– Wiem, że to dziwnie zabrzmi… i przysięgam, że sam dowiedziałem się zaledwie kilka dni temu… ale pamiętasz, jak ci mówiłem o tych cichych inwestorach?
Hmm. Nie brzmiało to jak deklaracja miłości do innej kobiety – co z pewnością stanowiło osiągnięcie.
– Tak. Chcieli wylansować nowego modnego mistrza kuchni czy coś w tym stylu, zgadza się? Miałeś przedstawić jakieś koncepcje i propozycje menu?
– Zgadza się – potwierdził. – Cóż, chodzi o to, że chyba muszę ci za to podziękować.
Spojrzałam na niego z uwielbieniem, czekając, aż stwierdzi, jak to stałam się dla niego inspiracją, zachętą, muzą, ale to, co powiedział potem, niezupełnie miało związek ze mną.
– Dziwnie się czuję, że sam ci to mówię, ale nalegali, żeby tak się to odbyło. Inwestorzy, którzy mnie wsparli, to Will i Simon.
– Co? – Odwróciłam się gwałtownie, żeby dobrze go widzieć. – Mój Will? I Simon?
Skinął głową i wziął mnie za rękę.
– Naprawdę nie wiedziałaś, prawda? Myślałem, że może w jakiś sposób ich przekonałaś, ale twierdzili, że nie miałaś o tym pojęcia. Sam dopiero ostatnio się dowiedziałem. Nawet się z nimi nie widziałem od czasu, kiedy przyszli na brunch do Gramercy Tavem całe miesiące temu.
Byłam tak oszołomiona, że zabrakło mi słów i jedyna informacja, która do mnie dotarła, dotyczyła tego, czego nie usłyszałam: na razie Sammy nie poinformował mnie o swojej beznadziejnej, namiętnej miłości do kogoś innego.
– Nie wiem, co powiedzieć…
– Powiedz, że nie jesteś zła – poprosił, przysuwając się bliżej.
– Zła? Czemu miałabym być zła? Bardzo się cieszę! Nie rozumiem, dlaczego Will mi nie powiedział. Dowiem się wszystkiego jutro na brunchu.
– Słusznie. On też tak stwierdził.
Nie miałam kiedy przemyśleć tego nowego oświadczenia, ponieważ taksówka dotarła na Lower East Side w rekordowym czasie. Kiedy tylko podjechaliśmy, rozpoznałam niedużą markizę ze zdjęć w gazecie. Gdy Sammy zatrzasnął drzwi samochodu, zauważyłam dobrze ubraną parę, która oglądała wystawioną na zewnątrz tablicę. Odwrócili się do nas i z wielkim rozczarowaniem stwierdzili:
– Wygląda na to, że dzisiaj z jakiegoś powodu zamknęli. – Po czym wyruszyli na poszukiwanie innego miejsca, żeby coś zjeść.
Spojrzałam na Sammy'ego zdumiona, ale tylko się uśmiechnął.
– Mam dla ciebie niespodziankę – mruknął.
– Wycieczkę z przewodnikiem? – zapytałam z taką nadzieją w głosie, że było to prawie żenujące.
Skinął głową.
– Tak. Chciałem, żeby dzisiejszy wieczór był wyjątkowy. Zamknąłem restaurację, żebyśmy mogli być sami. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że parę minut spędzę w kuchni. Zaplanowałem na dziś w Sevi specjalne menu.
– Naprawdę? Nie mogę się doczekać. A co w ogóle znaczy Sevi? Chyba nigdzie tego nie wyjaśnili.
Ujął mnie za rękę i uśmiechnął się, a potem spojrzał na własne buty.
– „Sevi” znaczy „miłość”. Po turecku – wymamrotał.
Myślałam, że zemdleję ze szczęścia. Ale tylko skupiłam się na tym, żeby stawiać stopy jedna za drugą. Weszłam za Sam-mym do ciemnej sali i próbowałam przyzwyczaić wzrok do mroku, ale chwilę później znalazł włącznik i wszystko zobaczyłam. A raczej – wszystkich.
– Niespodzianka! – rozległy się okrzyki. Potem kakofonia głosów wołających „Wszystkiego najlepszego!” i zdałam sobie sprawę, że znam wszystkie spoglądające na mnie twarze.
– Omójboże.
Nieduże stoliki zestawiono razem, tworząc jeden długi stół na środku pomieszczenia, a wokół niego posadzeni zostali wszyscy moi przyjaciele i rodzina. Machali do mnie i wołali.
– O. Mój. Boże.
– Chodź tu i siadaj – powiedział Sammy, znów biorąc mnie za rękę i prowadząc do szczytu stołu. Oszołomiona ściskałam i całowałam wszystkich po drodze do swojego miejsca, a potem padłam na wskazane krzesło, w którym to momencie Penelope umieściła na mojej głowie papierową koronę i wygłosiła jakąś wywołującą zakłopotanie kwestię, zakończoną stwierdzeniem:
– Jesteś bohaterką wieczoru.
– Wszystkiego najlepszego, kochanie! – powiedziała mama, nachylając się, żeby pocałować mnie w policzek. – Twój ojciec i ja nie przegapilibyśmy takiej okazji za nic w świecie. – Słabo pachniała kadzidełkiem i miała na sobie piękne, ręcznie robione na drutach ponczo, które z pewnością zostało wydziergane z niebarwionej wełny. Tata siedział obok niej, włosy miał starannie zebrane w porządny kucyk i z dumą obnosił swoje najlepsze sandały.
Przyjrzałam się wszystkim zgromadzonym przy stole: Penelope i jej mama, zachwycona, że Pen ma odpowiednie znajomości, by wprowadzić je do nowego modnego miejsca; Michael i Megu, którzy specjalnie wzięli wolne, żeby ze mną świętować; Kelly i Henry, facet, z którym była na imprezie „Playboya”; cały klub książki, każda z dziewczyn ściskała w dłoni coś, co wyglądało na zapakowaną nową książkę. I oczywiście Simon, spowity w nadmiar lnu, oraz Will, który wychylał ochrzczone jego imieniem firmowe martini (później dowiedziałam się, że Sammy nazwał firmowego drinka „Martini Willa”) u szczytu stołu, dokładnie na wprost mnie.
Po szeregu okrzyków: „Mowa, mowa” zdołałam podnieść się z miejsca i powiedzieć niepewnie kilka słów. Niemal natychmiast kelner podał kilka butelek szampana i wszyscy wypiliśmy za moje zdrowie i sukces Sammy'ego. A potem kolacja zaczęła się na poważnie. Z kuchni wyłoniły się wyładowane jedzeniem półmiski, wnoszone na ramionach kelnerów, wszystkie parujące i rozkosznie aromatyczne, ustawiane przed nami z teatralnym dramatyzmem. Spojrzałam na Sammy'ego, który siedział po przeciwnej stronie sali, a on podniósł na mnie wzrok i mrugnął. Zaczął rozmawiać z Alex, wskazując na kolczyk w jej nosie i mówiąc coś, co doprowadziło ją do śmiechu. Przyglądałam się im przez moment pomiędzy kęsami pysznej, doprawianej kuminem i koprem jagnięciny, a potem zapatrzyłam się na siedzących przy stole: wszyscy radośnie gawędzili, podając sobie półmiski i dolewając szampana. Słyszałam, jak rodzice przedstawiają się Kelly, podczas gdy Courtney opowiadała mamie Penelope o naszym klubie książki, a Simon żartował z Michaelem i Megu. Siedziałam tam po prostu, chłonąc widok, kiedy Will przysunął krzesło do mojego.
– Dość niezwykły wieczór, prawda? – zapytał, siadając. – Byłaś zaskoczona?
– Kompletnie! Will, jak mogłeś mi nie powiedzieć, że to ty i Simon stoicie za całym tym projektem? Nie wiem, jak mam wam dziękować.
– Nie musisz mi dziękować, kochanie. Nie zrobiliśmy tego dla ciebie ani nawet dla Sammy'ego, chociaż przyznaję, darzę go sympatią. Wspomniałaś, że co niedziela szykuje brunch w Gramercy Tavem i wzbudziłaś naszą ciekawość. Simon i ja złożyliśmy mu wizytę kilka miesięcy temu i, muszę powiedzieć, byliśmy absolutnie oszołomieni. Ten chłopak to geniusz! I nie tylko to, ale najwyraźniej słucha, co się do niego mówi, ponieważ cały posiłek był doprowadzony do perfekcji: krwawa mary podana dokładnie tak, jak lubię, z dodatkową kroplą tabasco i dwoma plasterkami limonki. Egzemplarz „New York Timesa” na stole, i to otwarty na dziale Styl. I żadnych ziemniaków w zasięgu wzroku. Żadnych! Jadam w Essex House od dziesięcioleci, a oni wciąż nie potrafią zrobić wszystkiego należycie. Nie mogliśmy się go nachwalić i uznaliśmy, że lepiej go capniemy, zanim zrobi to ktoś inny. Wygląda na to, że mieliśmy rację. Prawda?
– Poszliście na brunch do Gramercy Tavem? Tylko po to, żeby zobaczyć Sammy'ego?
Читать дальше