychodzę, by się z wami rozmówić.
Ludzie, dotąd milczący, zaczęli krzyczeć ledwie posłyszawszy odpowiedź. Wołali, że to kłamstwo i domagali się natychmiastowej kary śmierci.
Kapłan poprosił o ciszę i zwrócił się do jeńca:
– O czym chcesz mówić?
– Wieść niesie, że wasz namiestnik jest roztropnym człowiekiem – odparł Asyryjczyk. – Nie chcemy burzyć tego miasta, naszym celem jest Tyr i Sydon. Lecz Akbar leży po drodze i stąd można kontrolować całą dolinę. Jeśli będziemy zmuszeni walczyć, stracimy i czas i ludzi. Przychodzę więc układać się z wami.
“Ten człowiek mówi prawdę – pomyślał Eliasz. Zauważył, że otoczyła go grupa żołnierzy i zasłoniła mu namiestnika. – Myśli tak samo jak i my. Pan sprawił cud i położy kres tej niebezpiecznej sytuacji".
Kapłan podniósł się i zakrzyknął do ludu:
– Widzicie? Chcą nas zniszczyć bez walki!
– Mów dalej! – odezwał się namiestnik do jeńca. Jednak kapłan był szybszy:
– Nasz namiestnik jest dobrym człowiekiem i nie chce przelewu krwi. Ale stoimy w obliczu wojny, a ten jeniec jest naszym wrogiem!
– Ma rację! – krzyknął ktoś z tłumu.
Eliasz pojął swój błąd. Kapłan grał na uczuciach tłumu, podczas gdy namiestnik szukał sprawiedliwości. Próbował przedostać się do przodu, lecz został odepchnięty. Jeden z żołnierzy schwycił go za ramię.
– Zaczekasz tutaj. W końcu to był twój pomysł.
Izraelita obejrzał się – za nim stał dowódca. Uśmiechał się.
– Jego propozycje są dla nas nie do przyjęcia – ciągnął dalej kapłan, żarliwie gestykulując. – Jeśli pokażemy, że jesteśmy gotowi na układy, to będzie to dowód na to, że się boimy. A lud Akbaru jest odważny i potrafi się oprzeć każdej napaści.
– Ten człowiek pragnie pokoju – zwrócił się do tłumu namiestnik.
Ktoś z boku odezwał się:
– Kupcy chcą pokoju. Kapłani pragną pokoju. Namiestnicy zabiegają o pokój. Ale wojsko chce jednego – wojny!
– Nie widzicie, że zdołaliśmy oprzeć się religijnemu zagrożeniu z Izraela bez wojny? – krzyknął namiestnik. – Nie wysłaliśmy ani wojska ani floty, lecz Jezabel. Teraz oni oddają cześć Baalowi, a my nie poświęciliśmy w tym celu życia ani jednego z naszych wojowników.
– Ale Asyryjczycy nie wysłali pięknej kobiety lecz swoje wojska! – przekrzyczał go kapłan.
Lud domagał się śmierci pojmanego. Namiestnik schwycił kapłana za ramię.
– Usiądź – wyszeptał. – Posuwasz się za daleko.
– Publiczny sąd był twoim pomysłem. Albo raczej pomysłem izraelskiego zdrajcy, który zdaje się dyktować posunięcia namiestnikowi Akbaru.
– Później się z nim rozmówię. Teraz musimy się dowiedzieć, czego chce ten Asyryjczyk. Przez wiele pokoleń władcy siłą narzucali swoją wolę, nie biorąc pod uwagę tego, co myśli lud i w końcu doprowadzili do upadku te imperia. Nasz naród stał się potężny, bo my, panujący, nauczyliśmy się go słuchać. Rozwinęliśmy handel, zważając na potrzeby innych i starając się je zaspokoić. Owocem tego jest nasz dobrobyt. Kapłan pokiwał głową.
– Twe słowa zdają się roztropne, a to jest największe niebezpieczeństwo. Gdybyś mówił głupio, byłoby łatwo udowodnić ci błąd. Ale to, co mówisz, jest pułapką.
Ludzie stojący najbliżej byli świadkami tej wymiany zdań. Dotąd namiestnik zawsze starał się brać pod uwagę opinię Rady i Akbar miał wspaniałą reputację. Tyr i Sydon słali emisariuszy, aby podpatrywali, na czym polega sekret doskonałego funkcjonowania miasta. Imię namiestnika dotarło już do uszu władcy i przy odrobinie szczęścia mógł dożyć reszty swych dni jako minister dworu. Dziś jego autorytet został publicznie wystawiony na próbę. Wiedział, że jeśli szybko nie zacznie działać, straci szacunek mieszkańców i nigdy już nie będzie mógł podjąć żadnej ważnej decyzji, bo nie znajdzie posłuchu u poddanych.
– Mów dalej – zwrócił się do jeńca, nie zwracając uwagi na wściekłe spojrzenie kapłana.
– Przychodzę z propozycją: wy pozwolicie nam przejść przez miasto, a my pójdziemy dalej na Tyr i Sydon. Gdy je pokonamy – a z pewnością tak się stanie, bo większość ich wojsk pływa na okrętach doglądając handlu – obejdziemy się łagodnie z Akbarem, a ciebie pozostawimy przy władzy.
– Widzicie? – odezwał się kapłan, wstając z miejsca. – Sądzą, że nasz namiestnik za swój urząd zdolny jest oddać honor Akbaru!
Tłum zaczął ryczeć z wściekłości. Ten ranny, na wpół nagi jeniec ośmiela się dyktować im swoje warunki! Pokonany proponuje miastu złożenie broni. Niektórzy podnieśli się, gotowi do skoku. Strażnicy z trudem opanowali sytuację.
Читать дальше