Pięć mlecznych kóz, trzy czarne i dwie białe, o wąskich pyskach, sierpowatych rogach i długich kozich bródkach, łeb przy łbie, piło wodę z koryta. Matka zgarnęła kozie bobki w jedną stertę i wymiotła je na zewnątrz. Rozsypała po koziej zagrodzie świeżą ziemię, wyczesała zwierzęta zgrzebłem, potem przyniosła jeszcze wody, wymyła kozie wymiona i wytarła je białym ręcznikiem. Kozy pomekiwały z zadowoleniem. Słońce stało nad górami; czerwone i liliowe promienie zastąpiły bladą poświatę poranka. Matka wróciła do domu, wyczyściła wok i wlała doń trochę wody.
– Niandi! Niandi! Wstawaj! – zawołała.
Wrzuciła do woka trochę prosa i zielonej fasoli, a na koniec garść soi i przykryła pokrywką. Schyliła się i – szu-szu – dorzuciła słomy do pieca. Trzask – zapaliła zapałkę; rozeszła się woń siarki, a Shangguan Lü leżąca na kupie słomy przewróciła oczami.
– Jeszcze nie zdechłaś, stara wiedźmo? Po co ty w ogóle żyjesz? – westchnęła matka.
Fasola gotowała się z perkotem, rozsiewając mocny zapach. Puk! – pękło w ogniu jakieś zabłąkane ziarenko.
– Niandi! Wstajesz czy nie?
Sima Liang wyszedł zaspany ze wschodniej izby i udał się przez podwórko w kierunku wychodka. Siny dym unosił się z komina. Niandi była już przed domem z brzęczącymi wiadrami i wybierała się do rzeki po wodę. Meee! – meczały kozy. Uaaa! – płakała Lu Shengli [23] Imię Shengli oznacza „zwycięstwo".
. Sima Feng i Sima Huang kwękały, marudziły bliźniaki Ptasiej Nieśmiertelnej. Ich matka powlokła się leniwie na podwórze, a Laidi stała w oknie i czesała swoje długie włosy. Z ulicy dobiegało rżenie koni – to kawaleria Simy Ku maszerowała do wodopoju. Mężczyzn minęło stado mułów – ośli oddział wracał już znad rzeki. Dzwoniły dzwonki – rowerzyści ćwiczyli jazdę.
– Chodź tu i pilnuj ognia – rozkazała matka Simie Liangowi. – Jintong, wstawaj! Idź nad rzekę i umyj buzię!
Matka ustawiła na podwórku pięć wiklinowych koszyków, w których ułożyła pięcioro niemowląt.
– Wypuść kozy! – poleciła Sha Zaohua.
Sha Zaohua na patykowatych nóżkach, potargana, z zaspanymi oczkami, weszła do koziej szopy; zwierzęta przyjaźnie potrząsały rogatymi łbami, wystawiały jęzory i oblizywały jej brudne kolana. Łaskotało. Dziewczynka biła je po głowach maleńkimi piąstkami i wyzywała dziecinnym głosikiem:
– Wy diabły krótkoogoniaste!
Zdjęła im postronki, po czym poklepała jedną po uchu.
– Idź, idź do Lu Shengli!
Koza radośnie machnęła ogonem i potupała pośpiesznie w kierunku koszyka, w którym leżała na wznak mała Lu Shengli, z rozpostartymi rączkami i nóżkami, popłakując niecierpliwie. Koza rozstawiła tylne nogi, cofnęła się kilka kroków i zwiesiła swoje rozkołysane wymię nad twarzyczką Lu Shengli. Jej brodawki szukały buzi dziecka, buzia czekała na kozią brodawkę. Obie miały już niezłą wprawę w tych wspólnych działaniach. Nareszcie Shengli, niczym drapieżna traszka pazurzasta, chwyciła długi sutek ustami i mocno ścisnęła. Kozy Starszego i Młodszego Niemowy oraz kozy Simy Feng i Simy Huang, jedna za drugą, podchodziły do swoich właścicieli i w identyczny sposób, z taką samą gorliwością i wprawą podstawiały im wymiona. Złote promienie słońca oświetlały tę wzruszającą scenę równoczesnego karmienia piersią. Kozy wyginały grzbiety, mrużyły ślepia, ich bródki lekko drgały.
– Woda się gotuje, babciu – oznajmił Sima Liang.
– Niech się jeszcze pogotuje – odrzekła matka, myjąc twarz. Ogień lizał dno woka stojącego na kuchence przebudowanej przez Starego Zhanga, kucharza z Plutonu Wysadzania Mostów. Sima Liang miał na sobie tylko spodnie. Był chudy, miał smutne oczy. Niandi wróciła z wodą, wiadra kołysały się na nosidle. Długi do pasa warkocz związała modną kokardą ze sztucznego tworzywa. Kozy szybko i sprawnie zmieniły sutki, a matka ogłosiła:
– Czas na śniadanie!
Sha Zaohua nakryła stół, Sima Liang rozstawił pałeczki i miski. Matka rozlewała gęstą zupę: jedna miska, druga miska, trzecia miska, czwarta miska, piąta miska, szósta miska, siódma miska. Sha Zaohua i Yunü ustawiły ławki, a Niandi zabrała się do karmienia Shangguan Lü. Siorb, siorb. Laidi i Lingdi zbliżyły się z miskami i nalały sobie zupy.
– Kiedy przychodzi pora śniadania, żadna nie wariuje – wymamrotała matka, udając, że ich nie widzi.
Obie siostry przeniosły się z jedzeniem na podwórze.
– Słyszałam, że niezależny oddział ma wrócić – powiedziała Niandi.
– Jedz – ucięła matka.
Klęczałem przed nią i ssałem pierś, a matka starała się jeść zupę, przechylając głowę w bok.
– Strasznie go rozpieściłaś, mamo, zamierzasz go karmić, dopóki się nie ożeni?
– Kto wie, tak też się zdarza – odparła matka. – Ojciec Bao Cai ze Wschodniej Uliczki też ssał pierś aż do ślubu.
Zmieniłem sutek.
– Jintong, zrobię wszystko, żeby cię karmić aż do dnia, kiedy będziesz miał dość – obiecała matka.
Mleko mamy wciąż było tak samo odżywcze, mimo wszystkich trudów, jakie musiała znosić.
– No rzeczywiście, koza by mu nie wystarczyła! – żachnęła się Niandi.
Nienawidzę cię, Niandi.
– Kiedy skończysz jeść – zwróciła się matka do siostry – wyprowadzisz kozy na pastwisko i nazbierasz trochę dzikiego czosnku na obiad.
Wraz z tym poleceniem mamy poranek został zakończony.
Lu Shengli dreptała po trawie, nóżka za nóżką; miękkie jak puch kłosy łaskotały ją w pośladki. Celem jej wędrówki była biała koza, która ogryzała wierzchołki traw, wybierając starannie tylko niektóre z nich. Wyraz jej mokrego od rosy, długiego pyska miał w sobie coś z dumnej miny arystokratki. Nawet w najbardziej burzliwych czasach pastwiska pozostają spokojne. Piękna łąka była wysadzana mnóstwem kwiatów we wszystkich kolorach tęczy, o upajających zapachach. Zmęczeni bieganiem leżeliśmy na trawie wokół Niandi. Sima Liang żuł źdźbło trawy; zielony sok zabarwił mu kącik ust. Miał brązowe oczy o czystej barwie, lecz ich blask był jakby zmącony, zmatowiały. Wyraz jego twarzy i sposób, w jaki żuł trawę, nadawał mu wygląd ogromnej szarańczy – szarańcze też gryzły trawę, a z kącików ich otworów gębowych kapał zielony sok. Sha Zaohua obserwowała dużą mrówkę, która siedziała na wierzchołku źdźbła i drapała się w łebek, nie widząc przed sobą dalszej drogi. Dotknąłem nosem kępki małych żółtych kwiatków; ich zapach zakręcił mnie w nosie i kichnąłem głośno, czym wystraszyłem leżącą wśród nas Szóstą Siostrę, Niandi. Otworzyła oczy i rzuciła mi pełne dezaprobaty spojrzenie, wydęła wargi, zmarszczyła nos i zamknęła oczy z powrotem. Wyglądała, jakby leżenie na słońcu sprawiało jej wielką przyjemność. Czoło Niandi było lekko wypukłe, lśniące, bez najmniejszej zmarszczki; miała gęste rzęsy i meszek nad górną wargą. Wysunięty podbródek nadawał jej twarzy energiczny wyraz. Ze wszystkich córek rodziny Shangguan tylko ona miała uszy, które przez swoje duże rozmiary nie traciły ani odrobiny wdzięku. Była ubrana w białą bluzkę z szantungu, o modnym kroju, z zapięciem pośrodku na tak zwane kaczki mandarynki. Pojedynczy warkocz, przypominający węgorza, leżał jej na piersi. Skoro mowa o piersiach – nie były duże, lecz bardzo jędrne, świeże i nieprzejrzałe, dzięki czemu ani trochę nie traciły kształtu, nawet wtedy gdy ich właścicielka leżała na wznak. Pomiędzy połami rozchylonej bluzki prześwitywała ich naga gładkość; miałem ochotę połaskotać je źdźbłem trawy, lecz nie wystarczało mi odwagi. Z Shangguan Niandi ciągle miałem na pieńku. Fakt, że nadal ssałem pierś, budził w niej obrzydzenie. Połaskotać Shangguan Niandi to tak jakby pogłaskać tygrysi zadek. Biłem się z myślami. Zjadacz trawy nadal gryzł trawę, badaczka mrówek wciąż obserwowała mrówkę, wędrowniczka wędrowała, biała koza stała z miną arystokratki, a czarna koza – z miną wdowy. Apetyty jakoś im nie dopisywały. Podobnie jak człowiek, gdy postawić przed nim zbyt wiele potraw, tak i koza może mieć prawdziwy kłopot, gdy wkoło rośnie za dużo trawy. A psik! A więc kozy też potrafią kichać i to całkiem głośno. Ich wymiona kołysały się ciężko. Dochodziło południe. Zerwałem źdźbło trawy zwanej „psie ogony" – zdecydowałem się jednak pogłaskać tygrysi zadek. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Ukradkiem przysuwałem koniec źdźbła do szczeliny między rozchylonymi przez piersi Niandi połami bluzki, coraz bliżej i bliżej. W uszach mi szumiało, serce tłukło się w piersi jak skaczący królik. Koniuszek trawy dotknął białej skóry. Nie zareagowała. Czyżby spała?
Читать дальше