– Zniszczyć mnie? – poważnieje Pantaleon Pantoja. – Mnie? Zniszczyć służbę Wizytantek?
– W całej Amazonii nie ma czegoś aż tak solidnego, czego Głos Walecznego nie byłby w stanie zrównać z ziemią – pstryka palcami, parska: nadyma się Waleczny. – Bez wstydliwej skromności, jeżeli ja wezmę pana na muszkę, Służba Wizytantek nie przetrwa tygodnia, a pan będzie musiał zwiewać z Iquitos, i to natychmiast. Taka jest smutna rzeczywistość, mój przyjacielu.
– A więc przyszedł pan grozić – prostuje się Pantaleon. Pantoja.
– Nic z tych rzeczy, wprost przeciwnie – odpiera widma, łapie się za serce niczym tenor, przelicza niewidzialne banknoty Waleczny. – Do tej pory wytrzymywałem naciski, bo pasjonuje mnie duch walki, jak również kierowałem się kwestią pewnych zasad. Ale w przyszłości, w związku z tym, że ja też muszę żyć, a powietrzem żyć się nie da, będę je wytrzymywać za małym wynagrodzeniem. Nie wydaje się to panu rozsądne?
– A więc przyszedł mnie pan szantażować – wstaje, blednie, przewraca dokumenty, biegnie do schodków Pantaleon Pantoja.
– Pomóc przyszedłem, człowieku, proszę się tylko zapytać, a dowie się pan o huraganowej sile mojej audycji – napręża mięśnie, wstaje, przechadza się, gestykuluje Waleczny. – Obala sędziów, podprefektów, rozbija małżeństwa, co zaatakuje, rozpada się. Za parę nędznych solów jestem gotów bronić przez radio Służby Wizytan-tek i jej mózgu. Wydać w pańskiej obronie, panie Pantoja, wielką bitwę.
– Niech mnie lepiej przeprosi ta stara wiedźma, która się nie zna na żartach – tłucze filiżanki, rzuca się na łóżko, drapie Pantaleona, płacze Pochita. – Ty i ona doprowadzicie do tego, że ze zdenerwowania stracę dzidziusia. Ty myślisz, idioto, że powiedziałam jej to na poważnie? Ja tak sobie powiedziałam, żartowałam.
– Sinforoso! Palomino! – klaszcze, krzyczy Pantaleon Pantoja. – Pielęgniarz!
– Co panu jest, proszę się tylko nie denerwować, proszę się uspokoić – staje w miejscu, cichnie, rozgląda się zaalarmowany Waleczny. – Nie musi mi pan udzielać natychmiastowej odpowiedzi. Proszę się poradzić, sprawdzić, kim jestem, i podyskutujemy w przyszłym tygodniu.
– Wyrzućcie stąd tego chama i wykąpcie w rzece – rozkazuje wbiegającym na schodki ludziom Pantaleon Pantoja. – I nie wpuszczajcie już więcej tego typa do centrum logistycznego.
– Słuchaj pan, nie popełniaj pan samobójstwa, niech się pan nie wygłupia, ja jestem w Iquitos nadczłowiekiem – wywija rękami, odpycha, broni się, ślizga, oddala, znika, wpada do wody Waleczny. – Puść mnie! Ręce precz! Co to znaczy, słuchaj pan, będzie pan mocno żałować, panie Pantoja, przyszedłem panu pomóc. Ja jestem pana przyj acieeee!
– To wielki cham, zgoda, ale nawet kamienie słuchają jego programu – przegląda porzuconą gazetę na stoliku „Lucho's Bar” porucznik Bacacorzo. – Oby ten prysznic w Itaya nie przysporzył panu problemów, panie kapitanie.
– Wolę mieć problemy niż ulec brudnemu szantażowi – tytuł, który pyta: Czy wiecie, kim jest i co robi Yacuruna, zaciekawia kapitana Pantoja. – Złożyłem raport Tygrysowi Collazos i jestem pewien, że on zrozumie. Raczej martwi mnie coś innego, Bacacorzo.
– Dziesięć tysięcy usług, panie kapitanie? – Książę czy demon wód, sprowadzający wiry albo niebezpieczne miejsca na rzekach, można przeczytać między palcami porucznika Bacacorzo. – Co? Przy letnim upale doszły do piętnastu tysięcy?
– Plotki – Jeździ na kajmanach lub na grzbiecie gigantycznych boa, głosi ilustracja, nad którą pochylił głowę kapitan Pantoja. – Czy to prawda, że jest ich tak dużo? Tu, w Iquitos. O Służbie, o mojej osobie?
– W nocy znowu śniło mi się to samo, Panta – dotyka skroni Pochita. – Ciebie i mnie krzyżowali na tym samym krzyżu, każde z nas po jednej stronie. A pani Leonor przychodziła i wbijała nam włócznię, mnie w brzuch, a tobie w ptaszka. Co za wariacki sen, prawda, kochanie?
– Jest pan najsławniejszym człowiekiem w mieście, rzeczywiście – „Na nogi zakłada żółwie skorupy”, zapewnia danie zasłonięte w połowie łokciem porucznika Bacacorzo. – Najbardziej znienawidzonym przez kobiety, obiektem największej zawiści mężczyzn. A Pantiland, za przeproszeniem, jest głównym tematem wszystkich rozmów. Ale pan i tak z nikim się nie spotyka i żyje tylko dla Służby Wizytantek, więc co to może pana kapitana obchodzić.
– Obchodzi, ale nie ze względu na mnie, tylko ze względu na rodzinę – „A w nocy osłaniają go firanki ze skrzydeł motyli”, może w końcu doczytać kapitan Pantoja. – Moja żona jest bardzo wrażliwa, a teraz, w jej stanie, jeśli coś się wyda. wywarłoby to na niej upiorne wrażenie. O matce wolę nie myśleć.
– A propos plotek – ciska gazetę na podłogę, odwraca się, przypomina sobie porucznik Bacacorzo. – Muszę panu opowiedzieć coś bardzo zabawnego. Scavino przyjął delegację notabli z Nauta, z burmistrzem na czele. Zjawili się z memoriałem, haha!
– Uważamy wyłączne obsługiwanie koszar i baz Marynarki przez Służbę Wizytantek za bezprawny przywilej – nakłada okulary, patrzy na, swych towarzyszy, przyjmuje uroczystą postawę i czyta burmistrz Paiva Runhui. – Żądamy, aby pełnoletni obywatele, posiadający książeczkę wojskową, z dalekich osad amazońskich byli uprawnieni do korzystania z tej Służby i według tych samych; obniżonych taryf co żołnierze.
– Służba ta, drodzy przyjaciele, istnieje tylkc w waszej zwyrodniałej wyobraźni – przerywa mu, uśmiecha się do nich, patrzy z życzliwością z ojcowską czułością generał Scavino. – Jak mogła wam przyjść do głowy prośba o spotkanie w tak nonsensownej sprawie? Gdyby prasa dowiedziała się o tej petycji, to pan, panie Paiva Runhui, niezbyt długo cieszyłby się swym urzędem.
– Oto jak dajemy cywilom zły przykład, wiodąc na pokuszenie wsie, które żyły w biblijnej czystości – zmienia się na twarzy ojciec Beltran. – Mam nadzieję, że kiedy stratedzy z Limy przeczytają ten memoriał, spalą się ze wstydu.
– Posłuchaj tego i poszukaj krzesła, bo zaraz siądziesz, Tygrys – ściska słuchawkę, czyta z gniewem memoriał generał Scavino. – Już wiadomość zaczęła docierać do najdalszych zakątków, posłuchaj tylko, o co te typy z Nauta proszą. Już nam zaczyna wisieć nad głowami skandal, przed którym tak ostrzegałem.
– Co pan tak liczy na palcach – unosi część kurczaka i gryzie porucznik Bacacorzo. – Jak to mówi Scavino, panowie z Intendentury zawsze kończą na matematycznym szaleństwie.
– A to skurwysyny, przedtem protestowali, bo żołnierze przejeżdżali się po ich kobietach, a teraz protestują, bo sami potrzebują kobiet, żeby się po nich przejechać – bawi się suszką Tygrys Colla-zos. – Nijak ich nie zadowolisz, lubią protestować. Wyrzuć ich za drzwi i nie przyjmuj od nich takich kurewskich podań, Scavino.
– Zgroza bierze – zawiązuje sobie serwetkę na szyi, zalewa sałatkę oliwą i octem, bierze widelec i je kapitan Pantoja. – Gdyby rozszerzono Służbę na cywilów, to, biorąc pod uwagę męską część mieszkańców Amazonii, zapotrzebowanie wzrosłoby z dziesięciu tysięcy do miliona usług miesięcznie, co najmniej.
– Musiałby pan importować wizytantki z zagranicy – likwiduje resztki mięsa, zostawia białawą kość, pije łyk piwa, wyciera sobie usta, ręce i majaczy porucznik Bacacorzo. – Puszcza zamieniłaby się w jedno burdelisko, a pan, w swoim gabineciku nad Itayą, łapałby czas tego potopu ciupciania na milionie stoperów. Proszę się przyznać, panie kapitanie, że to nawet by się panu podobało?
Читать дальше