– Chyba nie – mówi Santiago.- Zdaje się, że umarł we śnie. To było w miesiąc po ślubie Chispasa i Gary, Zavalita. Anna i Santiago dostali zawiadomienie i zaproszenie, ale nie poszli, nie dzwonili, nie posłali kwiatów. Popeye i Teté nie próbowali ich nawet namawiać. Zajrzeli kiedyś do domku krasnoludków, w kilka tygodni po powrocie z podróży poślubnej, i nie byli obrażeni. Opowiedzieli ze wszystkimi szczegółami o podróży po Meksyku i Stanach, a potem zabrali ich autem Popeye’a do Herradura, na milk-shakes. Przez cały ten rok widywali się co jakiś czas, to u nich w domu, to, raz kiedyś, w San Isidro, kiedy Popeye i Teté oblewali nowe mieszkanie. Od nich dowiadywałeś się o wszystkim, Zavalita: o zaręczynach Chispasa, o przygotowaniach do ślubu, o projektowanej podróży rodziców do Europy. Popeye’a pochłaniała działalność polityczna, towarzyszył Belaundemu w jego podróżach po prowincjach, a Teté spodziewała się dziecka.
– Chispas ożenił się w lutym, a stary umarł w marcu – mówi Santiago. – Właśnie mieli z mamą jechać do Europy, kiedy to się stało.
– Więc umarł w Ancón? – mówi Ambrosio.
– W Miraflores – mówi Santiago. – Tego lata nie wyjeżdżali do Ancón z powodu ślubu Chispasa. Jeździli tam tylko na weekendy, tak mi się zdaje.
To było niedługo potem, jak wzięliście do siebie Batuque, Zavalita. Któregoś dnia Anna wracając z kliniki przyniosła w pudełku od butów coś bardzo ruchliwego; otworzyła pudełko i Santiago zobaczył wyskakującą stamtąd białą kulkę: ogrodnik go jej podarował i był taki miły, że nie mogła nie wziąć, kochanie. Na początku to była męka, powód ciągłych awantur. Siusiał w pokoju, na łóżkach, w łazience, i kiedy Anna, chcąc go nauczyć porządku, dawała szczeniakowi klapsa i pakowała mu pyszczek w zostawioną przez niego kałużę, Santiago zaczynał go bronić i zaraz się kłócili, a kiedy Batuque brał się do obgryzania jakiejś książki i Santiago dawał mu klapsa, to Anna go broniła i też się kłócili. Wkrótce się nauczył: drapał w drzwi od ulicy, kiedy chciał siusiać, a na półkę z książkami patrzył jak zahipnotyzowany. Przez pierwsze dni spał w kuchni, na gołej podłodze, ale skomlał po nocach i piszczał pod drzwiami ich sypialni, więc zrobili mu legowisko w kącie, tam gdzie stały buty. Po trochu wywalczył sobie prawo wchodzenia na łóżko. Tego ranka wpakował się do skrzynki z brudną bielizną i właśnie usiłował wyleźć, Zavalita, a ty mu się przyglądałeś. Wdrapywał się, zaczepiał łapy o brzeg skrzynki, zawisnął całym ciężarem, a skrzynka zaczęła się chwiać i w końcu się przewróciła. Na kilka sekund znieruchomiał, a potem merdając ogonkiem ruszył na spotkanie wolności, i właśnie w tym momencie pukanie do okna i twarz Popeye’a.
– Twój tata, chudy był zdyszany, Zavalita, twarz miał czerwoną, pewno jechał na pełny gaz. – Chispas do mnie dzwonił przed chwilą.
Byłeś w piżamie, nie mogłeś znaleźć kalesonów, zaplątałeś się w nogawkach spodni, a kiedy pisałeś kartkę do Anny, ręka ci drżała, Zavalita.
– Szybciej – mówił Popeye stojąc w drzwiach. – Szybciej, chudy.
Przyjechali do Kliniki Amerykańskiej jednocześnie z Teté. Nie było jej w domu, kiedy Popeye odebrał telefon od Chispasa, była w kościele, i miała w jednej ręce kartkę od Popeye’a, a w drugiej woalkę i książeczkę do nabożeństwa. Stracili trochę czasu błądząc po korytarzach, aż wreszcie, za jakimś zakrętem zobaczyli Chispasa. Jak przebieraniec, myśli: czerwono-biała kurtka od piżamy, nie zapięte spodnie, marynarka innego koloru, i bez skarpetek. Obejmował ramieniem żonę, Gary płakała, i był tam jeszcze jakiś lekarz, który poruszał ustami z ponurym wyrazem twarzy. Wyciągnął do ciebie rękę, Zavalita, a Teté zaczęła głośno płakać. Umarł, zanim go przywieźli do kliniki, orzekli lekarze, prawdopodobnie nie żył już rano, kiedy mama przyszła go obudzić i zobaczyła, że leży nieruchomo, sztywny, z otwartymi ustami.
To było we śnie, mówili, nie cierpiał. Ale Chispas zapewniał, że kiedy on i Gary razem ze służącym przenosili go do auta, wtedy jeszcze żył, jeszcze można było wyczuć tętno. Mama była w ambulatorium i kiedy wszedłeś, właśnie robili jej zastrzyk na uspokojenie: mówiła od rzeczy, a kiedy ją uściskałeś, zawyła. Niedługo potem usnęła i teraz najgłośniej krzyczała Teté. Potem zaczęła się schodzić służba, potem Anna, a ty, Popeye i Chispas aż do wieczora załatwialiście formalności, Zavalita. Karawan, myśli, cmentarz, ogłoszenia w gazetach. Wtedy na nowo pogodziłeś się z rodziną, Zavalita, od tego czasu już z nimi nie zrywałeś. Przy załatwianiu tych wszystkich spraw Chispasowi od czasu do czasu wyrywał się krótki szloch, myśli, miał w kiszeni proszki uspokajające i ssał je jak cukierki. Pod wieczór przyjechali do domu, a w ogrodzie, w salonie, w gabinecie było pełno ludzi. Mama już wstała i pilnowała przygotowań do ceremonii. Nie płakała, była nieumalowana i wyglądała bardzo staro, a koło niej kręciły się Teté, Gary i ciotka Eliana, i ciotka Rosa, a także Anna, Zavalita. Myśli: także Anna. Ludzie ciągle napływali, przez całą noc ktoś przychodził i wychodził, szepty, dym i pierwsze wieńce. Stryj Clodomiro całą noc siedział koło trumny, milczący, wyprostowany, z twarzą jak wosk, a kiedy się wreszcie i zbliżyłeś, żeby na niego spojrzeć, już świtało. Okno było zasłonięte i nie widziałeś jego twarzy, myśli: tylko ręce złożone na piersi, jego najwytworniejszy garnitur i gładko przyczesane włosy.
– Nie widziałem go prawie dwa lata – mówi Santiago. – Odkąd się ożeniłem. I nie to mnie najbardziej zmartwiło, że umarł. – Wszyscy musimy umrzeć, prawda, Ambrosio? Tylko że umarł myśląc, że jestem z nim skłócony.
Pogrzeb odbył się następnego dnia, o trzeciej po południu. Przez całe rano nadchodziły depesze, karty, kwity za mszę, ofiary, wieńce, a dzienniki opublikowały wiadomość w czarnych ramkach. Było bardzo dużo ludzi, tak, Ambrosio, nawet ktoś z pałacu prezydenckiego, a kiedy wchodzili na cmentarz, szarfę nieśli przez chwilę minister od Prado, minister Odrii, przywódca apristowski i jeszcze jakiś od Belaúnde. Stryj Clodomiro, Chispas i ty staliście w bramie cmentarza przyjmując kondolencje, co trwało przeszło godzinę, Zavalita. Cały następny dzień Anna i Santiago spędzili w Miraflores.
Mama była w swoim pokoju, gdzie ciągle przychodzili krewni, a kiedy zobaczyła ich dwoje, uściskała i ucałowała Annę, a Anna ją, i obie się popłakały. Myśli: taki jest świat, Zavalita. Myśli: taki? Po południu przyszedł stryj Clodomiro i siedział w salonie razem z Popeve’em i Santiago: wydawał się roztargniony, zatopiony w swoich myślach, i kiedy go o coś pytano, odpowiadał prawie niedosłyszalnymi monosylabami. Nazajutrz ciotka Eliana zabrała mamę do siebie do Chosica, aby uniknęła najazdu gości.
– Po jego śmierci już się nie kłóciłem z rodziną – mówi Santiago. – Widujemy się bardzo rzadko, ale żyjemy ze sobą w zgodzie, chociaż z daleka.
– Nie – powtórzył Ambrosio. – Ja tu nie przychodzę się kłócić.
– W porządku, bo już chciałam wołać Robertita, on jest dobry na takich, ci się lubią kłócić – powiedziała Queta. – Gadaj wreszcie, po jaką cholerę cię tu przyniosło, albo się zabieraj.
Nie byli nadzy, nie leżeli na łóżku, nie zgasili światła. Z dołu dochodził taki sam jak zwykle gwar muzyki, niewyraźnych głosów przy barze, chichotów w saloniku. Ambrosio siedział na łóżku i Queta widziała go w stożku światła, jego spokojną, mocną sylwetkę, granatowy garnitur, czarne półbuty z wąskimi nosami i biały kołnierzyk nakrochmalonej koszuli. Widziała jego skamieniałą desperację, obłędny gniew tkwiący w głębi oczu.
Читать дальше