– Odciągnąć ją i kontynuować egzekucję!
Głuchoniemy podniósł głowę i wydał kilka bełkotliwych okrzyków, zapewne wyrażających protest.
Ptasia Nieśmiertelna wciąż głaskała tę samą część ciała Niemowy, jej pełne wargi wyrażały zachłanne i gwałtowne, lecz w pełni zdrowe, naturalne pożądanie. Nikt nie miał ochoty podporządkować się rozkazowi oficera.
– Panienko – odezwał się Jiang – powiedz nam, czy on cię zgwałcił, czy też dałaś mu przyzwolenie?
Ptasia Nieśmiertelna milczała.
– Czy ten mężczyzna ci się podoba? – spytał oficer. Ptasia Nieśmiertelna milczała nadal. Jiang odnalazł wzrokiem w tłumie naszą matkę.
– Droga ciotko – zaczął zakłopotany – widzi pani… że może dobrze byłoby, gdyby zostali małżeństwem… postąpił źle, ale na pewno nie zasługuje na karę śmierci.
Matka, nie odezwawszy się ani słowem, wyszła z tłumu. Kroczyła bardzo powoli, z widocznym trudem, jakby dźwigała na plecach kamienną stelę. Ludzie patrzyli za nią, a gdy z jej ust nagle wydarł się jęk, odwrócili wzrok.
– Rozwiązać go! – rzucił oficer zrezygnowanym tonem i odszedł.
Był siódmy dzień siódmego miesiąca kalendarza księżycowego, dzień, w którym Wolarz i Prządka spotykali się na niebie. W domu było tak duszno, że fruwające w powietrzu komary wpadały na siebie nawzajem. Mama rozłożyła pod drzewem granatu matę z trawy. Z początku siedzieliśmy na niej, a potem leżeliśmy, słuchając, jak matka nieustannie mamrocze coś do siebie. O zmierzchu spadł drobny deszczyk; matka powiedziała, że to łzy Prządki. Powietrze było wilgotne, od czasu do czasu zawiewał nieco chłodniejszy podmuch. Liście granatowca lśniły. W zachodnim i wschodnim skrzydle domu żołnierze pozapalali własnej roboty białe świece. Komary gryzły nas jak szalone, a matka starała się odganiać je wachlarzem.
Wszystkie sroki świata postanowiły tego dnia ulecieć w błękitne niebo: całymi stadami, głowa przy głowie, ogon przy ogonie, utworzyły ptasi most przez burzliwy, srebrny nurt Drogi Mlecznej. Prządka i Wolarz podążyli im na spotkanie; deszcz i mżawka były ich łzami tęsknoty.
Słuchając szeptów matki ja, Shangguan Niandi i synek Simy Ku wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone niebo, usiłując odszukać te dwa gwiazdozbiory. Ósma Siostra, Shangguan Yunü, mimo ślepoty także zwracała twarzyczkę ku niebu; jej niewidzące oczy lśniły jaśniej od gwiazd. W naszym zaułku odbijały się echem ciężkie kroki żołnierzy wracających z patrolu; znad dalekich łąk napływały fale żabiego rechotu. Świerszcz siedzący na podpórce dla pędów fasoli śpiewał swoją piosenkę: i-ja, i-ja, i-ja-dululu. Od czasu do czasu w głębokiej ciemności mignął jakiś duży ptak; widzieliśmy ich białawe, niewyraźne sylwetki i słyszeliśmy szum pierzastych skrzydeł. Nietoperze popiskiwały nerwowo; ba-da, ba-da – kapały krople z liści drzew. Sha Zaohua leżała w objęciach matki, oddychając cicho i równo. We wschodniej izbie
Shangguan Lingdi wrzasnęła jak kotka; w świetle lampy zamajaczył wielki cień głuchoniemego. Byli już po ślubie, na którym świadkował oficer Jiang. Pokój odosobnienia Ptasiej Nieśmiertelnej zamienił się w jaskinię rozkoszy, w której Shangguan Lingdi i głuchoniemy oddawali się swoim namiętnościom. Ptasia Nieśmiertelna od czasu do czasu wybiegała na podwórze do połowy obnażona; pewien żołnierz, oczarowany jej nagimi piersiami, omal nie zginął z rąk jej męża, który chciał skręcić mu kark.
– Już późna noc, idźcie spać – rzekła matka.
– W domu gorąco, pełno komarów. Pozwól nam spać tutaj – prosiła Szósta Siostra.
– Nie, tu jest mokro, to wam może zaszkodzić. Poza tym, w niebie są tacy, co „zbierają kwiaty"… Chyba słyszałam ich rozmowę: „Patrz, jaki piękny kwiat – zerwijmy go". „Nie teraz, wrócimy tu później i wtedy go zerwiemy". To były pajęcze duchy, które gwałcą młode dziewczęta.
Leżeliśmy na kangu, nie mogąc zasnąć. Ku naszemu zdziwieniu Shangguan Yunü smacznie spała; strużka śliny wyciekała z kącika jej ust. Nasze nozdrza drażnił dym z kadzidełek odstraszających komary. Światło lampy z okna izby, w której mieszkali żołnierze, wpadało przez nasze okno do środka, dzięki czemu widzieliśmy wszystko wyraźnie. W powietrzu wisiał odór rozkładającej się w wychodku morskiej ryby, którą przysłała nam Shangguan Laidi. Laidi przysyłała nam wiele drogich rzeczy – jedwabie, meble, stare bibeloty, a wszystko konfiskował Pluton Wysadzania Mostów. Rygiel u drzwi załomotał.
– Kto tam? – zawołała matka i wyjęła tasak schowany w głowie łóżka.
Odpowiedziała jej cisza. Może nam się tylko wydawało? Matka odłożyła tasak na miejsce. Paląca się dla odstraszenia komarów linka moksy rzucała czerwone, krótkotrwałe błyski na podłodze przed kangiem.
Nagle szczupły czarny cień wyrósł obok łóżka. Matka krzyknęła z przestrachem, Szósta Siostra także; cień wspiął się na kang i zakrył matce usta dłonią. Matka wyrywała się, usiłując sięgnąć po tasak; już miała wymierzyć cios, gdy czarny cień przemówił:
– Mamo, to ja, Laidi… To ja, Laidi…
Tasak upadł na rozłożoną przy łóżku matę. Najstarsza Siostra wróciła! Laidi klęczała na kangu, łkając. Patrzyliśmy zdumieni na jej niewyraźną w ciemności twarz. Zauważyłem, że pokrywa ją mnóstwo małych, lśniących punkcików.
– Laidi… Córeczko… to naprawdę ty? Nie jesteś czasem duchem? A nawet jeśli jesteś, matka i tak się ciebie nie boi. Niech ci się przyjrzę… – Mama macała dokoła w poszukiwaniu zapałek.
Najstarsza Siostra złapała ją za rękę i wyszeptała:
– Mamo, proszę, nie zapalaj lampy…
– Laidi, jesteś bez serca. Gdzie się podziewałaś z tym swoim Sha przez te wszystkie lata? Przysporzyłaś matce tyle cierpienia!
– To długa historia, mamo. Dużo by opowiadać… Gdzie jest moja córka?
Matka podała Laidi śpiącą smacznie Sha Zaohua.
– Co z ciebie za matka? Umiesz tylko urodzić, ale wychowywać ci się już nie chce. Nawet dzikie zwierzęta tak nie postępują – rzekła matka. – Z jej powodu Czwarta Siostra i Siódma…
– Pewnego dnia, mamo, wynagrodzę ci to wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Czwartej i Siódmej Siostrze też się odwdzięczę.
– Najstarsza Siostra! – zawołała Szósta Siostra.
Laidi podniosła głowę znad Sha Zaohua i pogłaskała Szóstą Siostrę po głowie.
– Szósta Siostro! A Jintong, Yunü? Jintong, Yunü, pamiętacie waszą siostrę?
– Gdyby nie Pluton Wysadzania Mostów, wszyscy zginęlibyśmy z głodu – przypomniała matka.
– Jiang i Lu są nic niewarci, mamo.
– Ale traktują nas bardzo dobrze. Nie powinniśmy ich oczerniać.
– Mamo, oni mają plan. Wysłali do Sha Yuelianga list z żądaniem, żeby się poddał. Jeśli tego nie zrobi, zabiorą naszą córkę jako zakładnika.
– Coś podobnego! Przecież oni prowadzą wojnę, co ma z tym wspólnego maleńkie dziecko?
– Wróciłam tu po to, żeby uratować córkę. Mam ze sobą kilkunastu ludzi, musimy zaraz wyruszyć z powrotem. Jiang i Lu cieszą się na próżno. Mamo, nasz dług wdzięczności wobec ciebie jest większy niż góra, pozwól mi później ci się odwdzięczyć. Noc jest długa, a snów wiele. Czas już na mnie…
Zanim Najstarsza Siostra skończyła mówić, matka zabrała jej Sha Zaohua.
– Laidi, nie próbuj znowu zrobić ze mnie idiotki – rzuciła ze złością. – Przypomnij sobie, jak mi ją podrzuciłaś, jak jakiegoś szczeniaka. Robiłam wszystko, żeby ją wykarmić. A ty przychodzisz na gotowe i opowiadasz mi kłamstwa o komendancie Lu i oficerze Jiangu. Teraz nagle zachciało ci się być matką? Dość się nafiglowałaś z panem Sha Mnichem?
Читать дальше