Kilka chwil wcześniej, gdy tratwa była w największym niebezpieczeństwie, a wszystkie spojrzenia kierowały się na wodę, Sima Liang odstawił pastę sojową i szepnął:
– Tato, odwróć się!
Sima Ku, wciąż żując swój placek, odwrócił się twarzą w stronę rzeki. Sima Liang stanął za nim, wyjął malutki nożyk o kościanej rękojeści, mój prezent od Babbitta i zabrał się do przecinania sznura, którym skrępowano ręce ojca. Ciął od wewnętrznej strony, uważając, by nie przerwać więzów całkowicie. Kiedy pracował, matka modliła się głośno:
– O Panie, bądź miłosierny, spraw, by moja córka i zięć bezpiecznie przeprawili się przez rzekę, o wielki, miłosierny Boże…
– Tato, gdy tylko pociągniesz, sznur się zerwie – usłyszałem szept Simy Lianga, który po chwili odwrócił się, błyskawicznie schował nożyk do kieszeni spodni i już z powrotem trzymał swój dzbanek z pastą sojową.
Shangguan Laidi dalej karmiła Simę Ku plackami. Tymczasem tratwa, która oddaliła się o dobre kilkaset metrów w dół rzeki, zbliżyła się do przeciwległego brzegu.
Lu Liren podszedł do Simy Ku i obrzucił go pogardliwym spojrzeniem.
– Towarzysz Sima ma niezły apetyt, jak widzę! – rzucił.
– Teściowa przyrządziła je własnoręcznie – wymamrotał Sima Ku, żując placek – a szwagierka osobiście mnie karmi, więc jak mógłbym nie jeść z apetytem? Taki posiłek, tak pięknie podany… Może już nigdy nie będę miał drugiej takiej okazji. Szwagierko, dodaj jeszcze trochę pasty.
Laidi ścisnęła placek, wypychając na zewnątrz końce szczypioru, zanurzyła je w trzymanym przez Simę Lianga dzbanku z brązową pastą i podsunęła Simie Ku, który ugryzł przesadnie wielki kęs i jął chrupać ze smakiem.
Lu Liren pokręcił głową z dezaprobatą i podszedł do naszej grupki, jakby czegoś szukał. Matka podniosła Lu Shengli i podała ojcu – mała wyrywała się z płaczem, Lu Liren cofnął się zmieszany.
– Towarzyszu Sima – rzekł – w gruncie rzeczy panu zazdroszczę. Nie potrafię być taki jak pan.
Sima Ku ugryzł kawałek placka i oznajmił:
– Obraża mnie pan, komendancie Lu. Nieważne, jakimi środkami, ale odniósł pan zwycięstwo i to pan jest królem. Ja przegrałem, więc jestem tylko pokonanym wrogiem. Pan jest tasakiem, a ja połciem mięsa. Może pan mnie posiekać albo pociąć na plasterki, a pan jeszcze ze mnie kpi!
– Nie kpię z pana – odparł Lu Liren. – Nie zrozumiał pan, co miałem na myśli. A zresztą to nieważne. Prawda jest taka, że gdy się pan spotka z moimi przełożonymi, dostanie pan szansę, by odpokutować za swoje złe uczynki. Jeśli zaś będzie pan trwał w uporze, rezultat nie będzie dla pana miły.
– Miałem dobre życie, pod dostatkiem jedzenia i dobrej zabawy. Śmierć mi tego wszystkiego nie zabierze. Jednak los mojego syna i córek muszę pozostawić w pańskich rękach.
– Proszę być o to spokojnym. Gdyby nie wojna, bylibyśmy dobrą rodziną!
– Jest pan prawdziwym intelektualistą, komendancie Lu. Pańskie słowa o rodzinie brzmią prawie jak święte mądrości, lecz w gruncie rzeczy nasze powiązania rodzinne opierają się na jednym: ktoś z kimś poszedł do łóżka…
Sima Ku roześmiał się głośno. Zauważyłem, że gdy się śmieje, nie porusza wcale ramionami.
Żołnierze, którzy trzymali liny, wrócili biegiem. Na przeciwległym brzegu wioślarze i ludzie z eskorty wspólnie holowali tratwę w górę rzeki. Oddaliwszy się na sporą odległość, popłynęli z powrotem w naszą stronę. Tym razem mieli dużo lepsze tempo – wioślarze wiosłowali w coraz bardziej skoordynowany sposób, a dwójka z linami na lądzie zgodnie z nimi współpracowała. Tratwa sunęła środkiem rzeki jak strzała, jednocześnie zbliżając się z przyzwoitą prędkością do brzegu.
– Czas kończyć posiłek, towarzyszu Sima – rzekł Lu Liren.
– Już się najadłem. – Sima Ku beknął. – Dziękuję ci, teściowo! Szwagierko, młodsza szwagierko Yunü, dziękuję wam! Synu, tyle czasu trzymałeś ten sos – dziękuję ci. Huang, Feng, słuchajcie babci i cioci. W razie kłopotów idźcie do Piątej Ciotki, bo dla niej teraz nastały dobre czasy, podczas gdy wasz ojciec wpadł w tarapaty. Mały wujaszku, rośnij duży. Twoja Druga Siostra, zanim sama urodziła dziecko, ciebie lubiła najbardziej. Często powtarzała, że Jintong ma wielką przyszłość. Nie zawiedź jej nadziei!
Na dźwięk tych słów poczułem bolesne kręcenie w nosie.
Tratwa dobiła do brzegu. Pośrodku siedział szef eskorty, promieniujący siłą i kompetencją. Lekko zeskoczył na brzeg i zasalutował Lu Lirenowi na powitanie. Lu Liren uprzejmie odwzajemnił pozdrowienie, po czym dwaj mężczyźni uścisnęli sobie dłonie tak serdecznie, jakby byli starymi przyjaciółmi.
– Pięknie walczyliście, panie Lu. Komendant Yu jest bardzo z was zadowolony, komisarz polityczny Song także wie o wszystkim – oznajmił szef eskorty, po czym ze skórzanej sakwy u pasa wyjął list i wręczył Lu Lirenowi.
Lu Liren wziął list, a do sakwy żołnierza wrzucił mały srebrny pistolecik.
– Oto drobny łup wojenny, proszę go przekazać pannie Lan ode mnie – rzekł.
– Dziękuję panu w jej imieniu – odparł mężczyzna.
– A teraz proszę mi to dać – zażądał Lu Liren, wyciągając rękę.
– O co chodzi? – zdumiał się przybysz.
– Zabieracie naszych jeńców, więc powinienem otrzymać pokwitowanie.
Szef eskorty sięgnął do sakwy, wyjął papier i pióro, pośpiesznie wypisał pokwitowanie i wręczył Lu Lirenowi.
– Jesteście bardzo skrupulatni, towarzyszu – rzekł.
– Małpa Sun Wukong jest sprytna, ale nie przechytrzy samego Buddy! – zaśmiał się Lu Liren.
– Czy to ja jestem Sun Wukong?
– Ależ nie, nie, to ja – odrzekł Lu Liren.
Mężczyźni przybili piątkę, wybuchając zgodnym śmiechem.
– Drogi Lu – powiedział półgłosem szef eskorty – podobno udało ci się zdobyć projektor filmowy? W sztabie już o tym słyszeli.
– Macie długie uszy – zauważył Lu Liren. – Powiedz w sztabie, że kiedy opadną wody, przyślemy im go razem z człowiekiem do obsługi.
– Cholera – wymamrotał do siebie Sima Ku – tygrys zabija ofiarę, by oddać ją niedźwiedziowi…
– Co pan powiedział? – spytał z dezaprobatą szef eskorty.
– Nic – odparł Sima Ku.
– Jeśli się nie mylę – rzekł szef – to pan jest ten słynny Sima Ku.
– Zgadza się – potwierdził Sima Ku.
– Zaopiekujemy się panem dobrze po drodze, komendancie Sima. Żywimy jednak nadzieję na współpracę z pańskiej strony. Nie mamy ochoty wracać do sztabu z trupem…
– O nie, nie odważę się wam w niczym przeszkadzać. – Sima Ku roześmiał się. – Wy w eskorcie trafiacie w dziesiątkę ze stu kroków. Nie mam najmniejszej ochoty bawić się w ruchomy cel.
– Szczery z pana chłop! No dobrze, komendancie Lu, możemy się już pożegnać. Komendancie Sima, zapraszam na łódź.
Sima Ku ostrożnie wkroczył na tratwę i równie ostrożnie ulokował się pośrodku. Szef eskorty, uścisnąwszy dłoń Lu Lirena, poszedł w ślady Simy Ku i usadowił się na rufie naprzeciwko niego, z rękami na wiszącej u pasa broni.
– Nie musi pan być aż tak ostrożny – rzekł Sima Ku. – Ręce mam związane z tyłu; gdybym skoczył do wody, niechybnie bym utonął. Niech pan lepiej usiądzie obok; kiedy tratwa się przechyli, będzie pan mógł mnie przytrzymać.
– Wiosłujcie, byle szybko – rozkazał cicho szef żołnierzom przy wiosłach, nie zwracając na niego uwagi.
Całą rodziną staliśmy stłoczeni na brzegu, hołubiąc w myślach nasz sekret i czekając niecierpliwie na rozwój wydarzeń.
Читать дальше