Pozornie, ale tylko pozornie, takim tematem-azylem była przyroda. Mistrzem opisów przyrody był za życia Stalina Michaił Priszwin. W dobie, kiedy nie było jeszcze telewizji ani kolorowej fotografii, proza Priszwina nie miała konkurentów i lśniła wszystkimi kolorami jesiennego lasu, kamyków na dnie strumieni, grzybich kapturów i ptasich piór. Myślałem, że te opisy kropel rosy i kwiatu czeremchy były rodzajem uniku, spokojnego azylu. Powiedziałem o tym poetce rosyjskiej Gali Korniłowej. Ależ skąd! – zaprotestowała. To było pisanie opozycyjne! Kremlowi chodziło o to, żeby zniszczyć nasz język, a język Priszwina był bogaty, wspanialy. Chcieli, żeby wszystko było nijakie, bez wyrazu, szare, a u niego Rosja jest taka barwna, okazała, niepowtarzalna! Myśmy w tych latach czytali Priszwina, żeby nie zapominać naszego prawdziwego języka, bo zastępowano go nowomową.
I coś podobnego jest z prozą Rima Achmedowa. Rim nie pisze o osiągnięciach władzy radzieckiej – o chemii, o przewodach plastikowych, o kranach i garbnikach. Rim tego w ogóle nie dostrzega. Przeciwnie, w opozycji do niszczycieli jego Baszkirii opisuje to, co jeszcze ocalało z jej przyrody, więc leszcze w rzece Sutołoka, drzewa na górze Nurtau, polną, ukwieconą drogę do chutoru Janty-Turmusz. Pływa łódką albo z namiotem i psem wędruje po swoim kraju.
Jego ulubioną rośliną są trawy. Achmedow jest zielarzem, zbiera trawy, suszy je, miesza, czymś tam doprawia i robi lekarstwa. Mówi mi, że jeżeli jest jedno lekarstwo dla wszystkich, to znaczy, że jest ono złe i nie może być skuteczne. Każde lekarstwo musi być dobrane indywidualnie, po rozmowie z chorym. Rozmowa taka jest potrzebna, aby w zależności od osoby dobrać jej taki rodzaj trawy, który rozbudzi w niej siły do walki z chorobą. Bez tego wyleczenie jest niemożliwe.
Stworzeniem, które Achmedow najlepiej z dzieciństwa pamięta, jest mały złotozielony żuczek – Cryptocephalus sericeus. Rim znalazł go na liściu głuchej pokrzywy, głuchej – to znaczy takiej, która nie parzy.
I choć przeżył już sześćdziesiąt lat, nigdy więcej nie udało mu się takiego żuczka znaleźć.
Ufa – to początek mojej uralsko-syberyjskiej podróży. Trasa: Moskwa-Ufa-Swierdłowsk-Irkuck- -Jakuck-Magadan-Norylsk-Moskwa. Łącznie (wliczając doraźne, lokalne wyprawy) około 20 tysięcy kilometrów przez śnieżną pustynię. O tej porze roku (jest kwiecień) nawet tutejsze rzeki to tylko ciągnące się setkami kilometrów bryły lodu. I tylko od czasu do czasu, jak oazy na Gobi czy Saharze – miasta, zamknięte w sobie, żyjące własnym życiem, jakby nie powiązane, nie połączone z niczym.
Świat jest już przyzwyczajony do tego, że płonie Kaukaz, że raz po raz wybuchają krwawe zamieszki w republikach azjatyckich (Tadżykistan, Uzbekistan itd.), że walki toczą się po obu stronach Dniestru. Wszystkie te kolizje, ruchawki i wojny to konflikty na odległych peryferiach byłego ZSRR, to zdarzenia, które dzieją się niejako na zewnątrz Rosji, poza jej organizmem.
Ale budzenie się świadomości narodowej Baszkirów odsłania nam nowy, narastający w Imperium konflikt. Wystarczy spojrzeć na mapę: Baszkiria, z jej mieszkańcami stojącymi w kolejkach po szklankę wody do picia, z doktorem Janguzinem i jego zbiorem starych szabel, z Rimem Achmedowem, który może wyleczyć was miksturą z miejscowych traw, ta Baszkiria leży wewnątrz Federacji Rosyjskiej. I oto teraz Baszkirzy (a razem z nimi inne, nierosyjskie ludy żyjące w państwie rosyjskim) zaczynają podnosić głos, domagać się praw, żądać samodzielności.
Słowem – po rozpadzie ZSRR rysuje się perspektywa rozpadu Federacji Rosyjskiej albo, inaczej mówiąc, po pierwszej fazie dekolonizacji, obejmującej były Związek Radziecki, zaczyna się druga jej faza – dekolonizacja Federacji Rosyjskiej.
Bowiem na obszarze tej Federacji mieszka dziś kilkadziesiąt narodów i plemion nierosyjskich, które coraz wyraźniej manifestują swoją opozycję wobec Moskwy i coraz dobitniej podkreślają odrębność swoich interesów. Ten ruch narodowej emancypacji rozwija się z rosnącą siłą i lawinową prędkością wśród Baszkirów i Buriatów, Czeczeńców i Inguszów, Czuwaszów i Koriaków, Tatarów i Mordwinów, Jakutów i Tuwinców.
Konflikt narasta.
Będzie nabierał on rozmiarów i znaczenia, choćby i dlatego, że te wiekami prześladowane, uciskane i rusyfikowane narody i plemiona szybko obecnie rozrastają się, natomiast procent rdzennych Rosjan wśród mieszkańców Federacji spada od lat – Rosjanie mają bardzo niski przyrost naturalny. Toteż daje się odczuwać, że ogarnia ich niepokój, niepewność i frustracja.
W Irkucku widzę plakat, który zaprasza na widowisko teatralne pt. SŁOWO O ROSJI.
Kupuję bilet, idę.
Widowisko odbywa się w cerkwi, która dawniej nazywała się Muzeum Ateizmu.
O cerkwiach:
paradoksalnie, najlepiej zachowały się cerkwie, które bolszewicy zamienili na centra walki z religią – z prawosławiem, z popami, z klasztorami i właśnie… z cerkwiami. Centra te, nazywane muzeami ateizmu, stały się siedzibą stałych wystaw, które objaśniały, że religia to opium narodu. Odpowiednie rysunki i napisy mówiły, że Adam i Ewa to postacie z bajek, że księża palili kobiety na stosach, że papieże mieli kochanki, a w klasztorach gnieździli się homoseksualiści. Wystaw tych, zrobionych zresztą według jednego, na najwyższym szczeblu zatwierdzonego scenariusza, było w całym kraju tysiące i jeżeli dawnymi laty przyjeżdżało się do Imperium, zwiedzenie muzeum ateizmu należało do żelaznych punktów programu.
Cudzoziemcy po zwiedzeniu takiego muzeum wyrażali czasem oburzenie, że miejsce kultu Boga zamieniono w siedzibę walki z Bogiem. Niesłusznie! Załóżmy, że jakiejś cerkwi wyznaczono rolę walki z Bogiem, tj. zamieniono ją w muzeum ateizmu. Pracę dostawały tam żony miejscowych notabli, które dbały o to, aby mieć ciepło – w oknach były więc szyby, drzwi domykały się, palił się piecyk. Panowała też tam względna czystość – ściany od czasu do czasu bielono, podłogę od czasu do czasu zamiatano. Zupełnie inaczej wyglądał los cerkwi, którym nie kazano walczyć z Bogiem. Te cerkwie zamieniano na stajnie, na obory, na składy paliw, na magazyny. W pięknym kościele Franciszkanów w Niesterowie koło Lwowa urządzono warsztaty naprawy motocykli. Ani tego kościoła, ani tysięcy cerkwi, w których latami trzymano ropę naftową i sztuczne nawozy – nie da się odratować. Nie da się również uratować cerkwi, które pięćdziesiąt, siedemdziesiąt lat temu zostały obrabowane, zdewastowane, zamknięte, wystawione na niszczycielskie działania mrozu, deszczu i wiatru, porzucone szczurom i ptakom. Może uda się ocalić bóżnicę w Drohobyczu – ma ona mocny dach i mieści się w niej skład mebli, a więc nie niszczy jej żadna chemia. Dzisiaj większość cerkwi uratowanych to właśnie wczorajsze muzea ateizmu (w ostatnich latach często zmieniano im nazwę na muzea ikon).
O ikonach:
ta sama dzika i żywiołowa, a potem już zimna i metodyczna barbaria, która zrujnowała i zburzyła cerkwie, zniszczyła również ikonę.
Ile ikon padło jej ofiarą?
Od października 1917 po nasze dni zniszczono w Rosji dwadzieścia – trzydzieści milionów ikon!
Liczbę tę podaje rosyjski historyk sztuki – A. Kuzniecow w miesięczniku „Moskwa" (1, 1990). Kuzniecow wymienia, do czego używano ikon:
w wojsku – jako tarcze na strzelnicach,
w kopalniach – jako chodników w korytarzach zalewanych wodą,
w handlu – jako materiału do robienia skrzynek na ziemniaki,
w kuchniach – jako desek kuchennych do krajania mięsa i jarzyn,
Читать дальше