Twarze kilku jeńców rozpromieniły się; niektórzy odważyli się na ciche rozmowy między sobą.
– Zginęło bardzo wiele koni – rzekł Jiang – same znakomite wierzchowce, wielka szkoda, że wasze konie weszły na nasze pole minowe. Może się zdarzyć, że jedząc koninę, traficie na mięso własnego zwierzęcia. Wprawdzie mówi się, że konie i muły są tak samo szlachetne jak ludzie, lecz jedzcie bez wahania – w końcu człowiek jest panem wszystkich stworzeń!
Gdy oficer mówił o koniach, dwóch starszych żołnierzy, dźwigających wielki kocioł, stękając, weszło przez wrota. Za nimi ostrożnie stąpało dwóch młodszych; każdy z nich niósł sięgającą od brzucha do brody stertę misek.
– Zupa! Zupa idzie! – wołał starszy żołnierz, ostrzegając, by nikt nie tarasował mu drogi.
Młodsi żołnierze starali się zza stert misek dojrzeć choć kawałek podłogi i wybrać odpowiednie miejsce na postawienie swojego brzemienia. Starsi przykucnęli jednocześnie, stawiając kocioł; w momencie gdy dotknął podłogi, żołnierze niemal usiedli. Młodzi starali się utrzymać górną połowę ciała w wyprostowanej pozycji, podczas gdy ich nogi uginały się stopniowo, aż obaj ukucnęli. Ostrożnie opuszczając ręce, postawili stosy misek na podłodze, po czym wysunęli spod nich dłonie. Obie kolumny zachwiały się nieznacznie. Uwolniwszy się od ciężaru, młodzi żołnierze wyprostowali się i otarli rękawami pot z twarzy.
Oficer polityczny Jiang ujął dużą drewnianą łyżkę i zamieszał w kotle.
– Dodaliście brązowego cukru? – zapytał starszego żołnierza.
– Melduję, panie oficerze, że nie udało nam się go zdobyć, ale znaleźliśmy słój białego cukru w domu rodziny Cao. Stara pani Cao nie chciała się z nim rozstać, trzymała go tak mocno…
– W porządku. Podajcie zupę towarzyszom! – polecił Jiang i odłożył łyżkę.
Nagle odwrócił się, jakby przypomniał sobie o naszej obecności.
– Macie ochotę na miskę zupy? – spytał serdecznym tonem.
– Panie oficerze, chyba nie zaprosił nas pan tu na zupę? – rzekła lodowato Shangguan Laidi.
– Czemu nie? – wtrąciła się matka. – Panie Zhang, proszę nam nalać parę miseczek.
– Mamo, uważaj, może być zatruta! – ostrzegła Laidi.
– Ma pani bogatą wyobraźnię, pani Sha. – Jiang zaśmiał się.
Wziął łyżkę, nabrał w nią trochę płynu, uniósł i powoli odwrócił, pozwalając zebranym podziwiać apetyczny wygląd i aromat zupy. Odłożył łyżkę.
– Wrzuciliśmy do tej zupy paczkę arszeniku i dwie paczki trutki na szczury. Wystarczy jeden łyk, by po pięciu minutach pękł żołądek. Po sześciu – pada się zemdlonym i krew sączy się ze wszystkich otworów ciała. Kto się odważy spróbować?
Matka zbliżyła się, wzięła miskę i wytarła ją rękawem z kurzu, sięgnęła po łyżkę, nalała do pełna i podała porcję zupy Najstarszej Siostrze. Laidi odmówiła.
– Wobec tego to będzie moja porcja – oznajmiła matka, podmuchała kilka razy na powierzchnię zupy i pociągnęła próbny łyk, a potem jeszcze parę. Następnie napełniła trzy miski i wręczyła je po kolei Szóstej, Ósmej Siostrze i małemu Simie.
– Nam też, proszę nam też podać! – odezwali się jeńcy. – Zatruta czy nie, zjemy po trzy miski!
Dwóch starszych żołnierzy wzięło się do łyżek, a młodsi zaczęli rozdawać naczynia. Uzbrojeni żołnierze rozstąpili się na boki, ustawiając się do nas profilem; widzieliśmy ich spojrzenia, skupione wyłącznie na jeńcach. Wszyscy jeńcy ustawili się posłusznie w kolejce, każdy z nich jedną ręką przytrzymywał spodnie, a druga zwisała bezczynnie, w oczekiwaniu na miskę zupy z zielonej fasoli. Otrzymawszy swoje porcje, pochylali się ostrożnie nad miskami, uważając, by nie poparzyć palców gorącym płynem. Jeden po drugim, trzymając spodnie lewą ręką, z miską zupy z zielonej fasoli w prawej, pomału wracali w głąb kościoła, gdzie kucali, uwalniając obie ręce, by wygodnie chwycić miski i kolejno zabierali się do dmuchania i jedzenia. Dmuch-dmuch-dmuch, siorb-siorb-siorb – popijali z wielką wprawą, maleńkimi łyczkami, by nie poparzyć warg. Mały Sima nie posiadł jeszcze tej trudnej sztuki – pociągnął spory łyk, którego nie potrafił ani wypluć, ani połknąć. Poparzył się tak, że dziąsła zrobiły mu się białe. Jeden z jeńców, biorąc swoją porcję, szepnął do starszego żołnierza:
– Drugi Wuju…
Żołnierz podniósł głowę i wlepił spojrzenie w młodą twarz.
– Drugi Wuju, nie poznajesz mnie? To ja, Mały Chang…
– Jaki znowu Drugi Wuju? Pomyliłeś mnie z kimś. Nie mam siostrzeńca-zdrajcy w zielonym mundurze! – rzekł żołnierz i trzepnął go łyżką w wierzch dłoni.
– Auaaa! – krzyknął Mały Chang, miska wypadła mu z ręki, a jej zawartość wylała się, parząc mu stopę. – Auaaa! – krzyknął znowu, puszczając spodnie, by sięgnąć ręką do bolącej stopy. Spodnie opadły mu poniżej kolan, odsłaniając znoszone, brudne kalesony. Z kolejnym „Auaaa!" młodzieniec podciągnął spodnie. Gdy się wyprostował, oczy miał pełne łez.
– Stary Zhangu! Przestrzegaj dyscypliny! – zganił starego oficer Jiang. – Kto ci pozwolił bić jeńców? Zgłoś się do oficera dyscyplinarnego. Trzy dni kozy!
– Ale on mnie nazwał Drugim Wujem… – zaprotestował Stary Zhang.
– Bo pewnie jesteś jego Drugim Wujem. Po co się z tym kryjesz? Jeśli będzie robił, co mu każą, będzie mógł należeć do naszego plutonu. Jak tam oparzenie, chłopcze? Nasz sanitariusz posmaruje ci to maścią. Zupa się wylała, nalej mu drugą porcję, a dodaj więcej fasoli!
Nieszczęsny siostrzeniec z nową, gęściejszą niż inne porcją pokuśtykał na koniec pomieszczenia, a kolejni jeńcy wyciągali miski po swoje.
Wszyscy jeńcy już jedli, cały kościół rozbrzmiewał donośnym siorbaniem. Czwórka młodszych i starszych żołnierzy nie miała na razie nic do roboty. Jeden z młodych oblizywał wargi, a drugi przyglądał mi się badawczo. Starszy obojętnie skrobał łyżką dno kotła, drugi starszy wyciągnął z kieszeni woreczek z tytoniem i fajkę, którą zamierzał zapalić. Matka przystawiła mi miskę zupy do ust, lecz odepchnąłem z obrzydzeniem szorstką krawędź naczynia. Moje usta nie były przystosowane do niczego z wyjątkiem matczynych sutków.
Z nozdrzy Najstarszej Siostry wydobyło się pogardliwe prychnięcie. Oficer Jiang spojrzał na nią – cała jej twarz wyrażała pogardę.
– Ja też powinnam dostać porcję zupy fasolowej – rzekła.
– Oczywiście że tak. Inaczej wkrótce zamieni się pani w zeschły bakłażan. Stary Zhangu, żwawo, nalej pani Sha porcję zupy. Byle gęstej!
– Życzę sobie rzadkiej – oznajmiła Najstarsza Siostra.
– W takim razie niech będzie rzadka – polecił Jiang.
Najstarsza Siostra wzięła miskę, wypiła łyk.
– Jednak dodaliście cukru – zauważyła. – Oficerze Jiang, pan też powinien zjeść porcyjkę. Na pewno strasznie zaschło panu w gardle od tego gadania.
Jiang dotknął dłonią szyi.
– Rzeczywiście, jestem nieco spragniony – przyznał. – Stary Zhangu, nalej no mi miseczkę, rzadkiej poproszę.
Z miską w ręku oficer polityczny Jiang wdał się z Najstarszą Siostrą w rozważania na temat gatunków zielonej fasoli. Poinformował ją, że w jego rodzinnych stronach rośnie odmiana zwana piaskową, która mięknie natychmiast po zagotowaniu, w przeciwieństwie do tutejszej, która gotuje się co najmniej dwie godziny. Wyczerpawszy temat zielonej fasoli, przeszli do soi. Dyskutowali jak wytrawni specjaliści – kiedy już omówili wszystkie istniejące gatunki, a oficer Jiang zmienił temat na orzeszki ziemne, Najstarsza Siostra rzuciła miskę na podłogę.
Читать дальше