– I nie tylko to, pani Leonor – patrzy na obrazek, żegna się Alicja. – Proszę sobie wyobrazić, oprócz obrazków i modlitw zaczęły się pokazywać też posążki dziecka-męczennika. A po tym wszystkim „braci” wcale nie ubywa, jest ich coraz więcej.
– A wy co tu robicie? – wyskakuje z siedzenia, galopuje do schodków, krzyczy rozwścieczony Pantaleoa Pantoja. – Jakim prawem? Nie wiecie, że podczas egzaminu wejście na stanowisko dowodzenia jest surowo zabronione?
– Ale bo pana szuka taki paia, który się nazywa Waleczny, panie Pantoja – jąka się, rozdziawia usta Sinforoso Caiguas.
– Że to pilne i bardzo ważne, panie Panta – przypatruje się zahipnotyzowany Palomino Rioalto.
– Won stąd obydwaj – zasłania im widok swoim ciałem, wali w poręcz, wyciąga ramię Pan-taleon Pantoja. – Niech ten facet poczeka. Już was tu nie ma, zabronione patrzeć.
– E tam, proszę się nie przejmować, mnie ani grzeje, ani ziębi, tu się nic nie marnuje – wkłada halkę, bluzkę, spódnicę Brazylijka. – A więc pan nazywa się Panta? Teraz rozumiem, skąd ten Pan-tiland, ale ludzie mają pomysły.
– Na chrzcie dano mi Pantaleon, tak jak mojemu ojcu i dziadkowi, dwóm znakomitym wojskowym – wzrusza się, podchodzi do Brazylijki, wyciąga dwa palce w stronę guzików jej bluzki pan Pantoja. – Pozwól, że ci pomogę.
– A nie mógłbyś mi podwyższyć do 70 procent? – mruczy, przysuwa się, przykleja się do niego, dyszy mu prosto w twarz, szuka dłonią, przyciska Brazylijka. – Firma robi świetny interes, udowodnię ci, jak tylko to moje się skończy. Bądź wyrozumiały, Panta, nie będziesz żałować.
– Puść, puść, nie łap mnie tam – odskakuje, podnieca się, zawstydza, gniewa Pantaleon Pantoja. – Muszę cię uprzedzić o dwóch sprawach: nie możesz zwracać się do mnie per ty, tylko per pan, jak wszystkie wizytantki. I nigdy więcej takiego spoufalania się ze mną.
– Ale miał pan rozporek taki nadęty, chciałam panu pomóc, a nie obrazić – odczuwa skruchę, żal, przeraża się Brazylijka. – Proszę mi wybaczyć, panie Pantoja, przysięgam, że nigdy więcej.
– W drodze wyjątku dam ci 60 procent, uważając, że jesteś dla Służby nabytkiem pierwszej kategorii – uspokaja się, żałuje, towarzyszy jej aż do schodków Pantaleon Pantoja. – Poza tym przybyłaś z tak daleka. Ale ani słowa o tym, wywołałabyś wśród swoich koleżanek niezły raban.
– Ani mru, mm, panie Pantoja, to będzie taki sekrecik między nami, tysięczne dzięki – odzyskuje uśmiech, wdzięk, kokieterię, schodzi po stopniach Brazylijka. – Już idę, już idę, widzę, że ma pan gościa. Kiedy nikt nie będzie słyszał, to będę mogła mówić do pana panie Pantita? To ładniejsze niż Pantaleon czy Pantoja. Do widzenia, pa, pa.
– Oczywiście, Pochita, że to, co zrobili, wydaje się obrzydliwe – podnosi oganiaczkę, czeka parę sekund, uderza, widzi opadającego na ziemię trupka pani Leonor. – Ale gdybyś poznała ich tak jak ja, to byś zobaczyła, że nie mają złego charakteru. Że są ludźmi prostodusznymi, proszę bardzo, ale nie mordercami. Bywałam u nich w domach, rozmawiałam z nimi: z szewcami, stolarzami, murarzami. Większość z nich nawet nie umie czytać. A od chwili kiedy stają się „braćmi” już się nie upijają, nie zdradzają swoich żon, nie jedzą mięsa ani ryżu.
– Miło mi pana poznać, grabula – robi japoński ukłon, przechodzi niczym imperator przez stanowisko dowodzenia, zaciąga się cygarem, wypuszcza dym Waleczny. – Do pańskich usług, jestem na pańskie rozkazy.
– Dzień dobry – węszy w powietrzu, krzywi się, dostaje ataku kaszlu Pantaleon Pantoja. – Proszę siadać. Czym mogę służyć?
– Przez tę cud kobietę, z którą minąłem się w drzwiach, o mało co nie zemdlałem – wskazuje schody, gwiżdże, zachwyca się, pali Waleczny. – Psiakrew, mówiono mi, że Pantiland to raj dla kobiet, i muszę stwierdzić, że nie mija się to z prawdą. Piękne kwiaty rosną w pańskim ogrodzie, Pantoja.
– Mam dużo pracy i nie mogę trwonić czasu, proszę się więc pospieszyć – zrywa się z miejsca, bierze teczkę od akt i próbuje rozproszyć otaczającą go chmurę Pantaleon.Pantoja. – A co do tego Pantilandu, uprzedzam, że zupełnie mnie to nie bawi. Nie mam poczucia humoru.
– Nie ja wymyśliłem nazwę, lecz fantazja ludowa – rozkłada ręce i przemawia niczym do ryczącego tłumu Waleczny – ta wyobraźnia loretańska, zawsze ostra, dowcipna i tak przemyślna. Proszę nie brać tego za złe, panie Pantoja, trzeba być wrażliwym na twory ludowej wyobraźni.
– Pani mnie przeraża – dotyka swego brzucha Pochlta. – Chociaż zerwała pani z Arką, to tak w duchu ciągle jest pani „siostrą” i z jaką miłością pani o nich mówi. Oby tylko nie zachciało się pani kiedyś ukrzyżować kadecika.
– Czy pan przypadkiem nie prowadzi programu w Radio Amazonas? – kaszle, dusi się, ociera załzawione oczy Pantaleon Pantoja. – O szóstej po południu?
– We własnej osobie, oto ma pan przed sobą sławny Głos Walecznego – podnosi głos, ściska niewidzialny mikrofon, deklamuje Waleczny – postrach skorumpowanych władz, bicz na sprzedajnych sędziów, miecz sprawiedliwości, głos, który wsłuchuje się, gromadzi i rozpowszechnia na falach eteru tętno życia społeczeństwa Amazonii Peruwiańskiej.
– Kiedyś przy jakiejś okazji słuchałem pańskiego programu, dosyć popularny, prawda? – wstaje, szuka czystego powietrza, oddycha głęboko Pantaleon Pantoja. – Jestem zaszczycony pańską wizytą. Czemu ją zawdzięczam?
– Jestem człowiekiem nowoczesnym i postępowym, bez przesądów i uprzedzeń, przychodzę więc, aby podać panu pomocną dłoń – wstaje, idzie za nim, otacza go kłębami dymu, wyciąga galaretowate palce Waleczny. – Zresztą wydaje mi się pan dość sympatycznym człowiekiem i wiem, że możemy zostać przyjaciółmi. Wierzę w przyjaźnie od pierwszego wejrzenia, mam nosa, nigdy mnie nie zawodzi. Chcę panu pomóc.
– Jestem bardzo panu wdzięczny – pozwala się tarmosić, klepać po ramionach, rezygnuje i znów staje przy biurku, znów kaszle Pantaleon Pantoja. – Ale, prawdę mówiąc, nie potrzebuję pańskiej pomocy. Przynajmniej w tej chwili.
– Tak się panu wydaje, niewinny i nieświadom niczego człowieku – ogarnia całą przestrzeń nieokreślonym gestem, gorszy się pół żartem, pół serio Waleczny. – W tej enklawie erotyzmu żyje pan z dała od światowego gwaru i jak wnoszę, nie zdaje pan sobie z wielu rzeczy sprawy. Nie wie pan, o czym mówi ulica, jakie niebezpieczeństwa pana osaczają.
– Mam bardzo mało czasu – patrzy na zegarek, niecierpliwi się Pantaleon Pantoja. – Albo powie mi pan w końcu, o co panu chodzi, albo wyświadczy mi pan tę grzeczność i odejdzie.
– Jeśli nie zażądasz od niej, aby mnie przeprosiła, to moja noga w tym domu już więcej nie postanie – płacze, zamyka się w swoim pokoju, nie chce jeść, grozi pani Leonor. – Ukrzyżować mojego przyszłego wnuczka! Żeby nie wiem jak bardzo była zdenerwowana z powodu swego stanu, to nie myśl, że puszczę jej płazem takie chamstwo.
– Jestem poddawany naciskom, którym bardzo trudno jest się oprzeć – gasi cygaro w popielniczce, rozgniata je, robi zatroskaną minę Waleczny. – Gospodynie, ojcowie, szkoły, instytucje kulturalne, kościoły wszelkiej maści, nawet wiedźmy i znachorzy. Jestem tylko człowiekiem i moja wytrzymałość ma swoje granice.
– Co to za mętlik – uśmiecha się widząc rozpływającą się ostatnią chmurkę dymu Pantaleon Pantoja. – Nie rozumiem ani słowa, proszę mówić jaśniej i od razu przystąpić do rzeczy.
– Miasto żąda ode mnie, abym okrył Pantiland hańbą, a pana zrujnował – streszcza się szczerząc zęby Waleczny. – Czy pan nie zdawał sobie sprawy, że Iquitos to miasto o zdeprawowanym sercu, ale purytańskiej fasadzie? Służba Wizytantek to skandal, który tylko człowiek tak postępowy i nowoczesny jak ja może zaakceptować. Pozostała część miasta jest przerażona całą tą sprawą i, mówiąc bez ogródek, chce, bym pana zniszczył.
Читать дальше