– Popatrz na nią – poleciła.
– Jeśli mnie rozstrzelają, będziesz musiała ją wychować, mamo – rzekła Laidi, delikatnie głaszcząc ciemną twarzyczkę niemowlęcia.
– Jeśli cię nie rozstrzelają, także ja będę ją wychowywać – odparła matka.
Najstarsza Siostra chciała jej oddać dziecko.
– Nie, teraz ty ją potrzymaj – zaprotestowała matka. – Ja idę nakarmić Jintonga.
Podeszła do krzesła i zadarła bluzkę. Ukląkłem na krześle i zabrałem się do ssania. Trzymając ubranie, matka nachyliła się nade mną.
– Trzeba przyznać temu Sha, że jest kimś. Będę musiała go przyjąć na zięcia, skoro już rozwiesił mi tyle królików na drzewach… Ale ten człowiek nie zajdzie daleko. Te króliki mi to powiedziały. Oboje nie macie szans z Jiangiem. On jest jak igła schowana w kłębku bawełny. Ma zęby w brzuchu.
Króliki wiszące na drzewach niczym dojrzałe owoce doprowadziły kiedyś moją matkę do wściekłości. A teraz te same króliki wiszące na drzewach sprawiły, że matka przyjęła Sha Yuelianga na zięcia i te same króliki każą jej mieć pewność, że Sha Yueliang przegra z oficerem Jiangiem.
Tuż przed świtem, w mroku, stado srok zmęczonych wiszeniem na niebie w charakterze mostu obsiadło dach naszego pomieszczenia, poskrzekując cicho. Obudziłem się. Zobaczyłem matkę siedzącą na krześle z Sha Zaohua na ręku, sam siedziałem na zimnych kolanach Shangguan Laidi, która obejmowała mnie ciasno w pasie długimi, smukłymi rękami. Szósta Siostra i mały Sima wciąż spali, głowa przy głowie. Ósma Siostra opierała się o nogi matki. Oczy matki były pozbawione blasku, kąciki ust obwisły – wydawała się ogromnie zmęczona.
Wszedł oficer Jiang.
– Pani Sha, chce pani zobaczyć się z komendantem Sha Yueliangiem?
Najstarsza Siostra zepchnęła mnie z kolan i zerwała się na równe nogi.
– Kłamiesz! – krzyknęła ochryple.
– Ja kłamię? – Jiang zmarszczył brwi. – Po cóż miałbym kłamać?
Podszedł do stolika, schylił się i zdmuchnął lampę. Czerwony blask wschodzącego słońca natychmiast wpadł przez okno do środka. Oficer wyciągnął rękę i uprzejmie – choć jego ton nie musiał mieć nic wspólnego z prawdziwą uprzejmością – rzekł:
– Proszę przodem, pani Sha. Nie chcemy zamykać wszystkich dróg. Jeżeli pani mąż zrozumie swoje błędy, będzie mógł zostać zastępcą komendanta naszego Plutonu Wysadzania Mostów.
Najstarsza Siostra ruszyła jak automat w kierunku wyjścia; tuż przed drzwiami odwróciła się i spojrzała na matkę.
– Pani, cioteczko, może także pójść z nami. Siostrzyczki i braciszkowie też – dodał Jiang.
Minęliśmy liczne bramy domostwa rodu Sima i identyczne dziedzińce, jeden za drugim. Na piątym z kolei leżało kilkunastu rannych żołnierzy. Panna Tang bandażowała nogę jednego z nich. Moja Piąta Siostra, Shangguan Pandi, pełniła funkcję pomocnicy. Była tak skupiona, że nie zauważyła nawet naszego nadejścia.
– To twoja Piąta Siostra – szepnęła matka do Laidi. Laidi spojrzała na Piątą Siostrę.
– Zapłaciliśmy wysoką cenę – rzekł Jiang.
Na szóstym dziedzińcu leżało duże skrzydło bramy, a na nim kilka ciał o twarzach zakrytych białym płótnem.
– Nasz komendant Lu poniósł bohaterską śmierć. To niepowetowana strata. – Oficer schylił się i podniósł rąbek białej tkaniny; zobaczyliśmy pochlapaną krwią twarz, okoloną bokobrodami. – Nasi ludzie aż się rwali, żeby obedrzeć komendanta Sha ze skóry – ciągnął – lecz nasza polityka na to nie zezwala. Pani Sha, czystość naszych intencji poruszyłaby nawet duchy i demony, nieprawdaż?
Na siódmym dziedzińcu okrążyliśmy wysoką, półprzejrzystą ścianę, by znaleźć się z powrotem u szczytu stopni prowadzących do bramy Szczęśliwej Rezydencji.
Po ulicach tam i z powrotem biegali żołnierze Plutonu Wysadzania Mostów z zakurzonymi twarzami. Kilku prowadziło paręnaście koni główną ulicą w kierunku zachodnim, kilku innych dyrygowało paroma dziesiątkami cywilów, którzy ciągnęli na linie okazałego dżipa, podążając na wschód. Obie grupy spotkały się przed wielką bramą Szczęśliwej Rezydencji. Dwóch żołnierzy, wyglądających na młodszych oficerów, podbiegło, zasalutowało i zaczęło jednocześnie meldować się oficerowi Jiangowi tonem przypominającym gniewne połajania. Jeden oznajmił, że schwytano trzynaście koni, a drugi, że przechwycono jednego amerykańskiego dżipa, ale niestety, chłodnica wybuchła, więc byli zmuszeni go holować. Oficer Jiang pochwalił swoich żołnierzy; każdy z nich stał z wyprężoną piersią, z dumnym błyskiem w oku.
Oficer Jiang zaprowadził nas pod bramę kościoła; po jej obu stronach stało w sumie szesnastu uzbrojonych w strzelby i granaty strażników. Oficer podniósł rękę, a strażnicy klepnęli dłońmi w kolby swoich strzelb, strzelili obcasami i zaprezentowali broń. My, gromadka kobiet i dzieci, nagle staliśmy się generałami na przeglądzie wojsk.
Szesnastu jeńców w zielonych mundurach tłoczyło się w południowo-wschodnim narożniku sali; przegniły od przeciekającego deszczu sufit nad ich głowami porastał białawy grzyb. Przed nimi stało w szeregu czterech żołnierzy ze strzelbami. W lewej ręce każdy żołnierz trzymał zakręcony niczym bawoli róg magazynek z amunicją, a palcami prawej obejmował gładką jak udo młodej kobiety kolbę; ich palce wskazujące spoczywały na spustach w kształcie kaczych języków. Stali odwróceni do nas plecami. Za nimi leżała sterta skórzanych pasów, przypominających martwe węże. Jeńcy, gdyby chcieli się ruszyć, musieliby przytrzymywać spodnie rękami.
Kąciki ust oficera Jianga przelotnie uniosły się w ledwie zauważalnym uśmiechu; zakasłał cicho, być może w celu zwrócenia na siebie uwagi. Jeńcy z ociąganiem unieśli głowy i spojrzeli na nas. Ich oczy nagle rozbłysły po kilkakroć – niektórych dwa razy, innych trzy, jeszcze innych pięć do siedmiu, lecz przeważnie nie więcej niż dziesięciokrotnie. Błyski te, przypominające błędne ogniki, były zapewne spowodowane przybyciem Shangguan Laidi, skoro, jak twierdził Jiang, była prawą ręką komendanta Sha. Pod wpływem nieznanych, zapewne skomplikowanych uczuć oczy Laidi poczerwieniały, twarz pobladła, głowa zwisła na piersi.
Patrząc na jeńców, przypomniałem sobie mgliście czarne osły, należące do zbrojnej bandy. Zdaje się, że gdy spędzono je do kościoła, stłoczyły się w tym samym kącie. Dwadzieścia osiem osłów, czternaście par. Jeden skubał drugiego w okolice odbytu, drugi gryzł pierwszego w zadek. Wzajemna troska, wzajemna opieka i pomoc. Jak skończyła ta zżyta ośla grupa? Kto unicestwił oślą drużynę? Czy zwierzęta zginęły na górze Ma'er z rąk partyzantów Simy Ku, czy też w górach Gebo, wybite przez japońską tajną policję? Tamtego świętego dnia, gdy mnie ochrzczono, moja matka została zgwałcona. Gwałciciele, moi najgorsi wrogowie, byli zielono odzianymi partyzantami, zbrojnymi w muszkiety. Teraz Ojciec, Syn i Duch Święty was pokarze, amen!
Oficer Jiang odchrząknął i zapytał:
– Towarzysze z jednostki komendanta Sha, jesteście głodni?
Jeńcy znów podnieśli głowy; jedni nie mieli śmiałości, by odpowiedzieć, pozostali nie zamierzali tego zrobić.
– Co jest, wujaszkowie, straciliście głos? – spytał jeden ze strażników, stojący obok Jianga. – Nasz oficer polityczny zadał wam pytanie!
– Nie tak ostro – zganił go Jiang, a strażnik poczerwieniał i spuścił głowę. – Towarzysze, wiem doskonale, że jesteście głodni i spragnieni; niektórzy z was cierpią na ból brzucha, mają plamy przed oczami i oblewają się zimnym potem. Proszę o chwilę cierpliwości, jedzenie będzie wkrótce. Nie żyjemy tu w luksusie, więc nie będzie smakołyków. Najpierw podamy zupę z zielonej fasoli, żebyście mogli zaspokoić pragnienie i ugasić wewnętrzny ogień, a w południe białe bułeczki gotowane na parze i smażoną koninę z dymką.
Читать дальше