Oczyszcza powierzchnię o średnicy trzystu głów – taki kształt będzie miało jej miasto.
U kresu sił próbuje jeszcze cofnąć nieco pożywienia z wola, lecz to, niestety, od dawna jest już puste. Koniec zapasów energii. 56 wyrywa sobie zatem jednym ruchem skrzydła i zjada chciwie ich umięśnioną nasadę.
Dzięki temu zastrzykowi kalorii powinna wytrzymać jeszcze kilka dni.
Następnie zakopuje się aż po czubki czułków. W tym okresie, kiedy stanowi całkowicie bezbronną ofiarę nikt nie może jej dostrzec.
Czeka. Miasto ukryte w jej ciele powoli się budzi. Jak je nazwie?
Przede wszystkim musi znaleźć sobie imię królowej. W mrówczym świecie posiadanie imienia jest warunkiem zaistnienia w charakterze niezależnej jednostki. Robotnice, wojowniczki i płciowe dziewice oznaczane są jedynie liczbami odpowiadającymi kolejności ich narodzin. Zapłodnione samice mogą natomiast przybrać sobie imię.
Hmm! Była ścigana przez wojowniczki o zapachu skały, więc może po prostu nazwać się „ściganą królową”. Albo raczej nie, była ścigana, gdyż próbowała rozwiązać tajemnicę sekretnej broni. Nie może o tym zapomnieć. Będzie więc „królową wywodzącą się z tajemnicy”.
Postanawia zatem nazwać swoje gniazdo „miastem królowej wywodzącej się z tajemnicy”. Co w języku mrówek pachnie następująco: CHLI-POU-KAN.
Dwie godziny później kolejne połączenie:
– Wszystko w porządku, Bilsheim?
– Jesteśmy pod jakimiś drzwiami. Zwykłymi drzwiami. Jest tu duży napis. Stare liternictwo.
– Co tam jest napisane?
– Tym razem mam przeczytać? – Tak.
Komisarz oświetlił napis latarką i zaczął czytać powoli i uroczyście, rozszyfrowując tekst słowo po słowie:
W chwili śmierci dusza odczuwa to samo, co ci zapoznani z wielkimi Tajemnicami. Najpierw bieg drogami o licznych zakrętach, które kształtuje przypadek, niepokojące podróże w ciemności bez końca.
Następnie, już u kresu, strach przechodzi wszelkie granice. Dreszcz, drżenie, zimny pot, obezwładniające przerażenie.
Po tym etapie niemal natychmiast następuje wyjście ku światłu, ku nagłej iluminacji.
Cudowna łuna ukazuje się oczom, mija się miejsca czyste, łąki, na których rozbrzmiewają głosy i tańce.
Święte słowa budzą nabożny szacunek.
Doskonały, wtajemniczony człowiek staje się wolny i czci Tajemnicę.
Jeden z żandarmów zadrżał.
– A co się znajduje za tymi drzwiami? – dobiega głos z wal-kie-talkie.
– Otwieram… Za mną, chłopaki. Długa cisza.
– Halo, Bilsheim! Halo, Bilsheim! Proszę się odezwać, co pan widzi?
Słychać strzał. Znowu długa cisza.
– Halo Bilsheim, niech pan odpowie!
– Tu Bilsheim.
– Niech pan mówi, co się dzieje?
– Szczury. Tysiące szczurów. Rzuciły się na nas, ale udało nam się je przegonić.
– To był ten strzał?
– Tak. Teraz siedzą w ukryciu.
– Proszę opisać, co pan widzi!
– Czerwono tu. Widać siady skał żelazistych na ścianach i… krew na ziemi! Idziemy dalej…
– Zostańcie w kontakcie radiowym! Dlaczego się pan rozłącza?
– Wolę działać na swój sposób, niż słuchać pani rad z daleka, jeśli pani pozwoli.
– Ale Bilsheim…
Klik. Przerwał połączenie.
Satei nie jest portem w dosłownym tego słowa znaczeniu, nie jest to też przyczółek. Z pewnością jednak jest to miejsce, w którym ekspedycje belokanijskie najczęściej przeprawiają się przez rzekę.
Swego czasu, gdy pierwsze mrówki z dynastii Ni stanęły nad tym dopływem, zrozumiały, że pokonanie go nie będzie łatwym zadaniem. Mrówka jednak nie poddaje się. Poniesie porażkę choćby i tysiąc razy i na tysiąc sposobów uderzy głową w mur, dopóki albo sama nie polegnie, albo mur nie padnie.
Takie postępowanie wydaje się nielogiczne. Kosztowało ono zapewne cywilizację myrmeceńską wiele ofiar – ale opłacało się. W końcu, w wyniku nadzwyczajnych wysiłków, mrówkom zawsze udawało się pokonać trudności.
W Satei badaczki na początek spróbowały pokonać rzekę wpław. Powierzchnia wody mogła utrzymać ich ciężar, ale nie było niestety możliwości wczepić się w nią pazurkami. Mrówki kręciły się przy brzegu rzeki jak na ślizgawce. Dwa kroki do przodu, trzy w bok i… slurpl Zjadały je żaby.
Po stu nieudanych próbach i kilku tysiącach poświęconych eksploratorek, mrówki postanowiły znaleźć inny sposób. Robotnice ustawiły się w łańcuch, trzymając jedna drugą za nóżki i czułki, aby dosięgnąć drugiego brzegu. To doświadczenie miałoby szanse powodzenia, gdyby rzeka nie była tak szeroka i pełna burzliwych prądów. Dwieście czterdzieści tysięcy ofiar. Ale mrówki się nie poddają. Za namową ówczesnej królowej, Biu-pa-ni, rozpoczęły budowę mostu z liści, następnie mostu z gałązek, wreszcie mostu ze zwłok chrabąszczy i mostu z kamyczków… Te cztery próby kosztowały życie prawie sześciuset siedemdziesięciu tysięcy robotnic. Biu-pa-ni, starając się stworzyć utopijny most, skazała na śmierć więcej poddanych niż pochłonęły wszystkie wojny terytorialne stoczone za jej panowania!
Mimo to nie rezygnowała. Trzeba było przedostać się na Terytoria Wschodnie. Kiedy upadła koncepcja mostów, postanowiono ominąć rzekę u jej źródła na północy. Żadna jednak z ekspedycji nigdy nie powróciła. Osiem tysięcy ofiar. Następnie królowa stwierdziła, że wszystkie mrówki powinny nauczyć się pływać. Piętnaście tysięcy ofiar. Potem wymyśliła, że mrówki muszą oswoić żaby. Sześćdziesiąt osiem tysięcy ofiar. Użyć liści, by przelecieć nad rzeką, skacząc z wysokiego drzewa? Pięćdziesiąt dwie ofiary. Przejść po powierzchni wody, obciążając nóżki zaschniętym miodem? Dwadzieścia siedem ofiar. Legenda głosi, że gdy poinformowano królową, że w całym Mieście ostał się zaledwie tuzin ocalałych robotnic i że w związku z tym należy przerwać doświadczenia, wyemitowała zdanie:
Szkoda, miałam jeszcze tyle pomysłów…
Mrówkom należącym do Federacji udało się mimo wszystko znaleźć satysfakcjonujące je rozwiązanie. Trzysta tysięcy lat później królowa Lifoug-ryuni podsunęła swym córkom pomysł, by wykopały pod rzeką tunel. Idea była tak prosta, że nikomu Wcześniej nie przyszła do głowy.
Od tego czasu w Satei można było podróżować pod rzeką bez najmniejszego trudu.
103 683 i 4000 od wielu stopni brną przez tunel. Jest tu wilgotno, nie ma jednak śladów wody. Miasto termitów wznosi się na drugim brzegu. Termity używają zresztą tego samego przejścia do wypadów na terytorium Federacji. Do tej pory obowiązywała tu cicha umowa. Nie toczy się walk w podziemnym korytarzu, wszyscy mogą dowolnie przechodzić w tę i we w tę, zarówno termity, jak i mrówki. Było jednak jasne, że w momencie, gdy któraś ze stron zechce zdominować sąsiada, druga będzie próbowała zatkać lub zatopić przejście.
Dwie mrówki podążają niekończącym się długim korytarzem. Mają problem: płynna masa nad nimi jest lodowata, podłoże tym bardziej. Sztywnieją z zimna. Każdy kolejny krok jest coraz trudniejszy. Zaśnięcie w tym miejscu oznaczałoby wieczną hibernację. Wiedzą o tym. Wspinają się ku wyjściu. Muszą zaczerpnąć z wola socjalnego ostatnie zapasy protein i cukrów. Ich mięśnie są zdrętwiałe. Wreszcie docierają do wyjścia…
Wychynąwszy na wolne powietrze, 103 683 i 4000 są wyziębione do tego stopnia, że zapadają w sen na samym środku ścieżki.
Posuwanie się w ten sposób – gęsiego, wąską, ciemną kiszką korytarza – sprawiło, że zaczął bawić się własnymi myślami. Nie ma tu się nad czym zastanawiać, trzeba iść, aż dojdzie się do końca. Oczywiście w nadziei, że koniec istnieje…
Читать дальше