Mario Vargas Llosa
Pantaleon i wizytanki
Tytuł oryginalny: Pantaleón y las visitadoras
Tłumacz: Marrodán Casas Carlos
Są ludzie, których jedynym zadaniem jest służyć innym za pośredników; przechodzi się po nich jak po mostach i idzie się dalej.
Flaubert «Szkoła uczuć»
– Obudź się, Panta – mówi Pochita. – Już ósma. Panta, Pantaleonku.
– Ósma? Już? Niech to, ale mi się chce spać – ziewa Pantaleonek. – Przyszyłaś mi galon?
– Tak jest, panie poruczniku – staje na baczność Pochita. – O, przepraszam, panie kapitanie. Póki się nie przyzwyczaję, będziesz dla mnie, kochanie, porucznikiem. Już przyszyte, wyglądają cudownie. Ale wstawaj, wstawaj, masz się stawić o?
– Tak, tak, o dziewiątej – namydla się Pantaleonek. – Gdzie nas wyślą, Pocha? Podaj mi, proszę, ręcznik. Gdzie sobie kotek życzy?
– Tu, do Limy – patrzy na szare niebo, dachy, samochody, przechodniów Pochita – Ojej, w głowie mi się kręci: Lima, Lima, Lima.
– O Limie nie ma co nawet marzyć, też pomysł – przegląda się w lustrze, wiąże krawat Panta – Mógłbym mówić o szczęściu, gdyby to było przynajmniej takie miasto jak Trujillo albo Tacna.
– Ale śmieszna wiadomość w „El Comercio” – stroi grymasy Pochita. – W Leticia jakiś facet ukrzyżował się, żeby ogłosić koniec świata. Wsadzono go do czubków, ale ludzie wyciągnęli go stamtąd siłą, bo myślą, że to święty. Leticia to w Amazonii kolumbijskiej, tak?
– Do twarzy ci w mundurze kapitana, synku – stawia na stole marmoladę, pieczywo i mleko pani Leonor.
– Teraz kolumbijska, przedtem była peruwiańska, zabrali ją nam – smaruje grzankę masłem Panta. – Dolej mi jeszcze trochę kawy, mamo.
– A gdyby nas tak posłali z powrotem do Chiclayo – zbiera okruchy na talerz i ściąga obrus pani Leonor. – Mimo wszystko tam czuliśmy się tak dobrze, nieprawdaż? Dla mnie najważniejsze jest to, żeby nie wysłali nas zbyt daleko od wybrzeża. No idź, synku, powodzenia, przyjmij moje błogosławieństwo.
– W imię Ojca i Ducha Świętego, i Syna, Który Umarł Na Krzyżu – wznosi wzrok ku nocy, opuszcza oczy ku pochodniom Brat Francisco. – Moje ręce są związane, drewno jest ofiarą, przeżegnajcie się za mnie!
– Pułkownik López López czeka na mnie, proszę pani – mówi kapitan Pantaleon Pantoja.
– I do tego dwóch generałów – mruga panienka. – Proszę wejść, kapitanie. Tak, tak, te kawowe drzwi.
– A oto i on we własnej osobie – wstaje pułkownik López López. – Proszę bliżej, Pantoja, gratulacje z okazji następnej gwiazdki.
– Końcowy egzamin celująco, i to przy jednomyślności całej komisji – ściska mu dłoń, klepie go po ramieniu generał Victoria. – Brawo, kapitanie, oto jak należy służyć mundurowi i ojczyźnie.
– Proszę siadać, Pantoja – wskazuje kanapę generał Collazos. – Usiądźcie wygodnie i trzymajcie się mocno, zanim usłyszycie, co mamy wam do powiedzenia.
– Nie strasz go, Tygrys – macha rękami generał Victoria. – Jeszcze pomyśli, że wysyłamy go na rzeź.
– Sam fakt, że aby poinformować was o nowych zadaniach, stawia się tu osobiście dowództwo Intendentury, wskazuje, że jest to problem niemałej wagi – przybiera poważny wyraz twarzy pułkownik López López. – Tak, Pantoja, chodzi o sprawę dość delikatną.
– Obecność dowództwa zaszczyca mnie – stuka obcasami kapitan Pantoja. – Ale doprawdy, pan pułkownik mnie zaciekawia.
– Zapalicie? – wyciąga papierośnicę, zapalniczkę Tygrys Collazos. – Ale proszę tak nie stać, proszę siadać. Jak to? Nie palicie?
– Jak widać, nasz wywiad trafił przynajmniej raz w dziesiątkę – głaszcze fotokopię pułkownik López López. – Czarno na białym: nie pije, nie pali i nie ugania się za spódniczkami.
– Oficer bez nałogów – dziwi się generał Victoria. – No to mamy swojego człowieka, który obok świętej Róży i świętego Marcina z Porres może w raju reprezentować wojsko.
– Bez przesady – czerwieni się kapitan Pantoja. – Jakieś wady, o których nikt nie wie, na pewno mam.
– Wiemy o was więcej niż wy o sobie samym – podnosi i z powrotem odkłada na biurko teczkę Collazos. – Oczy by wam z orbit wyszły, gdybyście się dowiedzieli, ile to godzin poświęciliśmy studiowaniu waszego życiorysu. Wiemy, co robiliście, czego nie robiliście i co robić będziecie, kapitanie.
– Waszą kartę służby możemy wyrecytować z pamięci – otwiera teczkę, przewraca kartki i formularze generał Victoria. – W randze oficera ani jednej kary, a w randze kadeta zaledwie kilka błahych upomnień. I dlatego zostaliście wybrani, Pantoja.
– Ni mniej, ni więcej, tylko spośród około osiemdziesięciu oficerów Intendentury – unosi brew pułkownik López López. – No, teraz możecie pysznić się jak paw.
– Za opinię, jaką panowie o mnie mają, mogę być jedynie wdzięczny – spuszcza oczy kapitan Pantoja. – Uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby nie zawieść tego zaufania, panie pułkowniku.
– Kapitan Pantaleon Pantoja? – potrząsa słuchawką generał Scavino. – Ledwo cię słyszę, Tygrys. Że przysyłasz go po co?
– W Chiclayo zostawiliście po sobie wspaniałe wspomnienia – kartkuje jakieś sprawozdanie generał Victoria. – Pułkownik Montes chciał was zatrzymać za wszelką cenę. Zdaje się, że dzięki wam w koszarach wszystko chodziło jak w zegarku.
– „Urodzony organizator, matematyczne poczucie porządku, talent wykonawczy – czyta Tygrys Collazos. – Administrację pułku prowadził nadzwyczaj skutecznie i z prawdziwym natchnieniem”. Psiakrew, Montes się w was zakochał, kapitanie,
– Tyle pochwał zawstydza mnie – spuszcza głowę kapitan Pantoja. – Zawsze wykonywałem jedynie to, co należało do moich obowiązków.
– Służba czego? – ryczy ze śmiechu generał Scavino. – Co jak co, ale ani Victoria, ani ty, Tygrys, nie weźmiecie mnie pod włos, zapomnieliście, że jestem łysy?
– No a teraz byka za rogi – przyciska palcem usta generał Victoria. – Sprawa wymaga jak największej dyskrecji. Mówię o misji, która zostanie wam powierzona, kapitanie. Tygrys, wyjaw mu ten sekret.
– Ogólnie rzecz biorąc, jednostki rozmieszczone na obszarze puszczy przejeżdżają się po tamtejszych kobietach – bierze oddech, mruga i kaszle Tygrys Collazos. – Gwałtów jest od cholery, a trybunały nie mogą nadążyć z osądzeniem tylu skurczysynów. W całej Amazonii panuje wzburzenie.
– Jesteśmy codziennie bombardowani raportami i zażaleniami – szczypie się w podbródek generał Victoria. – Przyjeżdżają nawet specjalne delegacje protestacyjne z najdalszych wiosek.
– Pańscy żołnierze używają sobie na naszych kobietach – gniecie kapelusz, bełkoce burmistrz Paiva Runhui. – Parę miesięcy temu skrzywdzili moją szwagierkę, a w zeszłym tygodniu o mało co nie skrzywdzili mojej własnej żony.
– Nie moi żołnierze, ale żołnierze narodu – gestykuluje uspokajająco generał Victoria. – Spokojnie, spokojnie, panie burmistrzu. Siły Lądowe składają wyrazy ubolewania w związku z nieszczęściem pańskiej szwagierki i zrobią, co tylko w ich mocy, aby powetować straty.
– Teraz gwałt nazywa się nieszczęściem? – oburza się ojciec Beltran. – Bo to nic innego nie było.
– Florcitę, jak wracała z pola, złapało dwóch żołdaków i przejechali po niej na samym środku drogi – gryzie paznokcie i podryguje burmistrz Teofilo Morey. – I tak dobrze nacelowali, że teraz jest w ciąży, generale.
Читать дальше