Lu Liren odzyskał wigor. Podszedł do wielbłąda Simy Ku i zasalutował dowódcy arogancko, wzbijając w powietrze tuman kurzu.
– Komendancie Sima – rzekł podniesionym głosem – witamy oddział szanownych gości w naszej kwaterze głównej, w tym szczególnie radosnym dla całego kraju dniu!
Sima Ku ze śmiechu zakołysał się w przód i w tył, o mało nie spadając z wielbłąda. Klepnął w porośnięty futrem garb i zwrócił się do żołnierzy na osłach oraz do otaczającego go tłumu:
– Słyszeliście te bzdety? Kwatera główna! Goście! Ty wsiowy wielbłądzie, to jest mój dom, własność mojej rodziny! Kiedy moja matka mnie rodziła, jej krew lała się na tę ulicę! Wy pluskwy, dosyć się opiliście krwi Północno-Wschodniego Gaomi, nadszedł czas, żebyście poszli sobie stąd w diabły! Spieprzajcie do swoich zajęczych nor i oddajcie mi mój dom!
Było to gorące przemówienie, pełne wyrazistych sformułowań, o dźwięcznej formie, a każdemu zdaniu towarzyszyło emfatyczne klepnięcie w wielbłądzi garb. Za każdym uderzeniem wielbłąd potrząsał łbem, żołnierze wznosili okrzyk, a twarz Lu Lirena przybierała jeszcze bledszy odcień. W końcu wielbłąd, zirytowany ostatecznie, poruszył się, wyszczerzył zęby i wystrzelił nozdrzami nieco paskudnej, cuchnącej lepkiej substancji prosto w poszarzałą twarz Lu Lirena.
– Protestuję! – wrzasnął z furią Lu Liren, ocierając twarz ze śluzu.
– Stanowczo protestuję, złożę na was skargę u najwyższych władz!
– Tutaj ja jestem najwyższą władzą – rzekł Sima Ku. – Oświadczam, że macie pół godziny na opuszczenie Dalanu, po tym terminie otwieramy do was ogień!
– Pewnego dnia będziesz musiał wypić piwo, którego nawarzyłeś – wycedził Lu Liren.
Ignorując go całkowicie, Sima Ku głośno wydał rozkaz:
– Eskortować naszych towarzyszy, którzy opuszczają teren!
Plutony koński i ośli zwarły szyki i ruszyły jednocześnie naprzód, od wschodu i od zachodu. Żołnierze z Plutonu Wysadzania Mostów zostali zagnani w uliczkę wiodącą obok naszego domu. Po obu jej stronach co parę metrów stał żołnierz w cywilnym ubraniu, uzbrojony w mauzera; kilku usadowiło się także na dachach.
Po półgodzinie większość żołnierzy Plutonu Wysadzania Mostów gramoliło się na drugi brzeg Rzeki Wodnego Smoka, ociekając wodą. Ich twarze lśniły w zimnym blasku księżyca. Inni, korzystając z zamieszania, ukryli się w gąszczu krzaków na brzegu lub dali się ponieść nurtowi, by przeprawić się na drugą stronę w innym miejscu, a następnie, niezauważeni przez nikogo, wyżąć ubranie i pod osłoną nocy ruszyć w drogę do domu.
Prawie stu żołnierzy stało już po drugiej stronie rzeki jak kury wetknięte do garnka na rosół. Przyglądali się sobie nawzajem; niektórzy zalewali się łzami, inni byli skrycie zadowoleni. Lu Liren na widok własnych rozbrojonych oddziałów czym prędzej odwrócił się i pobiegł z powrotem do rzeki, zamierzając się utopić, lecz żołnierze powstrzymali go w porę. Stał nad wodą i rozmyślał dłuższą chwilę, w końcu podniósł głowę i krzyknął w kierunku tłumu mieszkańców Dalanu na przeciwległym brzegu:
– Sima Ku, czekaj no tylko! Prędzej czy później nadejdzie dzień, gdy wrócimy po waszą krew! Północno-Wschodnie Gaomi jest nasze, nie wasze! Posiedzicie tu sobie jakiś czas, ale ostatecznie ta ziemia i tak należy do nas"!
Niechby Lu Liren wreszcie zabrał swoje wojska i poszedł lizać rany – ja miałem własne problemy do rozwiązania. Co do kwestii, czy topić się w rzece, czy też w studni, zdecydowałem się na rzekę, ponieważ słyszałem, że płynąc w dół rzeki, można dotrzeć do morza. W roku, w którym Ptasia Nieśmiertelna objawiła swoje nadprzyrodzone zdolności, rzeką przypłynęło znad morza kilkanaście dwumasztowych statków.
Obserwowałem, jak żołnierze plutonu z trudem przeprawiają się przez Rzekę Wodnego Smoka, migoczącą w zimnym blasku księżyca. Chlapiąc i wywracając się, mącili wodę i wzbudzali mnóstwo drobnych fal. Żołnierze Simy Ku nie oszczędzali amunicji – strzelali ze swoich karabinów i mauzerów do rzeki, topiąc dziesiątki kul i zamieniając wodę w bulgoczący wrzątek. Gdyby chcieli, mogliby z łatwością wybić wszystkich do nogi, zamierzali jednak tylko ich wystraszyć. Po całej akcji zabitych i rannych było ledwie kilkunastu. Po kilku latach, gdy pluton powrócił jako niezależna jednostka, siejąc śmierć, rozstrzeliwani żołnierze i oficerowie z oddziałów Simy Ku odczuli wielką niesprawiedliwość dziejów.
Posuwałem się z wolna w kierunku największej głębiny. Rzeka odzyskała już swój pierwotny spokój; na powierzchni wody tańczyły niezliczone błyski. Wodorosty owijały mi się wokół nóg, małe rybki skubały kolana ciepłymi pyszczkami. Zrobiłem kolejnych parę kroków w stronę głębiny; woda sięgnęła mi powyżej pępka. Poczułem skurcz żołądka – to nieznośny głód trzymał go w swoim uścisku. Ukochane, uwielbiane, najpiękniejsze piersi matki wypełniły całkowicie moje myśli. Matka posmarowała brodawki olejem z ostrą papryką i przypomniała mi: „Masz już siedem lat, czas skończyć ze ssaniem". Po co w ogóle dożyłem tego strasznego wieku? Czemu nie umarłem, zanim skończyłem siedem lat? Poczułem słony smak łez. W takim razie umrę teraz – nigdy nie zgodzę się na to, by wszystkie te nieczyste pokarmy brukały moje usta i przewód pokarmowy. Przeszedłem odważnie kolejnych kilka kroków. Woda nagle zatopiła mi ramiona; całym ciałem odczuwałem już siłę ciemnego nurtu w głębinie. Zakotwiczyłem stopy w dnie, walcząc z prądem. Przede mną kręcił się wir, który zaczął mnie wciągać – byłem przerażony. Czułem, jak nurt przy samym dnie stopniowo wymywa muł wokół moich stóp; zapadałem się powoli, pchany w kierunku strasznego wiru. Z całych sił próbowałem się cofnąć. Zacząłem krzyczeć.
Usłyszałem rozpaczliwe wołanie Shangguan Lu:
– Jintong! Jintong! Kochanie, gdzie jesteś?…
Następnie dobiegły mnie głosy Szóstej Siostry – Shangguan Niandi, Najstarszej Siostry – Shangguan Laidi oraz jakiś przenikliwy, znajomy i jednocześnie obcy głos; zgadłem, że należy do mojej Drugiej Siostry o upierścienionych palcach, Shangguan Zhaodi.
Wrzasnąłem i runąłem naprzód, a wir pochłonął mnie natychmiast.
Gdy oprzytomniałem, zobaczyłem przed sobą cudowną pierś matki; brodawka obserwowała mnie łagodnie niczym troskliwe, kochające oko. Druga tkwiła w moich ustach, drażniąc pracowicie wargi i pocierając dziąsła; słodkie mleko płynęło z niej małym strumyczkiem. Matczyne piersi pachniały pięknie i mocno. Potem dowiedziałem się, że matka zmyła z nich paprykowy olej mydłem, które dostała od Drugiej Siostry, Zhaodi, w dowód szacunku, a rowek między nimi skropiła francuskimi perfumami prosto z Paryża.
Pokój był rzęsiście oświetlony; w wysoko umieszczonych srebrnych świecznikach tkwiło kilkanaście czerwonych świec. Wokół siedziało i stało mnóstwo ludzi. Sima Ku, mąż Drugiej Siostry, popisywał się właśnie przed naszą matką swoim skarbem – zapalniczką, z której po jednym naciśnięciu buchał płomień. Młody panicz Sima obserwował ojca z daleka, obojętnie, bez śladu rodzinnych uczuć.
– Powinnam go wam oddać. Biedne dziecko, do dziś nie ma imienia – rzekła matka.
– Skoro mamy spichlerze [22] Imię Simy Ku (Ku) oznacza „spichlerz".
, musi być i ziarno. Dajmy mu na imię Ziarno – Sima Liang – zaproponował Ku.
– Słyszałeś, mały? Nazywasz się Sima Liang – powiedziała matka. Sima Liang spojrzał obojętnie na Simę Ku.
– Dobry chłopak – pochwalił go Sima Ku. – Taki sam jak ja, kiedy byłem mały. Dziękuję ci, droga teściowo, że chroniłaś potomka mojej rodziny. Od dziś twoje życie zmieni się na lepsze – Północno-Wschodnie Gaomi to teraz nasza domena.
Читать дальше