Chociaż może Justyna wyjdzie za mąż. Ma tego Rainera. Zdaje się, że jest do niego przywiązana.
– Trafiłaś w sedno – powiedziała Meggie pogrążona w czarnych myślach. – Jest do niego przywiązana. Tylko tyle. Przecież zna go już całe siedem lat. Gdyby chciała wyjść za niego, zrobiłaby to już dawno.
– Tak sądzisz? Znam Justynę dość dobrze – odpowiedziała Anne. Rzeczywiście, znała Justynę lepiej niż ktokolwiek w Droghedzie, nie wyłączając Meggie i Fee. – Wydaje mi się, że boi się tego szczególnego rodzaju miłości wymaganego w małżeństwie. Muszę przyznać, że podziwiam Rainera. Zdaje się, że rozumie ją doskonale. Och, nie wiem, czy się w niej kocha, ale jeśli tak, to ma tyle rozsądku, by poczekać, aż ona sama będzie gotowa do tego kroku. – Pochyliła się do przodu. – Słyszysz ten śpiew ptaka? Nawet słowik mu nie dorówna. – I wtedy zapytała o coś, o co chciała zapytać już dawno. – Meggie, dlaczego nie chcesz jechać na wyświęcenie Dane'a?
– Nie pojadę do Rzymu! – wycedziła Meggie przez zaciśnięte zęby. – Już nigdy nie wyjadę z Droghedy.
– Meggie, przestań! Nie możesz zrobić mu takiego zawodu. Jedź, proszę! Jeśli nie pojedziesz, nie będzie tam żadnej kobiety z Droghedy, tylko ty bowiem jesteś na tyle młoda, by znieść trudy podróży. Powiem ci jedno, gdybym przez sekundę sądziła, że przeżyję tę podróż, już bym była w samolocie.
– Pojechać do Rzymu i patrzeć, jak Ralph de Bricassart się cieszy! Wolałabym umrzeć!
– Oj, Meggie, Meggie! Czemu wyładowujesz swoje niezadowolenie na swoim synu? Sama kiedyś przyznałaś, że to wszystko twoja wina. Zapomnij więc o dumie i jedź do Rzymu. Proszę cię!
– Nie chodzi o dumę – wzdrygnęła się. – Anne, boję się! Nie mogę w to uwierzyć, po prostu nie mogę! Dreszcze mnie przechodzą na samą myśl.
– A jeśli nie wróci do domu, jak zostanie księdzem? Nie przyszło ci to do głowy? Nie będzie już miał wakacji takich jak w seminarium. Jeśli zostanie w Rzymie, to i tak będziesz musiała tam pojechać, żeby w ogóle go zobaczyć. Jedź do Rzymu, Meggie!
– Nie mogę. Gdybyś tylko wiedziała, jak bardzo się boję! To nie duma i nie zwycięstwo Ralpha nade mną, to nie to. Bóg jeden wie, tęsknię do obu tak, że na kolanach bym poszła, gdybym wiedziała, iż chcą mnie widzieć. Och, Dane z pewnością ucieszyłby się, ale Ralph? Ralph zapomniał, że w ogóle istnieję. Boję się! Czuję, że gdybym pojechała do Rzymu, coś by się stało, więc nie pojadę.
– A cóż mogłoby się stać, na rany boskie?
– Nie wiem… Gdybym wiedziała, walczyłabym z tym. To tylko przeczucie. Jak walczyć z przeczuciem? To ostrzeżenie. Jakby bogowie zbierali się nad nami.
– Naprawdę, Meggie, robi się z ciebie stara wiedźma. Przestań!
– Nie mogę, nie mogę. Jestem starą wiedźmą.
– Bzdura, jesteś zaledwie w średnim wieku, moja droga. Wystarczająco młoda, by wsiąść do samolotu.
– Daj mi spokój! – powiedziała Meggie szorstko i zabrała się znów do czytania.
Od czasu do czasu w Rzymie zjawia się grupa ludzi, która ma określony cel. Nie są to turyści, którzy smakują minioną świetność w zachowanych ruinach, nie są to też podróżni, dla których Rzym jest przystankiem na trasie między dwoma punktami na mapie. Są to ludzie, których łączy jedno uczucie: uczucie dumy, ponieważ ich syn, bratanek, krewniak, przyjaciel przyjmuje święcenia kapłańskie w wielkiej bazylice, która jest najbardziej czczonym kościołem na świecie. Członkowie tej grupy mieszkają w skromnych pensjonatach i luksusowych hotelach, domach przyjaciół i krewnych. Stanowią jednak całość, są w zgodzie ze sobą i ze światem. Odwiedzają zabytki zgodnie z utartym rytuałem – zaczynają od Muzeum Watykańskiego, na którego końcu znajduje się Kaplica Sykstyńska, następnie Forum Romanum, Koloseum, Via Appia, Schody Hiszpańskie, Fontanna Trevi, światło, dźwięk. Wypełniają czas czekając na wielki dzień.
Tym razem kto inny wyszedł po Justynę na dworzec. Dane,, który zawsze oczekiwał na nią, przebywał teraz w odosobnieniu. Po brudnym chodniku kroczył Rainer Moerling Hartheim. Nie pocałował jej na powitanie, nigdy tego nie robił. Po prostu objął ją ramieniem i uściskał.
– Jak niedźwiedź – powiedziała Justyna.
– Niedźwiedź?
– Kiedy pierwszy raz cię spotkałam, wydawałeś mi się małpoludem, ale teraz wydaje mi się, że jesteś bardziej niedźwiedziem niż gorylem. To porównanie z gorylem nie było pochlebne.
– A z niedźwiedziem jest pochlebne?
– Niedźwiedzie równie szybko wykańczają człowieka, ale są sympatyczniejsze. – Wzięła go pod ramię i wyrównała krok, co przyszło jej z łatwością, gdyż byli prawie równego wzrostu. – Jak tam Dane? Widziałeś się z nim, zanim udał się na odosobnienie?
– Dane jest zawsze taki sam.
– Nie sprowadzałeś go na manowce?
– Ja? Oczywiście, że nie. Ładnie wyglądasz, kochanie.
– Staram się. Wykupiłam w Londynie wszystkie salony mody. Podoba ci się moja spódniczka? Nazywa się mini.
– Idź przede mną, to ci powiem.
Jedwabna spódniczka sięgała do połowy uda. Justyna okręciła się i zawróciła. – Co o tym sądzisz, Rain? Czy jest skandaliczna? Zauważyłam, że w Paryżu jeszcze nie noszą tej długości.
– Każdy, kto cię zobaczy, powie, że przy takich nogach skandalem byłoby nosić cokolwiek dłuższego. Jestem pewny, że Rzymianie zgodzą się ze mną.
– To znaczy, że tyłek będę miała siny w ciągu godziny zamiast w ciągu dnia! A niech ich! Wiesz co, Rain?
– Co takiego?
– Jeszcze nigdy nie uszczypnął mnie ksiądz. Przez te wszystkie lata tyle razy wchodziłam i wychodziłam z Watykanu, ale to się nie zdarzyło. Pomyślałam więc, że jeśli włożę mini, to jeszcze zdążę stać się przyczyną upadku jakiegoś biednego prałata.
– Może staniesz się przyczyną mojego upadku?
– Naprawdę? W pomarańczowym kolorze? Myślałam, że nie znosisz tego koloru w połączeniu z moimi rudymi włosami.
To taki drażniący kolor, rozpala ciało.
– Nabijasz się ze mnie – stwierdziła szorstko wsiadając do mercedesa, na którym powiewał teraz proporczyk niemiecki przyczepiony do znaczka na masce. – Kiedy załatwiłeś sobie ten proporczyk?
– Kiedy dostałem nowe stanowisko w rządzie.
– Nic dziwnego, że znalazłam cię w „Wiadomościach ze Świata”. Widziałeś?
– Wiesz przecież, Justyno, że nie czytam szmatławców.
– Ja też nie, ktoś mi pokazał – powiedziała, po czym zmienionym głosem, z afektacją i z okropnie porządnym akcentem zacytowała: „Jakaż to budząca nadzieje australijska gwiazda o ognistej czuprynie umacnia serdeczne związki z członkiem gabinetu zachodnioniemieckiego?”
– Skąd mogą wiedzieć? – powiedział spokojnie, sadowiąc się wygodnie i wyciągając nogi.
Justyna z aprobatą zlustrowała jego strój: był niedbały we włoskim stylu. On też uległ modzie – odważył się włożyć siatkową koszulę, jakie nosili Włosi, by demonstrować owłosione torsy.
– Nie powinieneś nosić garniturów i krawatów – powiedziała nagle.
– Nie? Dlaczego?
– Macho to twój styl. Złoty medal na złotym łańcuchu na owłosionym torsie. W garniturze wyglądasz, jakbyś miał brzuszek, a przecież go nie masz.
Zdziwiony, przyglądał się przez chwilę, po czym jego oczy stały się czujne.
– To coś nowego – powiedział.
– Co?
– W ciągu tych siedmiu lat naszej znajomości nigdy dotąd nie mówiłaś o moim wyglądzie, chyba żeby go wyśmiać.
– O rany, nie mów! – Wyglądała na nieco zawstydzoną. – Mój Boże, dość często myślę o twoim wyglądzie i nigdy źle. – Z jakiegoś powodu pośpiesznie dodała: – To znaczy, o takich rzeczach jak twój garnitur.
Читать дальше