Kiedyś sądził, że w panice na zawsze zgubił do nich klucz. Uśmiechnął się. Klucz… No tak, czasami klucze mają dziwne kształty. Może potrzebny był każdy kosmyk tych rudych włosów, aby mógł otworzyć zamek.
Dzień minął szybko, w okamgnieniu. Gdy spojrzał jednak na zegarek, zdał sobie sprawę, że jest dość wcześnie i że człowiek, który ma teraz taką władzę w obliczu bliskiej śmierci papieża, zapewne jeszcze czuwa – przejmujące nocne zwyczaje swego kota. Tyle lat patrzył na chudą, bladą, ascetyczną twarz papieża. A teraz on umierał, umierał człowiek, który był wielkim papieżem. Cokolwiek by o nim mówiono, był wielkim papieżem. Nawet jeśli kochał swoich Niemców, nawet jeśli nadal lubił wokół siebie słyszeć język niemiecki, czy to mogło cokolwiek zmienić? Nie do Rainera należało osądzać go.
Nie w Castel Gandolfo jednak mógł znaleźć odpowiedź na to, co chciał wiedzieć w tej chwili. Wszedł po marmurowych schodach do pokoju, gdzie spodziewał się znaleźć kardynała di Contini-Verchese. Może zostanie on następnym papieżem, może nie. Przez prawie trzy lata obserwował ciemne, mądre, pełne miłości oczy, które najchętniej spoczywały na jednym, wybranym. Tak, wolał u niego szukać odpowiedzi, nie u kardynała de Bricassart.
– Nie przypuszczałam, że dojdzie do tego, ale wyobraź sobie, że cieszę się na myśl o Droghedzie – powiedziała Justyna odmawiając wrzucania monety do Fontanny Trevi. – Mieliśmy pojechać do Francji i Hiszpanii. Zamiast tego siedzimy w Rzymie, a ja czuję się równie potrzebna jak piąte koło u wozu! Braciszkowie!
– Nie przejmuj się tym.
Justyna przyjrzała mu się uważnie.
– Rain, czemu tak ci na mnie zależy?
– Uparciuch! Już raz ci mówiłem, że moje imię wymawia się Rainer, nie Rejn.
– Ach, nic nie rozumiesz – powiedziała przyglądając się w zamyśleniu tryskającym strumykom wody i brudnemu basenowi fontanny wypełnionemu monetami. – Byłeś kiedyś w Australii?
– Dwukrotnie, słodziutka, omal nie pojechałem, ale za każdym razem udało mi się wymigać.
– Gdybyś pojechał, to byś zrozumiał. Dla Australijczyka Rain to magiczne imię, znaczy po prostu deszcz. Życie na pustyni.
Zaskoczony, upuścił papierosa.
– Justyno, nie zakochałaś się przypadkiem we mnie?
– Mężczyźni to straszni egoiści! Przykro mi cię rozczarować, ale nie. – Żeby złagodzić nieco ostrość tych słów, ścisnęła go za rękę. – To coś znacznie lepszego.
– A co może być lepszego niż zakochanie się?
– Prawie wszystko. Tak mi się wydaje. Nie chciałabym nigdy tak bardzo kogoś potrzebować, nigdy.
– Może masz rację. Z pewnością jest to ogromny, przytłaczający ciężar, jeśli człowiek podejmuje go za wcześnie. Ale co jest lepszego?
– Przyjaźń. – Potarła jego dłoń. – Jesteś moim przyjacielem, prawda?
– Tak. – Uśmiechnął się i wrzucił monetę do fontanny. – Przez te wszystkie lata wrzuciłem do niech chyba z tysiąc marek, bo chciałem mieć pewność, że nadal będę grzał się w słońcu Południa. Czasem mam koszmarne sny, w których znów jest mi zimno.
– Powinieneś pogrzać się tam gdzie jest naprawdę ciepło. Na prawdziwym południu – powiedziała Justyna. – Na przykład sześćdziesiąt stopni w cieniu, jeśli znajdziesz w ogóle jakiś cień.
– Nie dziwię się już, że tak dobrze znosisz upały. – Zaśmiał się bezgłośnie. Był to nawyk z dawnych czasów, gdy głośny śmiech mógł sprowadzić nieszczęście. – A upał z pewnością jest przyczyną tego, że jesteś taka nieczuła, ugotowana na twardo!
– Twój angielski jest może kolokwialny, ale i zdecydowanie amerykański. Sądziłam, że uczyłeś się języka na jakimś wytwornym angielskim uniwersytecie.
– Nie, zacząłem się go uczyć w belgijskim obozie od żołnierzy brytyjskich, Szkotów, londyńczyków i tych ze środkowej Anglii. Ale rozumiałem tylko jednego faceta, który właśnie mnie uczył. Każdy mówił inaczej. Kiedy więc wróciłem do Niemiec, chodziłem do kina na każdy film i kupowałem jedyne dostępne angielskie płyty, nagrywane przez amerykańskich komików. W domu puszczałem je bez przerwy, aż nauczyłem się na tyle, by móc uczyć się dalej.
Znowu zdjęła buty. Popatrzył ze zdumieniem, jak chodzi boso po chodnikach, na których można by usmażyć jajka.
– Urwisie! Włóż buty.
– Jestem Australijką. Mam stopy z szerokie, by dobrze czuć się w butach. I nas zupełnie nie ma zimy. Chodzimy boso, kiedy tylko się da. Mogę się przejść po pastwisku pełnym ostów i nic nie poczuć – chwaliła się. – Pewnie mogłabym chodzić po rozżarzonych węglach. – Gwałtownie zmieniła temat. – Kochałeś żonę, Rain?
– Nie.
– A ona kochała ciebie?
– Tak. Nie miała innych powodów, by wyjść za mnie.
– Biedaczka! Wykorzystałeś ją i zostawiłeś.
– Jesteś rozczarowana?
– Nie, nie sądzę. Nawet podziwiam cię trochę. Ale żal mi jej i nie mam zamiaru wpakować się tak jak ona.
– Podziwiasz mnie?
– W końcu nie szukam w tobie tych cech, które ona w tobie widziała. Lubię cię, jesteś moim przyjacielem. Ona zaś kochała ciebie, byłeś jej mężem.
– Sądzę, kochanie – powiedział zasmucony – że ambitni mężczyźni nie są zbyt dobrzy dla swoich żon.
– To dlatego, że przeważnie żenią się z kobietami całkowicie im uległymi, takimi, co to pytają o wszystko i zgadzają się na wszystko. Na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą. Gdybym to ja była twoją żoną, nie miałbyś tak lekko. Założę się, że ona nigdy nie postawiła na swoim.
– Nie, biedna Annelise. Była męczennicą, więc jej broń była bardziej subtelna. Szkoda, że nie wyświetlano u nas wtedy australijskich filmów, poznałaby wasze powiedzonka. O co ci chodzi z tymi kozami?
– To znaczy mieć pecha przez własną głupotę. – Szerokie palce jej stóp chwyciły się mocno obrzeża fontanny. Zachwiała się balansując na brzegu, ale z łatwością odzyskała równowagę.
– W gruncie rzeczy dobrze się z nią obszedłeś. Pozbyła się ciebie. Ona z pewnością tak nie uważa, ale bez ciebie znacznie jej lepiej. Tymczasem ja mogę być z tobą, ponieważ nigdy nie pozwolę ci zaleć mi za skórę.
– Naprawdę twardziel z ciebie, Justyno. A skąd wiesz tyle o mnie?
– Zapytałam Dane'a. Oczywiście podał mi tylko gołe fakty, reszty sama się domyśliłam.
– Niewątpliwie dzięki swojemu ogromnemu doświadczeniu życiowemu. Ale z ciebie oszustka! Mówią, że jesteś wyjątkową aktorką, ale trudno mi w to uwierzyć. Nie pojmuję, jak ci się udaje grać na scenie uczucia, o których nie masz zielonego pojęcia. Uczuciowo jesteś na poziomie piętnastolatki.
Zeskoczyła z murku i siadła na nim pochylając się, by włożyć buty.
– Cholera, spuchły mi nogi – stwierdziła żałośnie. Nie zareagowała ani gniewem, ani oburzeniem, jakby nie usłyszała końcowej części jego wypowiedzi. Można by sądzić, że gdy spotykała się z krytyką swojej osoby, przestawała słuchać. Tyle już przecież tego było!
– Nie wiem – powiedziała. – Ale skoro wychodzi mi tak dobrze, to chyba umiem, prawda? Przypomina to… czekanie. Wszystkie uczucia gromadzą się we mnie, nie umiem wyrazić ich poza sceną. Przecież nie możemy dać z siebie więcej, niż mamy. Na scenie nie jestem sobą, a raczej kolejno wieloma osobami. Zresztą chyba wszyscy stanowimy mieszankę różnych osobowości. Aktorstwo jest dla mnie przede wszystkim rezultatem działania intelektu, a dopiero w drugiej kolejności emocji. Jedno wyzwala drugie i udoskonala. Nie wystarczy myśleć, jak bym się czuła w cudzej skórze, gdyby okoliczności sprawiły, że byłabym kimś innym. W tym tkwi tajemnica. Nie stawać się kimś innym, tylko pozwalać roli stać się mną. – Podskoczyła na równe nogi, byłą zbyt podniecona, by usiedzieć. – Wyobraź sobie, Rain! Za dwadzieścia lat będę mogła powiedzieć, że popełniłam zbrodnie, samobójstwo, szalałam, ratowałam ludzi lub ich pogrążałam! Och! Możliwości są nieskończone!
Читать дальше