Yann Martel - Życie Pi

Здесь есть возможность читать онлайн «Yann Martel - Życie Pi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Życie Pi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Życie Pi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Grecka litera Pi stała się parasolem ochronnym dla głównego bohatera-miłośnika ogrodów zoologicznych i świetnego pływaka. Razem ze swoją rodziną mieszkał w Puttuczczeri, skąd jednak zamierzali przeprowadzić się do Kanady. Czekała ich długa podróż przez Ocean Spokojny, która niestety zakończyła się tragicznie.
Dramat jaki rozgrywał się na bezkresach wód stał w sprzeczności z piękną scenerią, jaka widoczna była z pokładu szalupy. 227 dni na Oceanie, mając za towarzysza jedynie tygrysa bengalskiego. Udało się przeżyć m.in. dzięki zapomnieniu o szybkim ratunku. Czas dla Pi nie istniał, o czym świadczy chociażby prowadzony przez niego dziennik, w którym nie ma dat ani żadnej numeracji. Tylko informacje praktyczne, pozwalające przetrwać w nowej sytuacji do której trzeba było się szybko dostosować. Jakże trafne okazało się powiedzenie potrzeba matką wynalazków.

Życie Pi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Życie Pi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

ROZDZIAŁ 54

Padało przez cały ranek. Noc była straszna, nie zmrużyłem oka z powodu ogłuszającego hałasu. Deszcz bębnił o czaszę deszczołapu, ze wszystkich stron osaczał mnie w mroku szum i syk, jakbym się znalazł w wielkim gnieździe rozwścieczonych żmij. Wiatr zmieniał co chwila kierunek, tak że te części mego ciała, które zdążyły się rozgrzać, od nowa przemakały i marzły. Manewrowałem deszczołapem, ale dało to tylko tyle, że gdy wiatr zmieniał kierunek, spotykała mnie kolejna przykra niespodzianka. Próbowałem rozgrzać i ochronić przed deszczem choćby skrawek mojego ciała, choćby piersi, na których umieściłem podręcznik przetrwania, ale woda przenikała wszędzie z jakąś perwersyjną determinacją. Przez całą noc dygotałem z zimna. Zamartwiałem się nieustannie tym, że tratwa się odwiąże, że węzły puszczą, że zaatakują mnie rekiny. Bez przerwy sprawdzałem węzły i cumy, wodząc po nich rękami, tak jak ślepiec wodzi palcami po literach alfabetu Braille’a.

Z upływem czasu ulewa się wzmagała i morze stawało się coraz bardziej wzburzone. Lina szarpała tratwą coraz gwałtowniej, a jednostajne kołysanie zmieniło się w chaotyczną huśtawkę. Tratwa unosiła się na grzbietach fal, ale nie miała żadnej burty, i każda kolejna załamująca się fala obmywała mnie jak rzeka obmywa głaz. Woda w oceanie była wprawdzie cieplejsza niż deszcz, ale ta powtarzająca się rytmicznie kąpiel oznaczała, że tej nocy ulewa nie pozostawi na mnie suchej nitki.

W końcu napiłem się wody deszczowej. Nie byłem spragniony, ale zmusiłem się do picia. Deszczołap wyglądał jak odwrócony parasol, jakby wygięty przez wiatr. Woda spływała do środka, a stamtąd przez gumową rurę do woreczka z grubej, przezroczystej folii. Początkowo czuć ją było gumą, ale deszcz wkrótce przepłukał rurę i nieprzyjemny posmak zniknął.

Przez całą tę długą, zimną i ciemną noc, wśród ogłuszającego szumu niewidzialnego deszczu i syku miotających tratwą fal, moje myśli obracały się wokół jednego – wokół Richarda Parkera. Uknułem kilka wersji planu pozbycia się tygrysa i niepodzielnego zawładnięcia szalupą.

Plan nr 1: Zepchnąć go do wody . Co by to dało? Niewiele, nawet gdyby udało mi się wypchnąć żywe, dzikie, ważące czterysta pięćdziesiąt funtów zwierzę za burtę. Wiedziałem, że tygrysy to znakomici pływacy; znane były przypadki, że przepływały dystans pięciu mil, i to na otwartych, wzburzonych wodach. Gdyby Richard Parker znalazł się nieoczekiwanie za burtą, utrzymałby się na powierzchni, przebierając po prostu łapami, wdrapałby się z powrotem na łódź i odpłaciłby mi z nawiązką za mój zdradziecki czyn.

Plan nr 2: Zabić go sześcioma zastrzykami morfiny . Nie miałem jednak pojęcia, jak by na niego podziałały. Czy taka dawka wystarczyłaby, żeby go uśmiercić? I w jaki sposób miałbym wprowadzić morfinę do jego organizmu? Mogłem sobie z grubsza wyobrazić, jak zaskakuję go raz, podobnie jak zaskoczono kiedyś jego osaczoną matkę – ale jak tu zaskoczyć go tak, żebym zdążył zrobić mu sześć zastrzyków po kolei? Nierealne. Jedyne, co bym uzyskał, wbijając mu igłę, to to, że trzepnąłby mnie w łeb tak, ażby mi odleciał.

Plan nr 3: Zaatakować go wszelką dostępną bronią . Śmieszne. Nie byłem Tarzanem. Byłem zaledwie słabowitą, wątłą, wegetariańską formą istnienia. W Indiach polowano na tygrysy, siedząc na grzbietach szarżujących słoni i strzelając z potężnych strzelb. Cóż mogłem zrobić tutaj? Wypalić mu w łeb racą? Rzucić się na niego z toporkami w obu rękach i z nożem w zębach? Wykończyć go kompletem prostych i zakrzywionych igieł? Już to, że udałoby mi się go choćby zadrasnąć, uznałbym za prawdziwy wyczyn. W rewanżu rozerwałby mnie na strzępy, metodycznie i po kawałku. Bo jeśli jest coś groźniejszego od zdrowego zwierzęcia, to tylko zwierzę ranne.

Plan nr 4: Udusić go . Miałem linę. Gdybym stanął na dziobie, zaczepiwszy uprzednio linę na rufie, i zarzucił mu pętlę na szyję, mógłbym ją zaciągnąć, tym bardziej że on ciągnąłby w swoją stronę, żeby mnie dopaść. I w ten sposób, chcąc mnie dorwać, udusiłby się sam. Sprytny plan tygrysiego samobójstwa.

Plan nr 5: Otruć go. Podpalić. Porazić prądem . Ale jak? I skąd wziąć prąd?

Plan nr 6: Wszcząć wojnę na wyczerpanie . Jedyne, co musiałbym zrobić, to pozwolić działać nieubłaganym prawom natury – i byłbym uratowany. Czekanie, aż tygrys wykończy się sam i zdechnie, nie wymagałoby z mojej strony żadnego wysiłku. Ja miałem zapasy wody i pożywienia na najbliższe parę miesięcy. A co miał on? Dwoje martwych zwierząt, które wkrótce zaczną się psuć. Co będzie jeść potem? Skąd weźmie wodę? Mógł przetrwać całe tygodnie bez pożywienia, ale żadne zwierzę, choćby najpotężniejsze, nie wytrzyma dłuższy czas bez wody.

Nikłe światełko nadziei zamigotało we mnie jak płomyk świecy w mroku. Miałem plan, i to dobry. Musiałem tylko sam przeżyć, żeby go zrealizować.

ROZDZIAŁ 55

Nadszedł świt, a wraz z nim wszystko, co najgorsze. Bo teraz, wynurzywszy się z ciemności, widziałem wyraźnie to, co wcześniej tylko czułem, czyli wielkie masy wody walące się na mnie z niebotycznych wysokości. Fale wyznaczyły sobie marszrutę przez miejsce, w którym się znajdowałem, i teraz tratowały mnie bezlitośnie jedna po drugiej.

Z zalanymi wodą oczami, roztrzęsiony i odrętwiały, ściskając w jednej ręce deszczołap, a drugą trzymając się kurczowo tratwy, czekałem.

Po pewnym czasie ulewa skończyła się raptownie i nastała cisza. Niebo się przejaśniło, fale zdawały się odpływać wraz z chmurami. Zmiana była tak nagła i tak radykalna, jak zmiany na mapie politycznej świata. Znalazłem się na zupełnie innym oceanie. Wkrótce na niebie zostało tylko słońce, a powierzchnia wody wygładziła się idealnie, skrząc się milionami lustrzanych refleksów.

Byłem zesztywniały, obolały, krańcowo wyczerpany i właściwie niezbyt wdzięczny losowi za to, że żyję. „Plan numer sześć, plan numer sześć, plan numer sześć” – te słowa rozbrzmiewały mi bezustannie w głowie jak mantra i przynosiły pewną ulgę, choć nie mogłem sobie w żaden sposób przypomnieć, na czym ten plan polegał. Ciepło zaczęło się rozchodzić po moich kościach. Złożyłem deszczołap. Opatuliłem się kocem i zwinąłem w kłębek w taki sposób, żeby żadną częścią ciała nie dotykać wody. Zasnąłem. Nie wiem, jak długo spałem. Kiedy się obudziłem, zbliżało się południe i żar lał się z nieba. Koc był prawie suchy. Musiałem spać krótko, ale głęboko. Uniosłem się na łokciu.

Otaczała mnie bezkresna równina, nieskończona panorama błękitu. Nie było niczego, na czym mógłbym zatrzymać wzrok. Ów ogrom podziałał na mnie jak cios w żołądek. Upadłem na plecy bez tchu. Moja tratwa wydała mi się nagle jakimś żartem. Ot, kilka patyków i odrobina korka związane sznurkiem. Woda wdzierała się przez wszystkie otwory. Przepastna toń pode mną przyprawiłaby o zawrót głowy ptaka. Rzuciłem okiem na szalupę. Wyglądała jak połówka łupiny orzecha włoskiego i trzymała się na powierzchni wody tak samo rozpaczliwie, jak palce człowieka wiszącego na krawędzi klifu trzymają się skały. Było tylko kwestią czasu, kiedy wciągnie ją topiel.

Pojawił się mój towarzysz niedoli. Oparł się łapami o krawędź burty i spojrzał w moją stronę. Takie nagłe pojawienie się tygrysa jest czymś porażającym w dowolnym otoczeniu, ale tu robiło wrażenie stokroć większe. Dziwny kontrast pomiędzy jaskrawopomarańczową, żywą barwą pręgowanego futra a martwą bielą kadłuba wręcz hipnotyzował. Mój zmaltretowany umysł zahamował z piskiem i wysiadł. Przy całym ogromie otaczającego nas oceanu ten jego skrawek, jaki nas dzielił, wydawał się bardzo wąską fosą, nie było też żadnych prętów ani murów.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Życie Pi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Życie Pi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Życie Pi»

Обсуждение, отзывы о книге «Życie Pi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x