– W takich sytuacjach chciałabym mieć twój talent do języków. Ale poradzę sobie, w pantomimie podobno jestem doskonała.
– Mam dwa miesiące wakacji. Czyż to nie wspaniale, Justyno? Możemy najpierw zwiedzić Francję i Hiszpanię, a potem pojechać na miesiąc do Droghedy. Tęsknię za naszą starą farmą.
– Tęsknisz? – Popatrzyła na niego, na jego piękne dłonie z wprawą prowadzące samochód z zwariowanym ruchu ulicznym Rzymu. – Ja nie tęsknię, Londyn jest fascynujący.
– Mnie nie oszukasz – powiedział. – Dobrze wiem, ile dla ciebie znaczy Drogheda i mama.
Justyna zacisnęła pięści, ale nic nie powiedziała.
– Nie masz nic przeciwko herbacie z moimi przyjaciółmi dziś po południu? – zapytał, gdy dotarli na miejsce. – Pospieszyłem się trochę i przyjąłem zaproszenie w twoim imieniu. Bardzo chcą cię poznać, a ponieważ będę wolny dopiero jutro, nie chciałem odmawiać.
– Nie przejmuj się, gdybyś przyjechał do Londynu, też bym pokazywała cię wszystkim znajomym. To miłe, że chcesz pokazać tych wszystkich facetów z seminarium, tylko co ja z tego będę miała? Przecież muszę się trzymać od nich z daleka!
Podeszłą do okna i popatrzyła na mały brudny placyk. Pośrodku rosły dwa smutne platany, między nimi stały ze trzy stoliki, a z boku niezbyt piękny kościółek z odpadającym tynkiem.
– Dane…
– Tak?
– Rozumiem, naprawdę rozumiem.
– Wiem. – przestał się uśmiechać. – Chciałbym, żeby mama też zrozumiała.
– Mama patrzy na to inaczej. Sądzi, że ją opuściłeś. A tak wcale nie jest, prawda? Nie martw się, z czasem się przekona.
– Mam nadzieję – zaśmiał się. – Przy okazji, to nie facetów z seminarium dziś spotkasz. Nie odważyłbym się tak wodzić ich na pokuszenie i ciebie też. Idziemy do kardynała de Bricassart. Wiem, że go nie lubisz, ale obiecaj mi, że nie będziesz się wygłupiać.
– Obiecuję! Nawet pocałuję każdy pierścień, który mi podsunie.
– Pamiętasz? Taki byłem wtedy wściekły, że tak mnie zawstydziłaś.
– No wiesz! Od tego czasu całowałam już tyle niehigienicznych rzeczy. W szkole aktorskiej był taki młodzian z trądzikiem i chuchem na kilometr, a ja musiałam go pocałować ze dwadzieścia dziewięć razy. Mogę cię zapewnić, że po nim nic nie jest straszne. – Przygładziła włosy i odwróciła się do lustra. – Zdążę się przebrać?
– Nie przejmuj się, wyglądasz wspaniale.
– Kto tam jeszcze będzie?
– Kardynał di Contini-Verchese.
Znała to nazwisko i zdziwiła się.
– Uff! Obracasz się wśród ludzi wysoko postawionych!
– Tak. Staram się być tego godzien.
– Czy to znaczy, że są tacy, którzy utrudniają ci życie?
– Nie, niezupełnie. To nie jest istotne, kogo się zna. Nie myślę o tym i inni też o tym nie myślą.
Nigdy dotąd Justyna nie odczuwała tak dotkliwie zbyteczności kobiet w życiu niektórych mężczyzn. W Watykanie dla kobiet nie było miejsca, z wyjątkiem prostych zakonnic do posługi. Miała na sobie kostium w oliwkowym kolorze, który włożyła jeszcze przed Turynem i który był już dość wymięty po tylu godzinach siedzenia w pociągu. Szła po miękkich karmazynowych chodnikach i przeklinała w duchu pośpiech Dane'a, żałując, że nie odświeżyła się po podróży.
Kardynał de Bricassart wstał na ich powitanie z uśmiechem na twarzy. Był bardzo przystojnym starszym panem.
– Moja droga Justyno – powiedział wyciągając w jej kierunku dłoń z pierścieniem, a spojrzenie jego wyraźnie mówiło, że pamięta ich poprzednie spotkanie. – Wcale nie przypominasz swojej matki.
Trzeba przyklęknąć, ucałować pierścień, uśmiechnąć się pokornie, wstać i uśmiechnąć się znowu, już nieco mniej pokornie.
– To prawda. Przydałaby mi się jej uroda, ale mimo to na scenie daję sobie radę. W gruncie rzeczy nie chodzi o to, jaką ma się twarz, tylko o to, czy potrafi się przekonać widzów, że jest ona inna niż w rzeczywistości.
Z krzesła doszedł ją suchy śmiech. Podeszłą, by znów ucałować pierścień na starzejącej się żylastej dłoni, lecz tym razem spojrzała w oczy, w których, ku swojemu zdumieniu, zobaczyła głęboką miłość. Miłość do niej, do osoby, której nigdy nie widział, o której nie mógł dużo słyszeć. Ale to była miłość. Kardynała de Bricassart nie lubiła dalej,, tak jak wtedy, gdy miała zaledwie piętnaście lat, ale tego staruszka pokochała natychmiast.
– Usiądź, moja droga – rzekł kardynał Vittorio wskazując na krzesło obok siebie.
– Witaj, kotku – powiedziała Justyna drapiąc ciemnoszarą kotkę. – Ładna.
– Istotnie.
– Jak ma na imię?
– Natasza.
Drzwi otworzyły się natychmiast i do pokoju wszedł mężczyzna, na szczęście w cywilnym ubraniu. Jeśli zobaczę jeszcze jedną czerwoną sutannę – pomyślała Justyna – zacznę ryczeć jak byk.
Nie był to jednak ktoś zwyczajny. Zapewne w Watykanie mają taką zasadę – myślała psotnie – że nie wpuszczają zwyczajnych ludzi. Był tak potężnie zbudowany, że wyglądał na bardziej krępego niż w rzeczywistości – szeroki w ramionach, z wielką lwią głową i długimi rękoma jak postrzygacz. Przypominał trochę małpę, lecz poruszał się ze swobodą człowieka, który sięga po to, co mu się należy, szybko i pewnie.
– Rainer, przychodzisz w samą porę – powiedział kardynał Vittorio wskazując na krzesło po lewej stronie. – Moja droga – zwrócił się do Justyny, podczas gdy mężczyzna całował jego pierścień. – Chciałbym ci przedstawić mojego przyjaciela, pana Rainera Moerlinga Hartheima, to jest siostra Dane'a, Justyna.
Skłonił się, stuknąwszy obcasami, uśmiechnął się chłodno i usadowił tak, że prawie go nie widziała. Justyna westchnęła z ulgą widząc, że Dane swoim zwyczajem usiadł na podłodze, obok krzesła kardynała Ralpha, dokładnie na wprost niej. Dopóki ma przed sobą kogoś, kogo dobrze zna i kocha, to wszystko w porządku. W miarę jednak upływu czasu ten pokój, ci ludzie w purpurze i ten ciemny mężczyzna denerwowali ją bardziej, niż obecność Dane'a mogła ją uspokoić. Drażniło ją, że nie ma wstępu do ich świata. Pochyliła się więc i podrapała kotkę wyczuwając, że kardynał Vittorio rozumie jej reakcję i że one go bawią.
– Czy jest po zabiegu? – spytała Justyna.
– Oczywiście.
– Oczywiście! Chociaż nie wiem, po co. Wystarczy zamieszkać tu na stałe, by stać się bezpłodną.
– Wręcz przeciwnie, moja droga – powiedział kardynał Vittorio, rozbawiony. – To my, mężczyźni, świadomie wybraliśmy bezpłodność.
– Wasza Eminencja pozwoli, że się nie zgodzę.
– A więc nasz mały światek cię razi?
– Powiedzmy, że czuję się tu zbyteczna, Wasza Eminencjo. Mogę odwiedzać to miejsce, ale nie chciałabym tu zostać na stałe.
– Nie mogę mieć ci za złe tego. Wątpię też, czy odwiedziny sprawiają ci przyjemność. Przyzwyczaisz się, bo chcę, byś nas często odwiedzała, bardzo proszę.
– Kiedy próbuję się pilnować, wyłazi ze mnie najgorsze – zwierzyła się. – Z daleka czuję oburzenie Dane'a, nie muszę nawet na niego patrzeć.
– Zastanawiałem się, jak długo wytrzymasz – powiedział Dane, wcale nie zmieszany. – Wystarczy tknąć Justynę, a wyłazi z niej prawdziwa natura. Doskonale się uzupełniamy. Sam nie jestem buntownikiem, ale podziwiam tych, co się buntują.
Hartheim poprawił się na krześle. Obserwował ją pilnie, nawet, gdy porzuciła pieszczoty z kotem i wyprostowała się. W tym momencie to piękne zwierzę uznało, że ma dość obcego damskiego zapachu i przelazło na kolana Hartheima, zwijając się w kłębek pod jego silnymi, troskliwymi rękoma. Mruczało tak głośno, że wszyscy się roześmieli.
Читать дальше