– Ale kto to był ten don Hilario? – mówi Santiago. – Oczywiście oprócz tego, że był skończonym łobuzem.
Z pierwszej rozmowy z don Hilario Moralesem Ambrosio wrócił wstawiony. Na początku facet strasznie się nadymał, opowiadał potem Amalii, zobaczył, że jestem czarny, i pomyślał, że nie mam grosza. Nie przyszło mu do głowy, że Ambrosio może mu zaproponować interes, jak równy z równym, wyobrażał sobie, że zacznie żebrać o najnędzniejszą robotę. A może tylko ten pan wrócił zmęczony z Tingo María, Ambrosio, może dlatego nie przyjął cię dobrze. Może i tak, Amalio: jak tylko zobaczył Ambrosia, to zaraz, dysząc jak ropucha i cholerując, zaczął mu opowiadać, że wóz, którym jechał z Tingo Maria, osiem razy wpadał w wyboje, bo ulewa zniszczyła szosę, i że podróż, psiakrew, trwała trzydzieści pięć godzin. Kto inny sam by o tym pomyślał i powiedziałby chodźmy, zapraszam pana na piwko, ale don Hilario nie, Amalio; no, zresztą co do tego to Ambrosio go potem zagiął. A może ten pan nie lubi piwa, pocieszyła go Amalia.
– Taki facet pod pięćdziesiątkę, paniczu – mówi Ambrosio. – Przez cały czas dłubał w zębach.
Don Hilario przyjął go w swoim walącym się ze starości, upstrzonym przez muchy biurze przy Placu Broni i nawet nie powiedział niech pan siada. Trzymał go tak na stojąco, a sam czytał list od Ludovica, który mu wręczył Ambrosio, i dopiero jak skończył, wskazał mu krzesło, bez cienia sympatii, z rezygnacją. Obejrzał go od stóp do głów i w końcu raczył otworzyć usta: no jak tam idzie temu biednemu Ludovicowi?
– Teraz bardzo dobrze, don – powiedział na to Ambrosio. – Przez tyle lat marzył o etacie i wreszcie go dostał. Awansował i teraz jest zastępcą szefa Wydziału Zabójstw.
Ale don Hilario bynajmniej nie wydawał się zachwycony tą dobrą wiadomością, Amalio. Wzruszył ramionami, poskrobał sobie sczerniały ząb okropnie długim paznokciem małego palca, splunął i mruknął kto go tam wie. Bo Ludo vico, chociaż to jego siostrzeniec, zawsze był głupi i zawsze miał pecha, już taki się urodził.
– A jaki z niego był ogier, paniczu – mówi Ambrosio. – W Pucallpa miał trzy domy, a w każdym żonę i gromadę dzieciaków.
– No dobrze, gadaj pan, o co chodzi-burknął wreszcie don Hilario. – Po coś pan się zapchał aż do Pucallpa?
– Szukam pracy, Ludovico właśnie o tym pisał w swoim liście – powiedział na to Ambrosio.
Don Hilario zaśmiał się skrzekliwie jak papuga i cały się przy tym trząsł.
– Wariat – powiedział, wściekle dłubiąc w zębie. – To jest najgorsza dziura na świecie, gdzie pan tu znajdziesz robotę. Nie widziałeś tych facetów, co się kręcą po ulicach z łapami w kieszeniach? Tutaj się tak pęta osiemdziesiąt procent łudzi, tu nie ma pracy. Chyba że pan pójdziesz z kilofem na jaką farmę albo do budowy dróg. Ale to nic przyjemnego, a płaca głodowa. Tu nie ma żadnej przyszłości. Wracaj pan do Limy, i to zaraz.
Ambrosio miał ochotę posłać go do wszystkich diabłów,
Amalio, ale się powstrzymał, uśmiechnął się grzecznie i właśnie wtedy go zagiął: czy można pana zaprosić na małe piwko, don? Taki upał, czy nie lepiej się trochę odświeżyć i pogadać przy piwie, don? Tym zaproszeniem kompletnie go zaskoczył, Amalio, facet zdał sobie sprawę, że Ambrosio to nie taki obdartus, jak on myślał. Poszli na ulicę Comercio, usiedli przy stoliku w „Złotym Kogucie”, zamówili dwa piwa z lodu.
– Nie przyszedłem pana prosić o pracę, don – powiedział Ambrosio, kiedy już spróbowali piwa. – Tylko zaproponować interes.
Don Hilario pił powoli i przyglądał mu się uważnie. Postawił szklankę na stole, podrapał się w pofałdowany, tłusty kark, splunął pod nogi i patrzył, jak spragniona wilgoci ziemia wchłania ślinę.
– Hm, tak – powiedział z wolna, kiwając głową i tak jakby mówił w stronę chmary brzęczących much. – Ale jak się chce robić interesy, to trzeba mieć kapitalik, mój przyjacielu.
– Ba, pewnie, don – powiedział Ambrosio. – Ja właśnie zebrałem trochę grosza. Chciałbym wiedzieć, czy pan mi pomoże dobrze ulokować te pieniądze. Ludo vico mówił mój wujek Hilario, o, ten to ma głowę do interesów.
– I wtedy go zagiąłeś drugi raz – powiedziała ze śmiechem Amalia.
– Zaraz się zmienił, nie ten człowiek – powiedział Ambrosio. – I wreszcie zaczął do mnie gadać po ludzku.
– Ach ten Ludovico – zachrypiał don Hilario z nieoczekiwanie dobroduszną miną. – Czystą prawdę panu powiedział. Jeden się rodzi na lotnika, inny na śpiewaka. A ja się urodziłem do interesów.
Popatrzył na Ambrosia z przebiegłym uśmiechem: dobrze, że się zgłosił do niego, on mu wskaże drogę. Znajdą coś takiego, żeby się dało na tym zarobić parę groszy. I nagle: chodźmy na obiad, jeść się chce, nie? Jak do rany przyłóż, no widzisz, Amalio, jacy są ludzie?
– Mieszkał we wszystkich trzech domach naraz, musiał ciągle biegać od jednego do drugiego – mówi Ambrosio. – A potem odkryłem, że w Tingo Maria też miał kobietę i dzieciaki, no niech pan powie, paniczu.
– Ale jeszcze mi nie mówiłeś, ileś uskładał – ośmieliła się zapytać Amalia.
– Dwadzieścia tysięcy solów – powiedział don Fermín. Tak, to dla ciebie, to twoje. Żeby ci było lżej zaczynać od nowa, no i żebyś mógł zniknąć, ty biedny głupcze. Nie ma co płakać, Ambrosio. No idź już. Niech cię Bóg błogosławi, Ambrosio.
– Wziął mnie na obiad i do tego wypiliśmy jeszcze pół tuzina piw – powiedział Ambrosio. – I za wszystko on zapłacił, Amalio.
– W interesach przede wszystkim trzeba wiedzieć, na co można liczyć – powiedział don Hilario. – Jak na wojnie. Trzeba wiedzieć, z jakimi siłami możemy ruszyć do ataku.
– Moje siły to na razie pięć tysięcy – powiedział Ambrosio. – Mam jeszcze trochę forsy w Limie i jak sprawy się dobrze ułożą i będzie mi to odpowiadało, to mogę później ściągnąć resztę.
– Za dużo to nie jest – zauważył don Hilario, z furią pakując dwa palce do ust.- Ale coś z tym można zrobić.
– Ba, to już mnie nie dziwi, że był z niego drań. Z taką rodzinką… – mówi Santiago.
Ambrosio najbardziej by chciał, żeby to było coś związanego z firmą przewozową „Morales”, don, bo on był kiedyś szoferem, to jego podwórko. Don Hilario się uśmiechnął, Amalio, zaczął go zachęcać. Wyjaśnił mu, że firma powstała pięć lat temu i na początku były dwie furgonetki, a teraz ma już dwie ciężarówki i trzy furgonetki, na towary i dla pasażerów, i że kursują na trasie Tingo María-Pucallpa. Ciężka praca, Ambrosio: droga jak śmietnisko, osie i silniki pękają w kawałki. No ale, jak sam widzi, postawił na nogi całe przedsiębiorstwo.
– Myślałem, żeby kupić jaką starą ciężarówkę – powiedział Ambrosio. – Mam trochę forsy na pierwszy wkład. Resztę bym spłacił pracą.
– Odpada, robiłby mi pan konkurencję – zaśmiał się don Hilario z przyjaznym poskrzekiwaniem.
– Jeszcześmy nie ustalili – powiedział Ambrosio. – Mówi, że nawiązaliśmy kontakt. Jutro znów porozmawiamy.
Widzieli się następnego dnia i jeszcze następnego, i znowu następnego, i za każdym razem Ambrosio wracał do domu podpity, zalatywało od niego piwem i opowiadał: ten don Hilario to moczy morda! W ciągu tygodnia doszli do porozumienia, Amalio: Ambrosio będzie prowadził furgonetkę z firmy przewozowej „Morales”, z pensją pięćset solów plus dziesięć procent od przejazdu, a prócz tego będzie wspólnikiem don Hilaria w jednym takim murowanym interesie. I Amalia, widząc, że się zawahał: w jakim interesie?
Читать дальше