Biedak, był nie tylko zmieszany i skrępowany, myśli, ale także przestraszony. Pewnie z całą starannością przygotowywał tę rozmowę, z góry odgadując, jakie pytanie mu zadasz, czego będziesz żądał i czym groził. Czyżby miał w zanadrzu gotowy arsenał odpowiedzi i wyjaśnień? Myśli: było ci wstyd, Chispas. Co jakiś czas przerywał i patrzył w okno. Był listopad i na plaży nie ustawiono jeszcze kabin, nikt nie przychodził się kąpać. Nadbrzeżną autostradą od czasu do czasu przejeżdżały samochody, od czasu do czasu parę osób szło w stronę morza, które było szarozielone i niespokojne. Wysokie huczące fale łamały się w dali i zalewały całą plażę, a białe ptaki unosiły się cicho nad spienioną wodą.
– No więc sprawa tak wygląda – powiedział Chispas – stary chciał wszystko uporządkować, bał się drugiego ataku. Zaczęliśmy to robić, kiedy umarł. Dopiero zaczęliśmy. Chodziło o to, żeby uniknąć podatku spadkowego, tych przeklętych papierków. Nadawaliśmy sprawie pozory legalności, wszystko zostało przepisane na moje nazwisko, łącznie z fikcyjną umową o przyjęcie firmy, i tak dalej. Jesteś na tyle inteligentny, żeby zrozumieć. To nie znaczy, że stary chciał mi zostawić wszystko. Chciał tylko uniknąć komplikacji. Mieliśmy właśnie załatwić akt przejęcia firmy przeze mnie, a jednocześnie uporządkować to, do czego macie prawo ty i Teté. No i mama oczywiście.
Chispas uśmiechnął się i Santiago też. Właśnie przynieśli chupe, Zavalita, para unosiła się nad talerzami, nakładając się na to nagłe, choć niedostrzegalne napięcie, które teraz zapanowało między nimi.
– Stary miał dobry pomysł – powiedział Santiago. – To było najrozsądniejsze, żeby przepisać wszystko na ciebie i w ten sposób uniknąć kłopotów.
– Nie wszystko – powiedział Chispas prędko, z uśmiechem, unosząc dłonie. – Tylko laboratorium i spółkę. Tylko interesy. Ani domu, ani mieszkania w Ancón. A poza tym zrozum, że to tylko fikcyjny zapis. To, że tam figuruje moje nazwisko, nie znaczy, że wszystko zostanie przy mnie. Załatwiłem już sprawy Teté i mamy.
– No więc w porządku – powiedział Santiago. – Koniec z interesami, zabieramy się do chupe. Fajnie wygląda, popatrz, Chispas.
I jego twarz, Zavalita, jego rozbiegane, mrugające oczy, powściągane niedowierzanie, zażenowana ulga i ożywione ruchy rąk, kiedy ci podsuwał chleb, masło, kiedy ci nalewał piwa.
– Wiem, że cię to nudzi – powiedział Chispas. – Ale nie mogłem dłużej zwlekać. Twoje sprawy też trzeba uregulować.
– Jakie znów moje sprawy – powiedział Santiago. – Podaj mi paprykę, dobrze?
– Dom i mieszkanie miały przypaść mamie, to całkiem oczywiste – powiedział Chispas. – Ale ona nie chce słyszeć o mieszkaniu, mówi, że jej noga nie postanie więcej w Ancón. Uparła się. Z Teté już doszliśmy do porozumienia. Odkupiłem jej udział w laboratorium i w innych przedsiębiorstwach. To tak jakby dostała spadek, rozumiesz?
– Tak – powiedział Santiago. – Ale wiesz co, Chispas, mnie to rzeczywiście straszliwie nudzi.
– Zostałeś tylko ty – zaśmiał się Chispas nie zważając na jego słowa i zamrugał oczami. – Ty też masz tu swoją część, chociaż cię to nudzi. Właśnie o tym musimy porozmawiać. Myślałem, że można to załatwić podobnie jak z Teté. Obliczymy, ile na ciebie przypada, i ponieważ ty nie cierpisz interesów, więc ja to od ciebie odkupię.
– Wsadź to sobie gdzieś i daj mi spokojnie zjeść chupe – powiedział Santiago ze śmiechem, ale Chispas patrzył na ciebie całkiem poważnie, Zavalita, więc i ty musiałeś być poważny. – Ja już kiedyś mówiłem staremu, że nigdy nie przyłożę ręki do jego interesów, więc zapomnij o moich prawach i o mojej części. Ja się sam wydziedziczyłem, Chispas, kiedy się wyprowadziłem z domu. Więc nie ma mowy o żadnych akcjach, o kupowaniu i w ogóle raz na zawsze koniec z tą sprawą, okey?
Gwałtowne mruganie, Zavalita, i to jego cholerne, agresywne zakłopotanie: trzymał uniesioną łyżkę, niteczka czerwonego sosu spływała z niej do talerza i na obrus. Patrzył na ciebie, jakby trochę przestraszony i jednocześnie zrozpaczony, Zavalita.
– Nie wygłupiaj się – powiedział w końcu. – Wyniosłeś się z domu, ale nie przestałeś być synem starego, nie? Słowo daję, można pomyśleć, że ci brak piątej klepki.
– Brak mi piątej klepki – powiedział Santiago. – Nic mi się nie należy, a jeżeli nawet, to nie mam ochoty brać ani grosza z majątku starego. Okey, Chispas?
– Nie chcesz akcji? – powiedział Chispas. – Okey. Jest inna możliwość. Obgadałem to z Teté i z mamą, one się zgadzają. Przepiszemy na ciebie mieszkanie w Ancón.
Santiago zaczął się śmiać i uderzył dłonią w stół. Przybiegł kelner, zapytać, czego sobie życzą, nie, nic, przepraszam. Chispas siedział z poważną miną i wyglądało, że już znowu panuje nad sobą, zakłopotanie znikło z jego twarzy i patrzył teraz na ciebie serdecznie i z wyższością, Zavalita.
– Skoro nie chcesz akcji, to będzie najrozsądniejsze wyjście – powiedział Chispas. – one się zgadzają. Mama tam za nic nie pojedzie, czuje jakąś dziwną nienawiść do Ancón. Teté i Popeye budują sobie dom w Santa Maria. Popeye bardzo dobrze stoi, odkąd Belaúnde został prezydentem, zresztą sam wiesz. A ja mam tyle roboty, że nie mogę sobie pozwolić na luksus letnich wakacji. Więc to mieszkanie…
– Oddaj je biednym – powiedział Santiago. – Koniec, kropka, Chispas.
– Jeżeli Ancón cię mierzi, nie musisz korzystać z tego mieszkania – powiedział Chispas. – Sprzedasz je i kupisz sobie drugie w Limie, będziesz mógł się lepiej urządzić.
– Nie chcę się lepiej urządzić – powiedział Santiago. – Jeżeli w tej chwili nie skończysz, to się pokłócimy, Chispas.
– Przestań się zachowywać jak dziecko – nalegał Chispas, szczerze nalegał, myśli. – Jesteś dorosły, masz żonę, masz obowiązki. Nie bądź śmieszny.
Już był opanowany i pewny siebie, Zavalita, już minęło złe samopoczucie, obawa, teraz mógł ci doradzać i pomagać, i spać spokojnie. Santiago uśmiechnął się do niego i poklepał go po ramieniu: koniec z tym, Chispas. Maltre podbiegł zadyszany i przejęty i pytał, czy chupe jest niedobre: nie, wspaniałe, i obaj nabrali pełne łyżki, żeby widział.
– Nie mówmy już o tym – powiedział Santiago. – Zawsześ-my się kłócili, a teraz żyjemy w zgodzie, no nie, Chispas? No więc niech tak będzie dalej. Ale nigdy nie wspominaj o tej sprawie, okey?
I jego twarz, zmęczona, zdezorientowana, rozżalona, uśmiechnął się żałośnie, Zavalita, i wzruszył ramionami, i milczał przez dłuższą chwilę, z miną zdumioną i pełną współczucia. Spróbowali jeszcze kaczki z ryżem i Chispas zapomniał o deserze. Przyniesiono rachunek, Chispas zapłacił i idąc do samochodu wdychali wilgotne, słone powietrze i wymieniali banalne uwagi o tym, jakie to dziś duże fale i o przechodzących właśnie dziewczynach, i o wyścigowym aucie, które z warkotem przemknęło ulicą. W drodze do Miraflores nie powiedzieli ani słowa. Stanęli przed domkiem krasnoludków i kiedy Santiago był już jedną nogą na zewnątrz, Chispas wziął go za ramię.
– Nigdy cię nie rozgryzę, mądralo – i pierwszy raz od początku tego spotkania jego głos brzmiał tak szczerze, myśli, tyle w nim było wzruszenia. – Co ty, u diabła, chcesz zrobić ze swoim życiem? Dlaczego robisz wszystko, żeby samego siebie rozłożyć na obie łopatki?
– Taki już ze mnie masochista – uśmiechnął się Santiago. – Ciao, Chispas, pozdrów starą i Gary.
Читать дальше