– Nie jesteś czasem chory, Shangguan?
Jintong pokręcił obolałą głową, czując, że bieg jego myśli przypomina wóz, który wspina się po śliskiej górskiej drodze, a następnie w niekontrolowany sposób zsuwa się ze zbocza, u którego stóp, po łące porośniętej purpurowym kwieciem, piękna Natasza biegnie ku niemu bez słowa, unosząc rąbek sukni.
Jintong uchwycił się filaru piętrowego łóżka i jął raz po raz uderzać weń głową.
Zhao Fengnian zawołał Xiao Jinganga, głównego pedagoga, dawnego członka wojskowej brygady produkcyjnej i działacza robotniczo-chłopskiego, który niegdyś poprzysiągł, że doprowadzi do rozstrzelania pani Huo za noszenie krótkich spódnic, twierdził bowiem, że noszenie spódnic jest objawem upadku moralnego. Spojrzenie ponurych, małych oczek, osadzonych w twardej jak stal twarzy, natychmiast ścięło lodem umysł Jintonga, w którym gotowało się niczym w garze. Jintong poczuł się, jakby wyciągnięto go z jakiejś przerażającej pułapki.
– Shangguan Jintong, co ty wyprawiasz?! – spytał surowo Xiao Jingang.
– Xiao Jingang, pilnuj swego nosa, plackowata gębo! – Chcąc przy pomocy surowości Xiao Jinganga uwolnić się od Nataszy, Shangguan Jintong starał się doprowadzić go do furii, nie zważając na konsekwencje.
Xiao huknął go pięścią w czaszkę.
– Ty dupku! Jak śmiesz się tak do mnie odzywać?! Nie puszczę ci tego płazem, pupilku pani Huo Lina!
Przy śniadaniu, patrząc na stojącą przed nim miskę gęstej zupy kukurydzianej, Shangguan Jintong poczuł nieznośne mdłości. Ze zgrozą zdał sobie sprawę, że wraca jego uzależnienie od mleka i wstręt do zwykłego pożywienia. Podniósł więc miskę do ust i z pomocą resztek świadomości, które ostały się w jego zmąconym umyśle, zmusił się do picia. Ledwie jego wzrok padł na zupę, wydało mu się, że widzi parę piersi wyłaniających się z wnętrza miski. Naczynie wypadło mu z rąk na podłogę i potłukło się na kawałki. Gorąca zupa opryskała Jintongowi stopy, lecz nic nie poczuł.
Wystraszeni koledzy zaprowadzili go do lecznicy, gdzie pielęgniarka umyła mu nogi i posmarowała maścią oparzenia. Patrzył tępo przed siebie, na wiszący na ścianie schemat anatomiczny. Kiedy pielęgniarka wetknęła mu termometr do ust, pocmokał wargami tak, jakby ssał pierś. Pielęgniarka dała mu zastrzyk uspokajający i poleciła kolegom zaprowadzić go do internatu.
Podarł na strzępy fotografię Nataszy i wrzucił ją do rzeki za szkołą. Skrawki Nataszy popłynęły z prądem i zakręciły się w niewielkim wirze. Jintong zauważył, że pokawałkowany wizerunek złożył się z powrotem w całość. Natasza niczym piękna syrena pluskała się nago; jej mokre włosy sięgały aż do bioder. Melancholijnie przekrzywiając głowę, ze strużką wody spływającą w dół szyi, podtrzymywała piersi dłońmi; jaskrawoczerwone sutki przypominały dojrzałe maliny. Tony znajomej, rzewnej ludowej pieśni popłynęły nad wodą. Natasza spojrzała na Jintonga z wyrzutem. Usłyszał wyraźnie jej słowa: „Jak możesz być taki okrutny?!" Jintong poczuł w sercu kłujący ból, jakby przebito je ostrzem. Zapach piersi ogarnął go niczym fala.
Koledzy, którzy poszli za nim, ujrzeli z daleka, jak z rozpostartymi ramionami rzuca się do rzeki, coś krzycząc. Niektórzy pobiegli za nim na brzeg, inni wrócili do szkoły po pomoc.
Shangguan Jintong zanurkował aż na dno. Dostrzegł Nataszę przemykającą się jak rybka wśród wodorostów, próbował ją zawołać, lecz Zakrztusił się wodą.
Gdy otworzył oczy, zorientował się, że leży na matczynym kangu. W głowie miał pustkę, w uszach dźwięczały mu odgłosy podobne do tych, jakie wydaje drut wysokiego napięcia na silnym zimowym wietrze. Próbował usiąść, lecz matka powstrzymała go. Nakarmiła go kozim mlekiem z butelki. Jakieś niejasne wspomnienia podpowiadały mu, że tamta górska koza już dawno zdechła – zatem skąd się wzięło mleko? Odrętwiały umysł nie chciał słuchać jego poleceń, zamknął więc oczy ze znużeniem. Półprzytomny, usłyszał, że matka i Najstarsza Siostra mówią coś o egzorcyzmach. Ich głosy dochodziły jak z wnętrza butelki – bardzo ciche, bardzo odległe.
– Coś go opętało – rzekła matka.
– Ale co? – spytała Najstarsza Siostra.
– Myślę, że lisi duch go dręczy.
– Może to ta wdowa? Za życia nawiedziła ją Lisia Nieśmiertelna.
– Masz rację. Ale żeby opętać naszego Jintonga? Ech, a już myślałam, że nastały dla nas dobre czasy…
– Dobre czasy? Te dobre czasy są dla mnie istną udręką – rzekła Najstarsza Siostra. – Ten półczłowiek niedługo rozgniecie mnie na śmierć. Przypomina psa… Jest do niczego! Mamo, nie miej mi za złe, jeśli zrobię coś strasznego…
– Tobie za złe? A to czemu?
Shangguan Jintong leżał dwa dni. Jego umysł powoli odzyskiwał równowagę, lecz wizja Nataszy od czasu do czasu stawała mu przed oczyma. Kiedy mył twarz w glinianej misie, widział ją płaczącą na dnie. Kiedy przeglądał się w lustrze, śmiała się do niego. Gdy tylko zamknął oczy, słyszał jej oddech, czuł nawet muśnięcia jej miękkich włosów na twarzy i dotyk ciepłych dłoni na całym ciele. Shangguan Lu, wystraszona dziwacznym zachowaniem syna, chodziła za nim krok w krok, gestykulując nerwowo i popłakując jak dziecko.
Odbicie własnej pożółkłej twarzy spojrzało na Jintonga z beczki pełnej wody.
– Ona tam jest! – oznajmił.
– Kto? – spytała matka. – Ona!
– Jaka ona?
– Natasza! Jest nieszczęśliwa!
Matka patrzyła na syna, który włożył rękę do beczki. Nie było tam nic oprócz wody, Jintong jednak, wielce poruszony, mamrotał coś w niezrozumiałym języku. Shangguan Lu odciągnęła go na bok, lecz gdy zakrywała beczkę drewnianą pokrywą, Jintong klęczał już przed miednicą i wypowiadał zaklęcia do mieszkającego tam wodnego ducha. Matka wylała wodę z miednicy – Shangguan Jintong po chwili stał z twarzą przyklejoną do szyby w oknie, przyciskając do niej wargi, jakby całował własne odbicie.
Matka objęła Jintonga, szlochając rozpaczliwie.
– Synku, synku, co się z tobą stało?! Matka tyle się natrudziła, żeby cię wychować, żyły sobie wypruwała… A tu coś takiego…
Na twarzy Shangguan Lu lśniły kryształowe łzy. Shangguan Jintong ujrzał tańczącą Nataszę, przeskakującą z jednej kropli w drugą.
– Tam jest! – powiedział nieprzytomnie, pokazując palcem twarz matki. – Natasza, nie uciekaj!
– Gdzie? – spytała matka.
– W twoich łzach – odrzekł Jintong. Matka czym prędzej otarła łzy.
– Teraz wskoczyła do twoich oczu! – krzyknął Jintong. Shangguan Lu nareszcie pojęła. Natasza zjawiała się we wszystkim, co odbijało światło. Zakryła więc wszystkie naczynia z wodą, zakopała lustra, zakleiła szybę w oknie czarnym papierem, byle tylko Jintong nie mógł nigdzie zobaczyć jej oczu.
Jintong jednak zaczął widzieć Nataszę nawet w ciemności. Z fazy unikania jej za wszelką cenę przeszedł do gorączkowych poszukiwań, Natasza natomiast przestała ukazywać mu się uporczywie co chwila – dla odmiany to kryła się, to wyskakiwała mu nagle przed oczami.
– Natasza, posłuchaj mnie! – krzyknął w stronę ciemnego kąta, po czym zderzył się ze ścianą.
Natasza schowała się w mysiej dziurze pod szafką, a on przyłożył do niej oko, wytężył siły, próbując wcisnąć się do środka i poczuł, że rzeczywiście udało mu się tam wśliznąć. Gonił Nataszę krętym korytarzem, wołając:
– Natasza, nie uciekaj, dlaczego uciekasz?
Natasza wybiegła przez inny otwór i zniknęła. Szukał jej wszędzie, aż znalazł ją rozpłaszczoną jak kartka papieru, przyklejoną do ściany. Przytulił się do niej, gładząc mur rękoma, jakby głaskał jej policzki. Natasza schyliła się i przeszła mu pod pachą. Wpełzła do komina; jej twarz od razu pokryła się sadzą. Jintong ukląkł przed piecem, wyciągnął rękę, chcąc wytrzeć policzki dziewczyny z sadzy, lecz bezskutecznie – za to jego twarz zrobiła się czarna.
Читать дальше