– Jakie jest wyjście? – zapytał wpatrując się w audytorium tak intensywnie, jakby jechał kilka tysięcy kilometrów z Moskwy do Irkucka w nadziei, że tu właśnie dostanie odpowiedź na dręczące go pytanie. Ale myśmy siedzieli w milczeniu. Paru mężczyzn poruszyło się, jakby poczuli się w obowiązku zabrać głos i dać jakąś zbawczą radę, ale i oni za moment znieruchomieli.
– Rosja jest mądra i wieczna, odpowiedział na nasze zakłopotane i niezaradne milczenie Chorąży. Rosja znajdzie wyjście, Rosja będzie ocalona.
Miał program, jak to określił – „reanimacji Rosji". Sprowadzał się on głównie do tego, żeby przesiedlić Rosjan do Rosji. Żeby wrócili, jak powiedział, do „opustoszałej kolebki Rosji". Nie jest to łatwe nie tylko dlatego, że Rosjanie raczej starają się z Rosji wyjechać, niż tu wrócić, ale również ze względu na rozmiary i koszta tej operacji: poza granicami Federacji Rosyjskiej mieszkają 24 miliony Rosjan.
– Wracajcie, wracajcie na łono matki Rosji! zawołali wojowie kreśląc się znakiem krzyża i bijąc pokłony do ziemi. Nawa jednak nie zareagowała w żaden pozytywny sposób.
W czasie tej wielkiej akcji powrotu Rosjan do Rosji trzeba będzie uważać, żeby przy okazji nie przesiedlili się tu jacyś Uzbecy, Turkmeni czy Gruzini.
– Rosja dla Rosjan! zawołał Chorąży (fanfary, werbel, krzyż).
Była to ważna deklaracja. Chodzi o to, że świadomość współczesnego Rosjanina rozdziera sprzeczność nie do pogodzenia. To sprzeczność między kryterium krwi i kryterium ziemi. Do czego dążyć? W kryterium krwi chodzi o utrzymanie etnicznej czystości narodu rosyjskiego. Ale taka etnicznie czysta Rosja to tylko część dzisiejszego Imperium. A co z resztą? W kryterium ziemi chodzi o utrzymanie obecnego Imperium. Ale wówczas nie może być mowy o utrzymaniu etnicznej czystości Rosjan.
Sprzeczności, sprzeczności.
Ideolog rozumie to i rzuciwszy hasło – Rosja dla Rosjan – zaraz się z niego wycofuje.
– Rosja, woła, musi pozostać wielkim światowym mocarstwem! Chcą, żebyśmy się stali jak Indianie w amerykańskim rezerwacie. Próbują nas upijać, próbują nas zatruwać. Ale my nie staniemy się Indianami. Nie będziemy bananową republiką! (Fanfary, dużo werbla).
Pogroził nam pięścią:
– Nie tańczcie pod muzyczkę Zachodu! Nie wieszajcie sobie na szyjach butelek coca-coli! (sam werbel).
– Naszym celem jest ocalenie narodowopaństwowe, powiedział z naciskiem, zdecydowanie, mocno. Naszym celem jest: jedno państwo, jedno terytorium, jeden duch, jedna Rosja! (Bardzo dużo fanfar, bardzo dużo werbla).
– Już niedługo, dodał z nadzieją, ale i z przekonaniem w głosie, naród będzie miał dosyć tego pluralistycznego chaosu, całej tej rozchełstanej maskarady i zrozumie, że ratunek może przynieść tylko Car!
Zaczęła się kolejna litania do Rosji.
– Rosjo, wybacz nam grzechy, powiedział Chorąży, grzech niewiary, grzech słabości, grzech utraty celu. Ślubujemy przywrócić ci wielkość, ślubujemy przywrócić ci siłę, ślubujemy ci wierność. Niech słońce twoje, Rosjo, świeci nad światem w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego! (Długie fanfary, donośny werbel, krzyże i krzyże, pokłony i pokłony).
Wyszedłem na dwór, była mroźna, gwiaździsta noc, piękna, bo bez wiatru. Wracałem do hotelu, który leżał w tym samym kierunku co jezioro Bajkał. Wczoraj, z Olegiem Woroninem, wspaniałym, dzielnym, młodym naukowcem tutejszego uniwersytetu, pojechaliśmy autobusem nad jezioro, do miejscowości Listwianka. Padał gęsty deszcz ze śniegiem, przysłaniając wszystko.
Jezioro zamarznięte, z lodu wystają zardzewiałe kadłuby barek. Drugiego brzegu nie widać, nawet całej Listwianki dobrze nie widać. W osadzie są dwa sklepy i bar – wszystko zamknięte. Ani się gdzie podziać, ani co z sobą zrobić. Czekając na autobus, chodziliśmy kilka godzin po pustej drodze. Podobno jest tu wszędzie pięknie, góry, las, woda, ale trzeba przyjechać w lecie, kiedy jest słońce.
Wróciliśmy do miasta ledwie żywi, właściwie Bajkału nie widziałem na oczy. Ale kupiłem w Irkucku książkę, z której się mogę o nim wiele dowiedzieć. Autor – G. I. Gagazji pisze, że Bajkał jest bardzo głębokim jeziorem, ma masę wody. Zapytuje – gdyby ludzkość miała do dyspozycji tylko wodę z Bajkału, jak długo mogłaby jeszcze żyć? I odpowiada: czterdzieści lat.
Jak masz na imię?
Tania.
A ile masz lat?
Za dwa miesiące skończę dziesięć.
Co teraz robisz?
Teraz? W tej chwili? Bawię się.
A jak się bawisz?
Przeskakuję kałuże.
I nie boisz się, że wpadniesz pod samochód?
Przecież tu żaden samochód nie przejedzie!
Tania ma rację. Od wczoraj zelżał mróz, w południe jest nawet dwa stopnie ciepła i całe miasto pogrąża się w błocie. Miasto Jakuck, prawdziwy syberyjski Kuwejt, stolica przebogatej, leżącej na złocie i diamentach republiki. Połowa tych wszystkich diamentowo-brylantowych cudów, którymi zdobią się bogate panie na całym świecie albo które można oglądać na wystawach sklepów jubilerskich Nowego Jorku, Paryża i Amsterdamu, pochodzi właśnie z Jakucji (nie mówiąc o diamentach, których używa się przy wierceniach geologicznych i skrawaniu metali).
Tania ma bladą twarzyczkę. Zimą ciągle tu ciemno, a nawet kiedy pokaże się słońce, nie czuje się, żeby ono grzało, świeci jasno, razi w oczy, ale jest dalekie i chłodne. Dziewczynka ubrana jest w przykusy płaszcz w dużą zielonobrązową kratę. Trudno, przecież nie można mieć co roku nowego płaszcza. Skąd by mama wzięła na to pieniądze? A nawet gdyby miała tyle pieniędzy – Tania uśmiecha się marzycielsko – to kto będzie stać w kolejkach i czekać, aż do Jakucka przywiozą płaszcze dokładnie dla dziesięcioletnich dziewczynek? W dodatku tak szczupłych i wysokich.
Tania to wszystko bardzo dorośle rozważa i osądza.
Tak samo ze skakaniem przez kałuże. Skakać trzeba tak dokładnie i celnie, żeby nie wpaść do wody i nie zamoczyć butów, bo skąd wziąć buty na zmianę?
Pewnie, zgadzam się, w dodatku mogłabyś się zaziębić i dostać grypy.
Zaziębić się?, zdumiewa się dziewczynka, teraz, kiedy już topnieją lody i robi się ciepło? Ty pewnie nie wiesz, co to jest prawdziwe zimno.
I mała Sybiraczka patrzy z wyraźną, choć dyskretną wyższością na człowieka, który jest już starszy, ale zdaje się nie mieć pojęcia, co to jest wielki mróz.
Wielki mróz, tłumaczy mi, poznaje się po tym, że w powietrzu wisi jasna, świecąca mgła. Kiedy człowiek idzie, w tej mgle robi się korytarz. Korytarz ma kształt sylwetki przechodzącej osoby. Człowiek przechodzi, ale korytarz zostaje, tkwi w mgle nieruchomo. Wielkie chłopisko robi wielki korytarz, a małe dziecko – mały korytarzyk. Tania robi wąski korytarz, ponieważ jest szczupła, ale, jak na jej wiek, jest to korytarz wysoki – to zrozumiałe, przecież dziewczynka jest najwyższa w klasie. Idąc rano, według tych korytarzy Tania orientuje się, czy jej koleżanki poszły już do szkoły – wszystkie wiedzą, jak wyglądają korytarze ich najbliższych sąsiadek i przyjaciółek.
A oto szeroki, niski korytarz o wyraźnej, zdecydowanej linii – znak, że poszła już Kławdia Matwiejewna, kierowniczka szkoły.
Jeżeli rano nie ma żadnych korytarzy, które wysokością odpowiadałyby wzrostowi uczniów z podstawówki, to znaczy, że mróz jest tak wielki, iż nie ma lekcji i dzieci siedzą w domu.
Czasem widzi się korytarz, który jest bardzo nierówny i potem nagle się urywa. To znaczy – Tania zniża głos – że szedł jakiś pijak, potknął się i upadł. W wielki mróz pijacy często zamarzają. Wtedy taki korytarz wygląda jak ślepa uliczka.
Читать дальше