Wcale nie żałuję, że przyjechałem do Jakucka, skoro mogłem tu spotkać taką wspaniałą, mądrą dziewczynkę, i to spotkać przypadkowo, kiedy chodziłem ulicami dzielnicy, która nazywa się Założnaja. Po prostu Tania była jedyną żywą istotą, jaką zobaczyłem w pustym pejzażu tej dzielnicy (było południe, ludzie o tej porze są w pracy), a ponieważ zgubiłem drogę, chciałem spytać, którędy iść do ulicy Krupskiej, gdzie miałem spotkanie.
A to ja cię zaprowadzę, powiedziała ochoczo Tania, bo możesz sam nie trafić. W praktyce oznaczało to, że musiałem przyłączyć się do jej zabawy, ponieważ dojść do ulicy Krupskiej można tylko w jeden sposób – skacząc przez kałuże.
Oto dzielnica Założnaja:
prostopadle wytyczone szerokie ulice. Ani tu asfaltu, ani nawet bruku. Każda z tych ulic jest podłużnym, płaskim, grząskim archipelagiem kałuż, bajorek, błotnistych zastoisk. Nie ma chodników, nie ma nawet kładek z desek, jakie były u nas w Pińsku. Wzdłuż tych ulic stoją drewniane, parterowe domki. Są to stare domki, ich drewno jest sczerniałe, mokre, próchniejące. Okna maleńkie, szyby grube w ramach wyłożonych watą, wojłokiem, szmatami. Z powodu tych szyb ma się wrażenie, że domki te patrzą na nas jakby przez grube okulary noszone przez babcie, które ledwie widzą.
W dzielnicy Założnej mróz jest zbawieniem.
Mróz trzyma tu otoczenie, środowisko, glebę w rygorystycznej dyscyplinie, w żelaznym porządku, w mocnej i stabilnej równowadze. Osadzone na zamarzniętej, twardej jak beton ziemi, domy stoją prosto i pewnie, po ulicach można chodzić i jeździć, koła nie grzęzną w oślizłych trzęsawiskach, buty nie zostają w mazistej brei.
Wystarczy jednak, żeby przyszedł dzień taki jak ten, w którym spotkałem Tanie, to znaczy: wystarczy, żeby przyszło ciepło.
Wypuszczone z uchwytów mrozu domki wiotczeją i osuwają się w głąb ziemi. Domki te już od wielu lat stoją znacznie poniżej poziomu ulicy, ponieważ, postawione kiedyś na wieczne] zmarzlinie, swoim ciepłem wyrobiły sobie w zlodowaciałej glebie nisze, w których z każdym rokiem pogrążają się coraz bardziej. Każdy domek stoi w osobnym i coraz głębszym dołku.
Teraz fala kwietniowego ciepła uderza w dzielnicę Założną i jej koślawe, biedne domki wykrzywiają się, pokracznieją, rozłażą i przysiadają jeszcze niżej ziemi. Cała dzielnica kurczy się, maleje, zapada tak, że w niektórych miejscach widzimy już tylko dachy – jakby wielka flota łodzi podwodnych stopniowo zanurzała się w morzu.
A to widzisz?, pyta Tania.
Spojrzałem tam, gdzie pokazywała mi ręką, i zobaczyłem rzecz następującą: rozmarznięte, rozpaciane błocko zaczyna z ulicy wężykami, strumykami, rowkami, szczelinami spływać wprost do stojących tu domków. Przyroda jest na Syberii ekstremalna, wszystko jest tu gwałtowne i skrajne, więc jeżeli błoto w Jakucku zalewa domy, to nie jest to żadne kapanie, ciurkanie rozwodnionej szarociemnej mazi, tylko atak rozpacianej lawiny, która nagle i niepowstrzymanie rusza w kierunku ganków i drzwi, zapełnia przejścia i podwórza. Ulice jakby występują z brzegów i wlewają się do domków Założnej.
W domu chodzi się w błocie, błoto pokrywa podłogę, jest wszędzie. Trochę nieprzyjemnie pachnie, dodaje Tania, bo Założna nie ma kanalizacji, więc w tym wszystkim są różne rzeczy, marszczy czoło, szuka odpowiednich słów, w końcu kapituluje i stwierdza – po prostu różne rzeczy.
Jeszcze na jedno mam zwrócić uwagę, na wetknięte w ziemię to tu, to tam tabliczki, ostrzegające, że nigdzie nie wolno tu kopać. Dlaczego? A dlatego, że przewody elektryczne idą ot tak, po prostu włożone w ziemię, i jeżeli ktoś wbije łopatę i trafi w drut, to prąd go zabije. Tak że w Założnej można utytłać się po pas, uszargać i umazać w błocie, ale także wpaść do ścieku, a nawet – zginąć. Dlatego zimą jest bezpieczniej, zimą nikomu nie przyjdzie do głowy kopać ziemię.
Już dochodząc do ulicy Krupskiej, spotkaliśmy przy jakimś domku babcię, która dziarskimi ruchami próbowała miotłą zatrzymać potok wypełzającego na ganek błota.
Ciężka praca, powiedziałem, żeby zacząć rozmowę.
A, odparła wzruszając ramionami, zawsze wiosna taka straszna. Wszystko płynie.
Zapanowało milczenie.
Jak się żyje?, zadałem najbardziej banalne i idiotyczne pytanie, ot, żeby jakoś podtrzymać rozmowę.
Babcia wyprostowała się, wsparła ręce na trzonku miotły, spojrzała na mnie, uśmiechnęła się nawet i powiedziała rzecz, która jest samym sednem rosyjskiej filozofii życia: Kak żywiom?, powtórzyła z namysłem i dodała głosem, w którym była i duma, i determinacja, i cierpienie, i radość – Dyszym!
Podobnie jak dzielnice slumsów w Ameryce Łacińskiej (Favelas w Rio de Janeiro, Callapas w Santiago de Chile itd.) dzielnica Założna w Jakucku jest zamkniętą strukturą. Bieda, brud i błoto tworzą tu jednolity, koherentny, spójny krajobraz, w którym wszystkie elementy wiążą się wzajemnie, są współzależne. Jak okiem sięgnąć, nie ma tu żadnych kontrastów, żaden symbol dobrobytu nie wynosi się ponad pejzaż ubóstwa. Istotą takich zamkniętych struktur jest to, że nie można tu poprawić jakiejś jednej poszczególnej rzeczy – natychmiast na przeszkodzie staną inne elementy i ogniwa struktury. Nie można na przykład sprawić, aby ludzie mieli czyste buty: wszechobecne błocko na to nie pozwoli.
Dzielnicę Założna można tylko zburzyć, a jej mieszkańców przenieść do nowych domów. Rzecz jednak w tym, że te nowe, ostatnio zbudowane domy nie są wiele lepsze. Być może są nawet gorsze. Ledwie zbudowane bloki z wielkiej płyty są już krzywe, popękane, tynk płatami poodpadał ze ścian. Woda ciepła i zimna, cała kanalizacja prowadzona jest rurami, które biegną na zewnątrz domów i przecinają podwórza, place, ulice we wszystkich kierunkach. Rury te, owinięte w pakuły i szmaty, w różne blachy i taśmy metalowe, powiązane dodatkowo drutem i sznurami – widać wszędzie.
Rury często pękają. Jeżeli jest zima (dziewięć miesięcy w roku), w miejscu pęknięcia tworzy się szybko ogromna góra lodowa, której nikt później nie usuwa. Góry te widać to tu, to tam – masywne, ciężkie, połyskujące w słońcu. Ta gmatwanina rur, przewodów, kolanek, kranów, wśród której przechodzą ulice, sprawia, że nowe dzielnice Jakucka wyglądają jak wielkie hale fabryczne, których nie zdążono jeszcze pokryć dachem.
W jednej z takich hal-dzielnic stoi długa, cierpliwa kolejka. Podchodzę bliżej, do stoiska, przy którym pracują dwie ubrane w białe fartuchy sprzedawczynie. Chcę zobaczyć, co sprzedają, na co czeka ten tłum skulonych i tupiących nogami ludzi. Sprzedają tort. Jeden rodzaj tortu, jeden typ, z jednym, identycznym wzorkiem z różowego kremu. Tort bierze się ot tak prosto w ręce. Ciasto nie rozleci się, jest zamarznięte na kość.
Zamiast diamentów, złota i Kuwejtu znalazłem więc dzielnicę Założną i całe biedne miasto. Gdyby Jakuck miał diamenty! Ale on ich nie ogląda i nie dotyka. Wprost z kopalń są one wywożone do Moskwy, aby opłacać nimi produkcję czołgów i rakiet i światową politykę Imperium.
Wracam na ulicę Oktiabrską, do swojego hotelu. Mój pokój ma numer 506. Żeby otworzyć drzwi, trzeba wiele razy starać się przekręcić klucz. Od 8 do 16 prób. Wynik 8 jest optymistyczny, ale wynik 16 też jest w jakiś sposób optymistyczny, gdyż za szesnastym razem otworzą się już na pewno. Najgorzej, że nie dają się zamknąć od wewnątrz, a są tak zawieszone, że nie zamknięte same otwierają się na korytarz. Nie miałem wyjścia i poprosiłem lokatora sąsiedniego pokoju (Buriat, technik), aby zamknął moje drzwi. Odtąd utarł się pewien rytuał: pukałem do sąsiada, sąsiad wychodził, razem otwieraliśmy drzwi, sąsiad zamykał.
Читать дальше