Tydzień później mama zaprowadziła mnie do pomieszczenia bardzo mocno oświetlonego. Wszyscy krzątali się koło mnie. Zrobiono mi makijaż. Uczesano mnie. Ubrano. Wszyscy powtarzali, że jestem piękna, ale to akurat wiem już od dawna. Jakaś pani zapewniała mnie, że jestem „najpiękniejsza". Doskonała.
No dobrze, skoro nikt z nich nie zauważył mojego feleru, czyli za długiego nosa, ja nie będę im o nim przypominać. Kazali mi usiąść na krześle i robili mi zdjęcia z wielu ujęć. Uwielbiam odgłos flesza. Mruczy jak dzikie zwierzę, które szykuje się do skoku, potem błysk i wszystko zaczyna się od nowa.
Następnie stałam na tle z chmur i udawałam, że bawię się lalką. Mama przyglądała mi się z dumą. Pan, którego wtedy spotkałyśmy, też tam był i znowu grał z mamą w liczby i chyba mama znowu wygrała. Podkreślała, że dokonałam czegoś niezwykłego i że w nagrodę spełni moje życzenie. Cokolwiek by to było, spełni je.
Zażyczyłam sobie być naprawdę doskonałą.
– Jesteś doskonała – powiedziała mama.
Rozpłakałam się.
– Nie. Mój nos jest za długi. Konieczna jest operacja plastyczna.
– Żartujesz! – zaśmiała się mama.
Ale ja nalegałam:
– Ty przecież zoperowałaś sobie zmarszczki i uda…
Zapadła cisza. Mama zawahała się, by po chwili oświadczyć:
– Zgoda. Przejdziesz do historii jako najmłodsza dziewczynka, która poddała się zabiegowi chirurgii estetycznej. Chodźmy.
Znalazłam się w specjalistycznej klinice, pod opieką chirurga dr. Ambrosia Di Rinaldiego, dawnego rzeźbiarza, który przekwalifikował się na pracę z ludzkim ciałem. Nazywają go tu Michałem Aniołem skalpela. Podobno to on wylansował większość popularnych aktorek, a nie ich agenci i rzecznicy prasowi. Chirurdzy to prawdziwi łowcy talentów. Ale ciii… to tajemnica, ludzie nie muszą o tym wiedzieć. Ambrosio jest wyjątkowo zdolny, operując mnie, weźmie pod uwagę wzrost, jaki osiągnę w przyszłości.
Zostałam uśpiona na stole operacyjnym, a kiedy się obudziłam, moja twarz była cała obandażowana. Chciałam jak najszybciej zobaczyć mój nos, ale trzeba było poczekać jeszcze kilka dni, aż całość się zrośnie.
W oczekiwaniu, aż znikną ślady po operacji, siedziałam w swoim pokoju. Oglądałam swój ulubiony film Kleopatra z Liz Taylor. Liz Taylor jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Kiedy dorosnę, zostanę Liz Taylor. Prawdziwa Kleopatra też miała, podobno, za długi nos. Może to taka klątwa rzucona na zbyt pięknych ludzi? Ale mam przewagę nad Kleopatrą. Za jej czasów nie istniała jeszcze chirurgia plastyczna, choć sztukę bandażowania opanowano już wtedy doskonale.
Moja operacja nosa była zaledwie pierwszym krokiem na drodze podboju szerokiej publiczności.
Mam teraz kolejne marzenie: chcę zostać prawdziwą gwiazdą.
Od czasu swego zwycięstwa nad nami Piotr zwiększył wymagania. Pobiera haracz od chłopców ze wszystkich pokoi. Nóż sprężynowy pomaga mu w egzekwowaniu jego praw.
Od niedawna w warsztacie zajmujemy się pakowaniem papierosów do pudełek. Piotr rozkazał nam kraść regularnie po jednej paczce i mu oddawać. Rozwinął handel, w który zamieszanych jest też wielu dorosłych opiekunów.
Piotr otacza się gwardią przyboczną, a jego porucznicy sieją wśród nas postrach tym większy, że są właściwie całkowicie bezkarni. Kiedy nasi strażnicy chcą nas do czegoś zmusić, robią to za pośrednictwem Piotra, który wie, jak się do nas dobrać. Wymyślił cały wachlarz męczarni dla upartych i dla tych, którzy usiłują wykręcić się od płacenia tak zwanego „podatku piotrowego". Zaczyna się od przypalania papierosem, potem nacina się nożem, a na końcu garbuje skórę na wszystkie możliwe sposoby.
Mam już dość tego miejsca. Nawet moi przyjaciele, trzej „W" – Wasyl, Wania i Władimir, w końcu ulegli autorytetowi Piotra, który żąda, by go traktować jak „carewicza".
W obliczu jego bandy moja siła nie zdaje się na nic. Jeśli uderzę jednego z nich, wszyscy pozostali od razu rzucą się na mnie.
Piotr wybrał Wanię na swojego kozła ofiarnego. Jedno skinienie głowy i banda Piotra pastwi się nad nim. Próbowaliśmy kilkakrotnie go bronić, ale wtedy sami nieźle oberwaliśmy, zaś opiekunowie udawali, że tego nie widzą.
Wasyl w końcu się zbuntował. „Musimy uciekać z tego piekielnego sierocińca!" – powiedział. Postanowiliśmy więc wykopać tunel. Nasza sypialnia znajduje się w pobliżu muru otaczającego budynek. Jeśli wszystko potoczy się po naszej myśli, będziemy mogli cieszyć się wolnością na świecie bez Piotra, bez jego bandy i naszych opiekunów.
Tego ranka wezwano mnie do dyrektora. Idę, wlokąc się noga za nogą. W gabinecie, prócz dyrektora, zastaję jeszcze umundurowanego mężczyznę. Sądząc po całej masie medali, jaką ten gość przyczepił sobie do piersi, musi być kimś super – ważnym. Dyrektor zwraca się do mnie łagodnie:
– Igor, bardzo mi przykro.
– Ja nic nie zrobiłem, psze pana, to nie ja – odpowiadam odruchowo, sądząc, że być może nasz tunel został odkryty.
Dyrektor zrobił minę, jak gdyby niczego nie usłyszał.
– Igor, przykro mi, gdyż będziesz musiał opuścić naszą instytucję, którą – zdaję sobie z tego sprawę – traktujesz jak dom rodzinny. Otwiera się przed tobą nowa droga…
– Więzienie?
– Ależ nie! – woła dyrektor. – Adopcja.
Słysząc te słowa, moje serce zaczyna bić szybciej. Dyrektor ciągnie dalej:
– Pan Afanasjew, tu obecny, pragnął spotkać się z tobą z zamiarem adoptowania cię. Naturalnie możesz też wyrazić swoje zdanie na ten temat.
Adoptować mnie?
Przyglądam się mężczyźnie. Uśmiecha się dobrotliwie. Wygląda sympatycznie. Jego oczy są błękitne. No i te wszystkie medale… Mężczyźni w mundurach z dużą liczbą medali robią na mnie wrażenie.
Podchodzę bliżej. Mężczyzna ładnie pachnie. Zapewne jego żona nie może mieć dzieci i dlatego chcą mnie adoptować. Mój przyszły tata ujmuje mnie pod brodę.
– Zobaczysz, spodoba ci się u nas. Moja żona piecze wyśmienite ciasta, w szczególności te czekoladowe.
Ciasta! Już mi ślinka cieknie. Tutaj dostajemy ciastka tylko z okazji urodzin prezydenta, a i tak są robione na bazie świńskiego tłuszczu i sacharyny, które pozostawiają w ustach ohydny smak. Ach, czekolada! Już sobie wyobrażam moją przyszłą mamę. Uśmiechnięta blondynka o pulchnych, białych rękach idealnych do wyrabiania ciasta.
– Myślałem, że już jestem za stary na adopcję.
– Pan Afanasjew jest pułkownikiem lotnictwa. Ma prawo do wyjątków. Nie chciał niemowlęcia, tylko dużego i zdrowego chłopca.
W sypialni nikt nie chciał uwierzyć w moją historię. Władimir starał się sprowadzić mnie na ziemię.
– Smutna prawda jest taka, że zabierają nas z tego więzienia i wysyłają w jeszcze straszniejsze miejsca.
– Taa… – przytaknął Wania. – Na dodatek powiedzieli wprost, że wybierają cię ze względu na twój wygląd.
Władimir dodał:
– Pułkownik lotnictwa… Sporo mówi się o handlu rekrutami. To znana rzecz.
– A ty co o tym sądzisz, Wasyl? – pytam.
Wasyl wzrusza ramionami i proponuje partyjkę pokera. Przegrywam pierwszą rozgrywkę… Wasyl wpycha sobie wygraną do kieszeni i postanawia podzielić się ze mną swoją opinią wielkiego mędrca.
– Sądzę, że lepiej zrobisz, pomagając nam kopać tunel.
Z początku jego obojętność zbija mnie z tropu, gdyż Wasyl zawsze stara się służyć dobrą radą, tym razem jednak mam wrażenie, że egoizm wziął w nim górę.
Читать дальше