– Staruszku, czy może wsiąść jeszcze dwóch? – zwrócił się do Zunlonga zaniepokojony Lu Liren.
– Trudno powiedzieć. Lepiej niech tych dwóch z wiosłami zejdzie na ląd – rzekł Stary Zunlong.
– Han Ertu, Pan Yongwang, zejdźcie na ląd – rozkazał Lu Liren.
Han i Pan z wiosłami w dłoniach zeskoczyli z tratwy, która zakołysała się tak mocno, że kilku żołnierzy o mało nie wpadło do wody. Głuchoniemy, który wciąż paradował w samej bieliźnie, zakrzyknął gniewnie:
– Zdjąć! Zdjąć! Zdjąć! – Od tej pory już na dobre przestał mówić „A-ao!
– Może być? – spytał Starego Zunlonga Lu Liren.
– W porządku – odrzekł Stary Zunlong i przyjął łopatę z rąk jednego z żołnierzy. – Szczerze podziwiam i szanuję pańską humanitarną jednostkę. W dziesiątym roku republiki przeprawiałem się przez tę rzekę razem z senatorem. Jeśli pan dowódca pozwoli, ja, stary, chciałbym i tym razem wykonać tę robotę zwierzęcia pociągowego…
– Drogi staruszku – odezwał się Lu Liren, wyraźnie wzruszony – o to samo chciałem pana poprosić, lecz nie miałem śmiałości. Jeśli to pan stanie u steru, będę całkowicie spokojny. Ma ktoś wódkę?
Nadbiegł ordynans i podał Lu Lirenowi poobijaną manierkę. Lu odkręcił ją, zbliżył wylot do nosa, wciągnął powietrze i powiedział:
– Prawdziwa wódka z sorga. Zapraszam pana na drinka w imieniu moich zwierzchników!
Oburącz podał manierkę Staremu Zunlongowi, który, także wzruszony, otrzepał dłonie z kurzu i przyjął naczynie. Pociągnął parę gulgoczących łyków i oddał manierkę Lu Lirenowi. Gdy wycierał usta wierzchem dłoni, rumieniec z jego twarzy rozlał się na szyję, a stamtąd rozprzestrzenił się na klatkę piersiową.
– Panie dowódco Lu, piłem z pańskiego dzbana, nasze serca od tej chwili są złączone – oznajmił.
– Czemu tylko serca? Nasze wątroby, płuca i wnętrzności także się połączyły – oznajmił ze śmiechem Lu Liren.
Z oczu Starego Zunlonga trysnęły łzy wzruszenia. Sprężył się, skoczył na tratwę i wylądował stabilnie na rufie. Tratwa zakołysała się lekko. Lu Liren z zadowoleniem pokiwał głową.
Podszedł do Babbitta, spojrzał na jego związane ręce i uśmiechnął się przepraszająco.
– Panie Babbitt, wiem, że to kłopotliwe dla pana. Komendant Yu i dyrektor Song wymienili pana z nazwiska, więc przypuszczam, że będzie pan traktowany ze specjalnymi względami.
– To mają być te specjalne względy? – spytał Babbitt, podnosząc spętane ręce.
– W pewnym sensie – odparł Lu Liren spokojnie. – Mam nadzieję, że nie weźmie pan sobie tego zbytnio do serca. Proszę już iść, panie Ba.
Babbitt ogarnął nas pożegnalnym spojrzeniem, zrobił potężny krok i znalazł się na tratwie, która tym razem zachwiała się wyjątkowo mocno, a pasażer razem z nią. Stary Zunlong podparł Babbitta wiosłem od tylu, pomagając mu utrzymać równowagę.
Shangguan Niandi, niezdarnie naśladując Babbitta, pocałowała w czoło mnie, a potem Ósmą Siostrę. Cienkimi jak źdźbła szczypioru palcami przeczesała jej miękkie, lniane włosy.
– Siostrzyczko kochana, niech Pan Niebios da ci dobre życie! – westchnęła, skinęła głową matce i stłoczonym wokół niej pozostałym dzieciom i odwróciła się w stronę tratwy.
– Nie musisz z nim iść, Szósta Siostro – po raz kolejny przypomniał jej Lu Liren.
– Piąty Szwagrze – powiedziała spokojnie – mówi się, że tak jak odważnik nigdy nie zjedzie z ramienia wagi, tak żona nie powinna opuszczać męża. Czy wy z Piątą Siostrą nie byliście tak samo nierozłączni?
– Z całego serca dobrze ci życzę – zapewnił Lu Liren – ale nie będę ci stał na przeszkodzie. Możesz płynąć.
Dwóch strażników podniosło Shangguan Niandi pod ramiona i wsadziło na tratwę. Babbitt wyciągnął ku niej związane ręce, by dać jej oparcie. Tratwa zanurzyła się głęboko i krzywo – niektóre miejsca znalazły się całkowicie pod wodą, inne wystawały o cal ponad powierzchnię.
– Komendancie Lu – rzekł Stary Zunlong – najlepiej byłoby, gdyby pasażerowie usiedli, towarzysze przy wiosłach też.
– Proszę siadać, proszę siadać – polecił Lu Liren. – Panie Babbitt, dla pana własnego bezpieczeństwa proszę, by pan usiadł.
Babbitt usiadł na tratwie, co praktycznie oznaczało siedzenie w wodzie. Naprzeciwko niego Shangguan Niandi była w podobnej sytuacji. Głuchoniemy i jego pięciu żołnierzy rozsiadło się po obu stronach tratwy, tylko Zunlong pozostał na stojąco, zakorzeniwszy się stabilnie na rufie.
Na przeciwległym brzegu wciąż wymachiwano czerwoną flagą.
– Daj sygnał – polecił Lu Liren sygnałowemu – niech będą gotowi na ich przyjęcie.
Oficer sygnałowy wyciągnął swój gruby pistolet, wycelował wysoko w powietrze nad wodą i wystrzelił trzy flary. Czerwona flaga naprzeciwko przestała się poruszać; grupka czarnych ludzików szybko rozbiegła się wzdłuż srebrzystej linii wody.
Lu Liren spojrzał na zegarek i zarządził:
– Wypływać!
Dwaj żołnierze na brzegu poluzowali liny. Stary Zunlong pchnął drzewcem, a dwie grupki wioślarzy po obu stronach niezręcznie zamieszały w wodzie wiosłami. Tratwa pomału oddalała się od brzegu i dryfowała z prądem, przekręcając się na bok. Dwaj żołnierze na brzegu popuszczali długą linę, zrobioną z kilkudziesięciu powiązanych ze sobą onuc, jakby puszczali latawiec.
Ludzie z przeciwległego brzegu obserwowali tratwę niespokojnie. Lu Liren zdjął okulary i przetarł je pośpiesznie rękawem. Jego spojrzenie w okularach wydawało się oszołomione i nadawało całej twarzy wyraz ogłupiałego odrętwienia. Jego oczy otaczały jasne kręgi, jak u pewnego gatunku bagiennych ptaków, żywiących się pijawkami. Zaczepił z powrotem o uszy konopne linki, których używał zamiast zauszników; skórę za uszami miał otartą niemal do krwi. Tratwa ustawiła się bokiem, a niedoświadczeni w żegludze żołnierze bezładnie cięli wiosłami powierzchnię wody. Mętna ciecz zalewała tratwę i moczyła ubrania pasażerów. Babbitt, który miał wciąż skrępowane ręce, krzyczał w popłochu, Szósta Siostra kurczowo trzymała go za ramię. Stary Zunlong chwiał się na rufie.
– Towarzysze! – nawoływał. – Spokojnie, nie róbcie zamieszania! Musimy się zgrać, współpraca najważniejsza!
Lu Liren wyjął pistolet i huknął dwa razy w powietrze, żołnierze na tratwie natychmiast zadarli głowy.
– Słuchać Starego Zunlonga! Żadnego zamieszania! – krzyknął Lu Liren.
– Towarzysze! Na mój sygnał: i raz, i dwa, i raz, i dwa, raz, dwa, spokojnie, wiosłujemy, raz, dwa… – dyrygował Stary Zunlong.
Tratwa wypłynęła na środek nurtu i ruszyła pędem w dół rzeki. Babbitt i Szósta Siostra leżeli na brzuchach, fale przelewały im się przez plecy. Dwaj żołnierze trzymający liny wołali:
– Komendancie, lina nam się kończy!
Tratwa odpłynęła już około stu metrów w dół, liny były napięte jak druty; owinięte wokół ramion żołnierzy, wpijały im się głęboko w ciało. Przechylali się do tyłu tak mocno, że niemal kładli się na ziemi, ich pięty ślizgały się w błocie, w każdej chwili mogli ześliznąć się do wody. Tratwa coraz bardziej się przechylała, jej pasażerowie wrzeszczeli w popłochu.
– Szybko, do biegu! Biegiem, głupcy! – wykrzykiwał Lu Liren do żołnierzy z linami, którzy ruszyli niezgrabnie w dół rzeki.
Stojący na wale pośpiesznie cofali się, robiąc im przejście. Wiążące tratwę liny rozluźniły się nieco; łajba dryfowała w szalonym tempie, niesiona rwącym prądem. Stary Zunlong wykrzykiwał wciąż swoje komendy, wioślarze zginali grzbiety i pracowali rytmicznie, a tratwa, płynąc w dół, jednocześnie pomału zbliżała się do przeciwległego brzegu.
Читать дальше