Ale właśnie teraz to się dokładnie stało. Ludzie, odkręcając krany, zobaczyli, że cieknie z nich ruda, mętna substancja, i poczuli, że mieszkania wypełniają się potwornym odorem. Fenol! Fenol!, poszło od domu do domu, od ulicy do ulicy.
Nie było jednak widać paniki. Ludzie przyjmują tu wszelkie nieszczęścia, nawet te spowodowane bezdusznością i głupotą panujących, jako ekscesy wszechmocnej i kapryśnej przyrody, takie jak powodzie, trzęsienia ziemi czy wyjątkowo ostre zimy. Bezmyślność lub brutalność władzy to po prostu jeszcze jeden z kataklizmów, których nie szczędzi natura. Trzeba to rozumieć; trzeba się z tym godzić.
Na ulicach, na placach, na skwerach stały kilometrowe kolejki. Były to dziwne kolejki, bo nie przyssane do żadnego sklepu ani instytucji. Ludzie stali w oczekiwaniu na cysterny, które miały przywieźć wodę. Skąd, kiedy i ile tej wody – nikt nie wiedział.
Była cisza i panował porządek. Na przodzie stały kobiety ciężarne. Istniała wśród nich pewna hierarchia – pierwszeństwo przypadało tym, u których wypukłość brzucha była najwyraźniej zaznaczona. Następny sektor to kobiety z małymi dziećmi. Za nimi stały kobiety, które były same (tu pierwszeństwo miały staruszki). Potem zaczynała się część męska – bez żadnych określonych podziałów i preferencji.
Kiedy przyjeżdżała cysterna, każdy mógł brać tyle wody, ile chciał. Ale na jak długo mogło jej wystarczyć? Dzień? Dwa? Nikt nie umiał odpowiedzieć na pytanie – co dalej? W tym kraju prasa, radio i telewizja roją się od historii, które zaczynają się i nie mają końca. Wybuchają walki w Ferganie: są zabici i ranni, miasto stoi w ogniu. Ale następnego dnia Fergana znika z pola widzenia – nigdzie nie można się dowiedzieć, co tam się dzieje. Strajk w Kuzbasie! Wielkie wydarzenie, bo to ogromne zagłębie węglowe. Ten strajk wybuchł dwa lata temu. Co się później stało? Został zakończony? Trwa nadal?
Wędrując ulicami Ufy, trafiłem do muzeum. Wiedziałem, że jestem na ziemi Baszkirów, ale co to dziś znaczy być Baszkirem? Doktor Rim Janguzin pokazuje mi, co ostatnio znalazł w pobliskich górach, w ruinach starych osad, nad brzegami rzek. Oto baszkirski miecz, oto baszkirski naszyjnik, a to gliniany dzban na wodę i mleko. I jeszcze łódka, którą Baszkirzy pływali w XVII wieku, i zdobna uprząż, jaką nosiły ich konie. Mogę też obejrzeć drewnianą sochę, spróchniały już ul i stare sidła na dziką zwierzynę.
Wszystkie te rzeczy zostały zrobione przez Baszkirów, mówi doktor Janguzin, a w jego głosie brzmi duma. Potem siedzimy w jego gabinecie, w którym pełno baszkirskich tkanin (każde plemię, a było ich 31, miało swój ornament), baszkirskich monet i pierścieni, szabel i sierpów. Przez okno można zobaczyć ulicę, kolejkę po wodę, a w tle, daleko, wysokie kominy fabryk. I słuchając doktora Janguzina, który z przejęciem mówi o zaginionym raju Baszkirii, wyraźnie już widzę, że rzeczywistość tego miasta ma dwa, coraz bardziej wchodzące w konflikt, plany.
Na jednym planie jest chemia, synteza i organika, fenol i materiały wybuchowe. Władcami tego świata są Rosjanie, rządzi nim jakieś ministerstwo w Moskwie.
Inny plan zajmuje rodząca się (a ściślej – odradzająca się) świadomość narodowa Baszkirów.
Bowiem przez świat przetacza się dziś rewolucja nacjonalistyczna. Na jej falach wpłyniemy w wiek XXI. Ale już w tej chwili jej odgłosy docierają również do Baszkirii i poruszają tam wrażliwe i ambitne serca.
Baszkirów jest około miliona. Jakie mają zająć miejsce, jaką przyjąć postawę w świecie współczesnym? Uznać, że po trzystu latach rusyfikacji nie są już Baszkirami? To niemożliwe! Żaden terror, żadne prześladowania i łagry nie wypleniły z Baszkirów ich baszkirskości. Sama rusyfikacja jest też w odwrocie, coraz mniej małych Baszkirów chce uczyć się rosyjskiego. A więc umacniać swoją odrębność, swoje poczucie narodowe? Ale z tego wynikną bardzo poważne konsekwencje! Bo jeśli taki wyzwolony, myślący i świadom swojego interesu narodowego Baszkir rozejrzy się wokół siebie – co zobaczy, co stwierdzi?
Stwierdzi przede wszystkim, że z historycznej Baszkirii, która, jego zdaniem, rozciągała się od Wołgi po Ural, tylko połowa ziem znajduje się w granicach obecnej republiki autonomicznej. Część dawnej Baszkirii należy dziś do Kazachstanu, część do Tatarstanu, a część do Federacji Rosyjskiej (której zresztą i obecna republika Baszkirii jest częścią). Jeżeli świadomy Baszkir wypowie to wszystko głośno, od razu będzie miał trzech wrogów – Tatarów, Kazachów i Rosjan. Rzecz w tym, że nacjonalizm nie może istnieć w stanie bezkonfliktowym, nie może istnieć jako byt wolny od pretensji i roszczeń. Tam, gdzie się objawi nacjonalizm jednego ludu, od razu, jak spod ziemi, wyrosną tego ludu wrogowie, a tym samym powstanie zaczyn konfliktu i wojny.
Jednocześnie, rozglądając się wokół siebie, nasz świadomy Baszkir stwierdzi, że jego piękny, zielony kraj został zamieniony w wielką halę fabryczną, której wyziewy zatruwają powietrze. Rozmyślając nad tym obrotem rzeczy, przypomni on sobie, że nikt go nie pytał, czy godzi się, żeby jego kraj zamienić na zakład chemiczny. Więcej – Baszkir uświadomi sobie, że z tej olbrzymiej, a jakże szkodliwej produkcji chemicznej nie ma on żadnych korzyści, Imperium bowiem nie płaci nic swoim wewnętrznym koloniom. Otóż to – szybko bowiem zda on sobie sprawę z kolonialnego położenia swojej Baszkirii, z tego, że rozkrzewione tu „Agrochimy" i „Chimstroje" trochę przypominają mu Union Miniere w Katandze czy Mifermę w Mauretanii.
Jednakże, doszedłszy do tych wywrotowych i rewolucyjnych stwierdzeń, co Baszkir ma dalej robić? Jak Guliwer budzi się, żeby odkryć, że jest omotany tysiącem nici tak gęsto, iż nie może wykonać żadnego ruchu. Co robić? Zażądać zamknięcia fabryk? Przecież tu mieści się blisko połowa produkcji chemicznej całego Imperium! Wsiąść na konia, wynieść się w góry? A co tam robić, z czego żyć?
Świadomość myślącego Baszkira jest rozdwojona, pogrążona w sprzecznościach. Rośnie w nim pragnienie samodzielności i nie widzi drogi, żeby je zaspokoić. Ma pewność, że siedzi na worku złota, ale jest biedakiem. Nawet na dużych mapach Imperium jego mała, prywatna ojczyzna jest roztopiona, zagubiona w wielkich przestrzeniach. Baszkir chce ją odnaleźć, zakreślić jej granice, ogrodzić ją wysokim płotem. Jemu też udziela się ów panujący wśród innych mniejszych narodów Imperium nastrój – przede wszystkim odłączyć się, oddzielić chińskim murem, tak jakby oddech każdego innoplemieńca zatruwał powietrze jak fenol. Bo w swoich rozbudzonych ambicjach Baszkir nie jest sam. Imperium przypomina dziś powierzchnię jeziora, na którego dnie zaczyna ożywać wulkan. Na spokojnej, gładkiej wodzie raptem pojawiają się bąble. 2 czasem jest ich coraz więcej. Tu i tam woda zaczyna wrzeć. W głębi słychać stłumione pomruki.
Takich małych narodów i plemion jak Baszkirzy jest dziś w Imperium dziesiątki. I wszystkie one coraz uporczywiej i śmielej myślą nad tym, jakby wziąć udział w uczcie bogów. Zastanawiają się nad tym w chwilach optymizmu. Ale potem przychodzi czas zwątpienia, rozpaczliwe poczucie bezsiły i długie okresy załamania.
Rim Achmedow. Dał mi swoją książkę „Słowo o rzekach, jeziorach i trawach", wydaną w 1990 r. w Ufie. Ludzie na różne sposoby rozwiązywali tu problem: system a ja. Jedni władzę popierali, inni byli w opozycji, a wielu po prostu szukało sobie jakiegoś azylu – im dalej od polityki, tym lepiej (być może najdalej na tej drodze zaszło pewne małżeństwo zoologów w b. Leningradzie, które jako przedmiot specjalizacji obrało sobie mimikę małp).
Читать дальше