– Szanowna Nieśmiertelna, kadzidła powinny stać przed twoim świętym wizerunkiem, lecz gdzie go szukać?
Trzecia Siostra siedziała wyprostowana, z zamkniętymi oczami; jej policzki oblewał rumieniec, jakby właśnie śniła jakiś cudowny erotyczny sen. Matka nie śmiała jej przerywać, powtórzyła więc pytanie jeszcze bardziej nabożnym tonem. Trzecia Siostra ziewnęła szeroko i nie otwierając oczu, odpowiedziała świergotliwym, ptasio-ludzkim głosem, tak że ledwie dało się rozróżnić słowa:
– Jutro sam się znajdzie.
Następnego ranka przyszedł do nas żebrak o orlim nosie i sokolich oczach. W lewej ręce trzymał laskę z pustego w środku pędu bambusa, która służyła mu do odganiania psów, a w prawej miskę z seledynowej porcelany, wyszczerbioną w dwóch miejscach. Był cały brudny i ubłocony, jakby przed chwilą tarzał się po ziemi albo przebiegł dziesięć tysięcy mil, nawet oczy i uszy miał zakurzone. Milczący, wszedł prosto do naszego salonu, tak swobodnie, jakby wchodził do własnego domu. Zdjął pokrywkę z garnka, nalał sobie ziołowej zupy i wypił ją z głośnym siorbaniem. Posiliwszy się, usiadł na blacie obok kuchni i wciąż bez słowa drapał twarz matki ostrzem swojego spojrzenia. Matka była trochę wystraszona, lecz starała się zachować spokój.
– Drogi gościu – przerwała milczenie – jesteśmy biedni i nie mamy cię czym podjąć. Jeśli czegoś jeszcze ci trzeba, proszę, przyjmij trochę tego. – I podsunęła mu pęczek świeżych ziół.
Przybysz odmówił przyjęcia ziół, oblizał popękane do krwi wargi i rzekł:
– Wasz zięć prosił mnie, żebym wam przyniósł dwie rzeczy.
Mówiąc to, niczego nam nie pokazał – patrząc na jego cienkie, dziurawe jak sito ubranie i widoczną przez dziury brudną, suchą, jakby pokrytą biało-szarą łuską skórę, próbowaliśmy sobie bezskutecznie wyobrazić, gdzie też mógł schować rzeczy, które nam przyniósł.
– O którego zięcia chodzi? – spytała zdziwiona matka.
Człowiek z orlim nosem i sokolimi oczyma odparł:
– Nie mam pojęcia, który to z waszych zięciów. Wiem tylko, że jest głuchoniemy, ale potrafi pisać, umie też władać mieczem i uratował mi życie, a ja jemu. Nie jesteśmy sobie nic winni. Dlatego jeszcze dwie minuty temu zastanawiałem się, czy dać wam te dwa cenne przedmioty, czy nie. Gdybyś ty, pani tego domu, pozwoliła sobie na jakieś niegrzeczne słowa wobec mnie, gdy jadłem waszą zupę, zachowałbym je dla siebie. Lecz ty nie tylko nie powiedziałaś nic nieuprzejmego, ale jeszcze zaproponowałaś mi pęk ziół, więc najlepsze, co mogę zrobić, to dać wam to, co przyniosłem.
Gdy skończył mówić, wstał i postawił obok kuchni porcelanową miskę.
– To jest bardzo cenne naczynie – wyjaśnił. – Feniks i jednorożec wśród porcelany. Być może na całym świecie nie ma drugiego takiego. Wasz zięć na pewno nie znał jego wartości. Stanowiło ono część jego udziału w łupach z jakiegoś napadu. Chciał wam je dać, może dlatego, że jest takie duże. Mam jeszcze to… – Żebrak postukał bambusową laską w podłogę z głuchym odgłosem. – Czy masz nóż?
Matka podała mu tasak do jarzyn. Żebrak przeciął nim dwa niemal niewidoczne sznurki, którymi była związana laska. Bambusowy pręt rozpadł się na dwie części i wypadł z niego malowany zwój. Przybysz rozwinął go; poczuliśmy woń pleśni i zgnilizny. Pośrodku pożółkłej płachty jedwabiu widniał wizerunek wielkiego ptaka. Wytrzeszczaliśmy oczy ze zdumienia – był identyczny jak te ogromne, przynoszone przez Trzecią Siostrę stworzenia o niebywale smacznym mięsie. Ptak na obrazie stał prosto, wyciągając szyję i patrzył na nas z pogardą wielkimi, pozbawionymi blasku oczyma. Człowiek o orlim nosie i sokolich oczach nie powiedział nam nic ani o obrazie, ani o ptaku. Zwinął obraz z powrotem, położył go na porcelanowej misce i opuścił nasz dom, nie oglądając się za siebie. Wolne, niczym nieobciążone ręce zwisały mu luźno po bokach ciała, po chwili zaczęły poruszać się sztywno w rytm jego ogromnych kroków. Oddalał się szybko w blasku słońca.
Matka wrosła w ziemię niczym sosna. Ja byłem naroślą na jej pniu, pięć moich starszych sióstr przypominało wierzby, a bękart Sima – małego dębczaka. Staliśmy tak, niczym nieduży zagajnik, w milczeniu, naprzeciwko tajemniczego porcelanowego naczynia i ptasiego wizerunku. Gdyby leżąca na kangu Trzecia Siostra nie roześmiała się szyderczo, zapewne zamienilibyśmy się w prawdziwe drzewa.
Przepowiednia Trzeciej Siostry sprawdziła się. Z wielką czcią i szacunkiem wnieśliśmy wizerunek ptaka do pokoju odosobnienia i powiesiliśmy na ścianie za stojakiem na kadzidła. A wyszczerbiona porcelanowa miska – czy przedmiotów o tak niezwykłej przeszłości powinni używać zwykli ludzie? Matka postawiła ją na stojaku na kadzidła, w przekonaniu, że spotkało ją wielkie wyróżnienie i napełniła świeżą wodą dla Ptasiej Nieśmiertelnej.
Wieść o tym, że w naszej rodzinie objawiła się Ptasia Nieśmiertelna, szybko rozeszła się po całym Północno-Wschodnim Gaomi i powędrowała dalej w świat. Przez nasz dom sunął nieprzerwany korowód ludzi proszących o lekarstwa, porady i przepowiednie, lecz Ptasia Nieśmiertelna przyjmowała tylko dziesięć osób dziennie. Zamknęła się w swoim pokoju, a pielgrzymi klękali na zewnątrz pod oknem. Przez specjalnie wycięty w oknie otworek wydobywał się jej ni to ludzki, ni to ptasi głos, którym dyktowała rady dla chorych i przepowiednie dla poszukujących. Przepisy na medykamenty, które Trzecia Siostra, to znaczy Ptasia Nieśmiertelna, zalecała chorym, były naprawdę niezwykłe, miały też w sobie coś przewrotnego. Pewnemu człowiekowi, który cierpiał na chorobę żołądka, przepisała, co następuje: siedem pszczół, dwie kulki gnoju utoczonego przez żuki gnojowe, jeden liang [17] Liang – tradycyjna jednostka wagi, równa 50 g.
liści brzoskwini, pół funta skorupek jaj – zażywać w postaci sproszkowanej, po rozpuszczeniu w wodzie. Przybyszowi w króliczej czapce, o chorych oczach, zaleciła następującą miksturę: siedem szarańcz, parę świerszczy, pięć modliszek, cztery dżdżownice utrzeć na pastę i smarować wnętrza dłoni. Człowiek o chorych oczach złapał kartkę z receptą, która wyfrunęła przez otwór w oknie, przeczytał i wymamrotał z pogardliwą miną:
– Ptasia Nieśmiertelna… Nic dziwnego, że przepisuje ptasią karmę… Pacjent odszedł, wciąż mamrocząc pod nosem, a nam zrobiło się wstyd za Trzecią Siostrę. Szarańcze, świerszcze – to wszystko ptasie przysmaki, jak mogą nadawać się do leczenia ludzkich przypadłości? Gdy zadawałem sobie to pytanie, mężczyzna o chorych oczach przybiegł z powrotem, padł na kolana pod oknem Trzeciej Siostry i zaczął bić pokłony tak energicznie, jakby rozgniatał czosnek.
– O wielka Ptasia Nieśmiertelna, przebacz – powtarzał – przebacz, Ptasia Nieśmiertelna!
Na jego błagania Trzecia Siostra odpowiedziała szyderczym śmiechem. Później dowiedzieliśmy się, że gdy tylko ów gadatliwy pacjent wyszedł za naszą bramę, z nieba spadł wielki sokół i wczepił mu się szponami w głowę, po czym odleciał z jego futrzaną czapką. Był jeszcze inny człowiek o nieczystych intencjach – podając się za chorego cierpiącego na zapalenie dróg moczowych, ukląkł pod okienkiem i poprosił o poradę.
– Co ci dolega? – spytała Ptasia Nieśmiertelna z wnętrza izby.
– Z bólu nie mogę się wysikać.
W pokoju nagle ucichło, jakby Ptasia Nieśmiertelna zawstydziła się i wyszła. Mężczyzna brawurowo przyłożył oko do otworu w okienku, chcąc zajrzeć do środka, po czym wrzasnął z bólu – ogromny skorpion spadł mu na kark i natychmiast użądlił. Po chwili nabrzmiała mu twarz, oczy zamieniły się w wąskie szparki jak u salamandry.
Читать дальше