– Ech, Huangu, jesteś jak ta ropucha, co chce zatrzymać wóz: przeceniasz swoje siły! Idź i się powieś! Taka jest polityka państwa, nic na to nie poradzisz i tyle.
Żebrak w podartej kufajce, przewiązanej w pasie czerwonym kablem, trzymając w trzęsącej się dłoni wyszczerbioną miskę, zawierającą kilkanaście monet i parę banknotów, zbliżył się do człowieka z walizką i wyciągnął rękę.
– Starszy bracie, daj parę groszy… parę groszy… albo bułkę mi kup…
Mężczyzna cofnął się.
– Odejdź! – rzucił ze złością. – Ja też jeszcze nie jadłem śniadania!
Żebrak spojrzał na Shangguana Jintonga; w jego oczach zalśniła pogarda. Odwrócił się i podszedł nagabywać kogoś innego. Jintong wpadł w rozpacz. Shangguanie Jintongu, nawet żebrak nie chce mieć z tobą do czynienia! Żebrak tymczasem podszedł do młodzieńca w koszuli na suwak.
– Starszy bracie, ulituj się, daj parę groszy, kup bułkę…
– Twoja rodzina jest w jakiej klasie? – spytał młody.
– Biedni chłopi… Biedni chłopi od ośmiu pokoleń – odpowiedział żebrak po chwili.
– Pomaganie biednym chłopom to moja specjalność! – odrzekł ze śmiechem młody i wrzucił do żebraczej miski dwie ostatnie bułki w skrawku gazety zatłuszczonej wieprzowym łojem.
Żebrak od razu wepchnął sobie jedną z nich w usta; papier przykleił mu się do podbródka.
Nagle w poczekalni zrobiło się zamieszanie. Kilkunastu kontrolerów biletów w granatowych uniformach i takich samych czapkach z daszkiem, z kasownikami w rękach, wyłoniło się ze swojej pakamery. Na wszystkich twarzach widniał ten sam wyraz znudzenia, oczy lśniły zimną pogardą, jakby podróżni byli przedmiotem szczerej nienawiści kontrolerów. Ludzie natychmiast zaczęli tłoczyć się do okienek. Mężczyzna z elektrycznym megafonem stanął w korytarzu i oznajmił:
– Ustawić się w kolejce! Nie zaczniemy sprawdzać biletów, póki nie będzie kolejek! Uwaga, kontrolerzy, nie sprawdzać biletów bez kolejki!
Mimo to podróżni wciąż tak samo pchali się do przejść. Dzieci płakały w tłumie. Kobieta o ogorzałej twarzy, z małym chłopczykiem na ręku i dziewczynką na plecach, niosąca w ręku dwa koguty, głośno sklęła mężczyznę, który przepychał się obok niej. Mężczyzna nie zwrócił na nią uwagi i trzymając nad głową kartonowe pudło pełne żarówek, parł dalej do przodu. Kobieta kopnęła go prosto w pośladek, lecz on nawet nie odwrócił się w jej stronę.
Oszołomiony Jintong został wypchnięty z tłumu. Początkowo za nim stało kilku ludzi, teraz był ostatni. Zebrał w sercu tę odrobinę odwagi, jaka mu pozostała i trzymając mocno torbę, spróbował wepchnąć się między ludzi, lecz czyjś twardy łokieć wbił mu się w klatkę piersiową tak boleśnie, że zobaczył wszystkie gwiazdy, jęknął i osunął się na podłogę.
Człowiek z megafonem pokrzykiwał:
– Ustawiać się w kolejkach! Bez kolejki nie ma sprawdzania biletów! Kontrolerka sprawdzająca bilety na autobus do Dalanu, dziewczyna o krzywych zębach, pchała się z powrotem, torując sobie drogę kasownikiem i podkładką. Miała przekrzywioną czapkę, spod której wysypywały się czarne włosy.
– Pchajcie się, pchajcie! – pokrzykiwała, tupiąc ze złością. – Paru się zgniecie na śmierć i będzie spokój!
Kiedy dziewczyna wpadła do pakamery, mała wskazówka elektronicznego zegara pokazywała już dziewiątkę. Strajk kontrolerki wyraźnie ostudził zapał pchających się podróżnych. Jintong stał na uboczu, czując coś w rodzaju mściwej satysfakcji. Nabrał sympatii do rozwścieczonej kobiety – w jego odczuciu stała po stronie słabszych, do których należał też on sam.
W pozostałych przejściach już otworzyły się bramki. Podróżni przepychali się przez wąskie przejścia, ograniczone stalowymi barierkami, niczym nieposłuszne fale w otoczonym wałami korycie rzeki.
Wszedł postawny, dobrze ubrany młody mężczyzna średniego wzrostu, trzymający klatkę z parą rzadkich białych papug. Czarne, lśniące oczy młodzieńca przykuły uwagę Jintonga. Białe papugi przywiodły mu na myśl papużki, które fruwały nad głową małego synka Hana Ptaszka i Shangguan Laidi, wtedy gdy kilkadziesiąt lat temu wrócił do domu z Gospodarstwa Rzeki Wodnego Smoka. Czy to mógłby być on? Jintong przyglądał mu się ukradkiem. Z jego twarzy wyzierała spokojna namiętność Laidi i niewinny upór Hana Ptaszka. Jintong aż westchnął ze zdumienia. Jakże on wyrósł – mały ciemnoskóry chłopczyk w kołysce w mgnieniu oka zmienił się w dużego młodzieńca. Jintong przypomniał sobie o własnym wieku i ogarnęło go poczucie schyłku życia. Widział przed sobą nieskończoną pustkę. Czuł się jak przywiędłe źdźbło trawy na pustkowiu, które wyrosło w ciszy, a teraz czeka je równie cicha śmierć.
Młody człowiek z papugami podszedł do okienka i rozejrzał się. Przywitany przez wiele osób, odpowiedział im dumnie, po czym spojrzał na zegarek.
– Hanie Papugo, jesteś człowiekiem obytym i umiesz przemawiać do ludzi – rzekł ktoś z tłumu o aparycji urzędnika. – Poproś tę panią, żeby tu przyszła z powrotem!
– Nie śmiała sprawdzać biletów, zanim przyszedłem, co? – odparł Han Papuga.
– Nie przechwalaj się. Jak ją tu sprowadzisz, to ci uwierzymy!
– Najpierw przestańcie się pchać, do cholery. Ustawcie się porządnie w kolejce! Po co się pchać? Dokąd się śpieszycie? Ustawiać się, ustawiać! – pokrzykiwał i komenderował, pół żartobliwie, pół serio.
Zbity tłum rozciągnął się i ustawił w prostym szeregu, sięgającym aż do ławek.
– A kto będzie się pchał, zakłócał porządek, już ja mu jego matkę… wiecie co. Zrozumiano? – Han wykonał dłonią obsceniczny gest. – Co za różnica, kto wsiądzie pierwszy? Kto się nie zmieści do środka, ten dostanie miejsce na dachu, na bagażniku. Świeże powietrze, piękny widok… Sam bym chciał tam siedzieć. Czekajcie tu, pójdę po tę dziewczynę!
Udało mu się uprosić młodą kontrolerkę o wyjście z pakamery. Miała wciąż zagniewaną twarz, lecz Han Papuga sączył jej do ucha swoje słodkie słówka:
– Ciotuniu, po co się przejmujesz tymi prostakami? To wyrzutki społeczeństwa, łotry i dziwki, krzywe melony, popsute daktyle i kwaśne gruszki, zdechłe koty, śmierdzące psy, zgniła pasta z krewetek. Nie zniżaj się do ich poziomu. W dodatku złość szkodzi zdrowiu, od złości się puchnie, twój wujek umarłby z rozpaczy, gdyby coś takiego ci się stało.
– Zamknij dziób, śmierdząca papugo! – rzuciła, waląc go kasownikiem w ramię. – Nikt cię nie weźmie za niemowę, to pewne!
Han Papuga zrobił głupią minę.
– Ciotuniu, mam dla ciebie parę pięknych ptaszków. Kiedy ci je przynieść?
– Jesteś jak ten zepsuty czajnik na herbatę, denko odpadło, ale dzióbek ciągle na miejscu! Piękne ptaszki, co? Od roku mi obiecujesz piękne ptaszki, a ja nie zobaczyłam nawet piórka!
– Tym razem już naprawdę! Niedługo pokażę ci prawdziwego ptaszka!
– Gdybyś był słowny, nie gadałbyś o pięknych ptaszkach, tylko dałbyś mi te dwie białe papugi!
– O nie, ciotuniu, tej pary nie mogę, te są rozpłodowe, dopiero co sprowadzone z Australii. Podobają ci się? Jeśli za rok Han Papuga nie podaruje ci drugiej takiej parki, nie będzie mógł się mienić twoim ulubionym Hanem Papugą!
Otworzyły się wąskie drzwiczki, tłum natychmiast ruszył do przodu. Han Papuga z klatką w ręku stanął obok kontrolerki.
– Widzisz, ciotuniu? Masz tu jak na dłoni nędzną jakość chińskiego ludu. Pchają się jak idioci, co ich jeszcze bardziej spowalnia.
Читать дальше