– Nie. Leduc. Profesor Leduc. Widzę, że słyszała pani o Rosenfeldzie. Rosenfeld, Edmund i ja byliśmy wszyscy entomologami. Łączy nas jedna wspólna pasja: badanie mrówek. Edmund znacznie wyprzedził nas w swych pracach. Szkoda by było, gdyby ludzkość nie mogła skorzystać z jego osiągnięć… Chciałbym zejść do jego piwnicy.
Kiedy się gorzej słyszy, wzrok jest bystrzejszy. Augusta bacznie przypatrzyła się uszom Leduca. Człowiek posiada tę cechę, że zachowuje w sobie kształty swej najdawniejszej przeszłości. Ucho – na przykład – odzwierciedla stan embrionalny. Płatek symbolizuje głowę, krawędź małżowiny wskazuje na kształt kręgosłupa i tak dalej. Ów Leduc musiał swego czasu być wątłym embrionem, a Augusta niezbyt przepadała za wątłymi embrionami.
– Co spodziewa się pan znaleźć w tej piwnicy?
– Księgę. Encyklopedię, w której Edmund notował wyniki wszystkich swoich badań. Był skryty. Z pewnością ukrył wszystko tam w głębi, zakładając pułapki, by zabić lub zniechęcić ignorantów. Ale ja wiem, o co chodzi. A człowiek, który wie, o co chodzi…
– … może równie dobrze dać się zabić!
– Proszę mi dać szansę.
– Proszę wejść, panie…?
– Leduc, profesor Laurent Leduc z laboratorium CNRS 352. Poprowadziła go do drzwi piwnicy. Na murze postawionym przez policjantów widniał wielki czerwony napis:
NIE SCHODZIĆ NIGDY WIĘCEJ DO TEJ PRZEKLĘTEJ PIWNICY
Wskazała go ruchem głowy.
– Wie pan, co mówią ludzie w tej kamienicy, panie Leduc? Mówią, że to brama piekieł. Mówią, że ten dom jest mięsożerny i pożera ludzi, którzy podrażnia mu gardziel… Niektórzy chcieliby nawet, żeby zalać piwnicę betonem.
Zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
– Nie boi się pan śmierci, panie Leduc?
– Owszem – odrzekł tamten z drwiną w głosie i uśmiechnął się. – Owszem, boję się umrzeć jak idiota, nie wiedząc, co znajduje się w głębi tej piwnicy.
103 683 i 4000 już wiele dni temu opuściły gniazdo czerwonych tkaczek. Towarzyszą im dwie czerwone wojowniczki o zaostrzonych żądłach. Długo wędrowały razem po trasach ledwie oznaczonych feromonami-śladami. Pokonały już tysiące głów odległości dzielące je od gniazda utkanego w gałęziach orzechowca. Napotkały na swej drodze przeróżne gatunki egzotycznych zwierząt, których nazw nawet nie znały. Dla pewności wszystkim schodzą z drogi.
Z nadejściem nocy starają się wykopać jak najgłębsze otwory w ziemi i kryją się w nich, korzystając z przyjaznego ciepła i ochrony zapewnionej przez planetę żywicielkę.
Dwie czerwone doprowadziły je dzisiaj na szczyt wzgórza.
Czy daleko jeszcze do krańca świata?
To tędy.
Rudym ukazuje się ponury krajobraz krzaków ciągnących się ku wschodowi aż po horyzont. Czerwone oznajmiają, że tu kończy się ich misja, że dalej już iść nie zamierzają. Są tu pewne miejsca, gdzie ich zapachy mogą nie spotkać się z przychylnym przyjęciem.
Belokanijki powinny iść teraz prosto, aż do pól żniwiarek żyjących w pobliżu końca świata – one z pewnością będą w stanie wskazać im dalszą drogę.
Przed rozstaniem się z przewodnikami rude przekazują im cenne feromony identyfikacyjne Federacji – ustaloną opłatę za pomoc. Następnie zbiegają ze wzniesienia ku polom uprawianym przez owe żniwiarki.
SZKIELET: Czy lepiej mieć szkielet wewnątrz, czy na zewnątrz ciała? Gdy szkielet jest na zewnątrz, tworzy rodzaj ochronnej karoserii. Ciału nie zagrażają zewnętrzne niebezpieczeństwa, ale przez to staje się zwiotczałe i niemal płynne. Jeśli więc ostrze przedrze się mimo wszystko przez pancerz, wyrządza nieodwracalne szkody. Gdy szkielet stanowi jedynie cienki pręt wewnątrz masy, ciało wystawione jest na wszelkiego rodzaju urazy. Rany są liczne i trwałe. Ale właśnie ta pozorna słabość sprawia, że mięśnie twardnieją, a tkanka staje się bardziej odporna. Ciało ewoluuje.
Widziałem już ludzi, którzy stworzyli sobie w umyśle intelektualne pancerze, chroniące przed przeciwnościami losu. Wydawali się odporniejsi niż inni. Mówili: „Mam to w nosie” i śmiali się ze wszystkiego. Kiedy jednak jakaś przykrość przeniknęła ich pancerz, szkody były straszliwe. Widziałem też ludzi cierpiących z powodu najmniejszego problemu, najmniejszego urazu, ale umysł ich nie był mimo to zamknięty, pozostawali wrażliwsi na wszystko, a każda agresja była dla nich lekcją.
Edmund Wells, Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej
Łowcy niewolników!
Panika w Chli-pou-kan. Wykończeni biegiem wysłannicy rozgłaszają nowinę po młodym mieście.
Łowcy niewolników! Łowcy niewolników!
Straszliwa reputacja wyprzedziła samego wroga. Podczas gdy niektóre mrówki wybrały drogę rozwoju przez hodowlę, magazynowanie, uprawę grzybów lub chemię – zwolenniczki niewolników wyspecjalizowały się w jednym tylko aspekcie wojny.
Tylko to potrafiły i doprowadziły tę sztukę do perfekcji. Całe ciało dostosowało się do ich potrzeb. Najmniejszy staw zakończony jest ostrym haczykiem, chityna jest dwa razy grubsza niż u rudych. Wąska, idealnie trójkątna głowa nie daje najmniejszego zaczepienia dla pazurów. Ich żuwaczki, przypominające kły słonia wygięte w odwrotną stronę, są niczym dwa krzywe miecze, którymi posługują się z niesamowitą precyzją.
Jeśli zaś chodzi o zwyczaj łapania niewolników, jest on wynikiem przesadnej specjalizacji. Niewiele brakowało, by gatunek ten wyginął, zniszczony przez własną żądzę władzy. Wiecznie w stanie wojny, mrówki te nie potrafią już zbudować gniazda, wychować młodych ani nawet… wyżywić się. Ich żuwaczki-miecze, tak skuteczne w walce, okazują się niezbyt praktyczne przy poszukiwaniu pożywienia. Mimo swych wojowniczych przymiotów mrówki te nie są głupie. Ponieważ nie były w stanie wykonywać prac domowych niezbędnych w codziennym życiu, kto inny musiał się tym zająć.
Zwolenniczki niewolników atakują głównie małe i średnie gniazda mrówek czarnych, białych lub żółtych – wszystkich gatunków nieposiadających ani żądła, ani gruczołu wytwarzającego kwas. Najpierw otaczają wybrane miasto. Kiedy tylko oblężeni zdają sobie sprawę, że żadne wychodzące na zewnątrz robotnice już nie wracają, postanawiają zatkać otwory wejściowe. Ten właśnie moment wybierają wrogowie, by przypuścić pierwszy atak. Z łatwością wyłamują blokady, rozdzierają ściany miasta, sieją panikę w korytarzach. Przerażone robotnice podejmują próbę wyniesienia jajeczek w bezpieczne miejsce. Tego dokładnie spodziewają się atakujące mrówki. Wciskają się każdym wejściem i zmuszają robotnice do porzucenia ładunku. Zabijają jedynie te, które stawiają opór – w mrówczym świecie nie zabija się bez powodu.
Po zakończeniu walk łowcy niewolników zajmują gniazdo i rozkazują ocalałym robotnicom, by odłożyły jajeczka na swoje miejsca. Kiedy wyklują się z nich poczwarki, będą przygotowywane do służenia napastniczkom. A ponieważ nie wiedzą nic o swojej przeszłości, służba wielkim mrówkom wydaje im się właściwa i naturalna.
Podczas zdobywania kolejnych gniazd dawniejsi niewolnicy zostają na uboczu, schronieni w trawach, czekając, aż ich panie skończą czystki w okolicy. Po wygranej walce, niczym małe poczciwe gosposie zajmują gniazdo, nowe jajeczka dokładają do starych, wychowują więźniarki i ich dzieci. W ten sposób pokolenia porwanych nakładają się stopniowo jedne na drugie, w miarę migracji porywaczy.
Zazwyczaj każdej mrówce-zaborcy potrzebne są trzy niewolnice. Jedna, by ją żywić (potrafi jeść jedynie pokarm cofnięty z żołądka, podawany niczym małym dzieciom – wprost do pyszczka), druga do mycia (jej ślinianki zanikły) i trzecia do usuwania odchodów, które zbierając się wokół zbroi przeżarłyby ją.
Читать дальше