– Przepraszam, że żyję – powiedziała Justyna. Z siebie też potrafiła się śmiać.
– Motorek pracuje jak zwykle – powiedział Hartheim. Mówił po angielsku doskonale, choć z amerykańskim akcentem.
Przyniesiono herbatę. Ku jej zdziwieniu rozlewaniem zajął się Hartheim. Podał jej filiżankę ze spojrzeniem znacznie przyjaźniejszym niż to, jakim ją powitał.
– Dla Anglików – zwrócił się do niej – popołudniowa herbata jest bardzo ważna. Różne rzeczy mogą się zdarzyć przy filiżance herbaty, prawda? Pewnie dlatego, że można ją pić w każdej chwili między drugą a piątą trzydzieści.
Następne pół godziny zdawało się potwierdzać jego opinię. Justyna przysłuchiwała się z ciekawością ożywionej rozmowy, która przeszła od złego stanu zdrowia Ojca Świętego do zimnej wojny i recesji gospodarczych. Dane żywo uczestniczył w dyskusji i Justyna zauważyła, że pozostali słuchają go z dziwną pokorą, jakby ich onieśmielał. W jego komentarzach, trafnych i rozsądnych, było coś niezwykłego, niemal świętego. Czy z powodu tej jego świętości tak uważnie go słuchali? Czyżby to rzeczywiście była zaleta, którą tak doceniali i której im brakowało? Czyżby była tak rzadka? Trzej mężczyźni tak bardzo różni, lecz związani ze sobą znacznie silniejszymi więzami niż ona z Dane'em. Nie umiała traktować Dane'a z taką powagą, jak oni. To prawda, że wiele razy Dane zachowywał się jak starszy, a nie młodszy brat. To prawda, że był inteligentny, mądry i święty. Musiała przyzwyczaić się, że teraz przestał już być częścią jej świata.
– Dane, możesz udać się wprost na modlitwy, a ja odprowadzę twoją siostrę do hotelu – zarządził Hartheim nie pytając nikogo o zdanie.
I tak znalazła się, onieśmielona, w towarzystwie tego krępego, potężnego mężczyzny. Zeszli po marmurowych schodach i wyszli w złoty blask rzymskiego zmierzchu. Wziął ją pod rękę i poprowadził do czarnego mercedesa, przy którym stał wyprężony szofer.
– Dane jest zajęty, a nie chcesz chyba spędzić samotnie swego pierwszego wieczoru w Rzymie – powiedział wsiadając z nią do samochodu. – Jesteś zmęczona i zagubiona, więc lepiej, żebyś miała towarzystwo.
– Nie zostawia mi pan wyboru, panie Hartheim.
– Proszę mówić mi Rainer.
– Masz taki ekstra samochód z szoferem, musisz być chyba ważną osobistością.
– Będę jeszcze ważniejszą, gdy zostanę kanclerzem Niemiec.
– Dziwię się, że jeszcze nim nie jesteś.
– Bezczelna! Jestem za młody.
– Czyżby? – Przyjrzała mu się uważniej, stwierdzając, że ma gładką cerę, bez żadnych zmarszczek.
– Jestem tęgi i szpakowaty. Szpakowaty byłem już w szesnastym roku życia, tęgi zaś od czasów, gdy wreszcie mogłem najeść się do syta. W tej chwili mam trzydzieści jeden lat.
– Wierzę ci na słowo – powiedziała zrzucając buty. – To i tak dużo z mojego punktu widzenia. Ja mam słodkie dwadzieścia jeden.
– Jesteś okropna – rzekł z uśmiechem.
– Chyba tak. Moja matka też mi to powtarza. Tylko tyle, że nie jestem pewna, co oboje macie na myśli tak mnie nazywając. Może podasz mi swoją wersję?
– A znasz już wersję swojej matki?
– Zawstydziłabym ją po grób, gdybym o to zapytała.
– A nie sądzisz, że mnie też zawstydzasz?
– Mam poważne podejrzenia, panie Hartheim, że pan również jest okropny, więc wątpię, by cokolwiek mogło pana zawstydzić.
– A więc panno O'Neill, postaram się to pani wyjaśnić. Ludzie boją się takiej osoby, bo wdeptuje ich w błoto, uważa się za niepokonaną, nie ma skrupułów, a tym bardziej zasad moralnych.
– Pasuje to do pana, moim zdaniem. Bo ja mam zasady i skrupuły! W końcu jestem siostrą Dane'a.
– Nie jesteś wcale do niego podobna.
– I tego żałuję.
– Jego twarz nie pasowałaby do twojej osobowości.
– Niewątpliwie masz rację, ale może z jego twarzą miałabym inną osobowość.
– W zależności od tego, co było najpierw: kura czy jajko. Włóż buty, idziemy na spacer.
Był ciepły wieczór. Światła świeciły ostro i wszędzie było tłoczno. Zatrzymał się na małym brukowanym placyku i wprowadził Justynę do restauracji.
– A może wolisz na zewnątrz? – spytał.
– Jest mim to obojętne, bylebym tylko mogła coś zjeść.
– Czy mogę zamówić?
Jasne oczy mrugnęły ociężale, lecz Justyna jeszcze się nie poddała.
– Nie lubię tego wyniosłego męskiego stylu – powiedziała zaczepnie. – Przecież nie znasz moich gustów.
– Nigdy się nie poddajesz? – mruknął. – Powiedz, co lubisz, a obiecuję, że będziesz zadowolona. Rybę? Cielęcinę?
– Mam iść na kompromis? Dobrze, czemu nie? Poproszę pasztet, nieco scampi i duży talerz saltimbocca, a potem cassate i cappuccino. Zrób coś z tym, jeśli potrafisz.
– Powinienem dać ci klapsa – powiedział nie tracąc dobrego humoru. Zamówił u kelnera dokładnie to, co wymieniła, tyle że płynnie po włosku.
– Powiedziałeś, że nie jestem podobna do Dane'a. Czy naprawdę nie mamy nic wspólnego? – spytała poważnie, gdy pili kawę. Podczas kolacji była zbyt głodna, by tracić czas na rozmowę.
Podał jej ogień i sam zapalił. Z twarzą ukrytą w cieniu mógł swobodnie się jej przyglądać. Wrócił myślami do pierwszego spotkania z Dane'em kilka miesięcy temu. Zauważył natychmiast: był to kardynał Ralph młodszy o czterdzieści lat. Dowiedział się wtedy,, że to wuj i siostrzeniec, i że matka chłopca i tej dziewczyny jest siostrą Ralpha de Bricassart.
– Owszem, jest pewne podobieństwo – powiedział. – Coś w twarzy, raczej w wyrazie niż rysach, w sposobie, w jaki otwieracie szeroko oczy i zaciskacie usta. Ale to podobieństwo między wami nie jest jednocześnie podobieństwem do waszego wuja kardynała.
– Wuja kardynała? – powtórzyła ze zdumieniem.
– Kardynała de Bricassart. Nie jest waszym wujem? Zdawało mi się, że tak mi mówiono.
– Ten stary sęp? Dzięki Bogu, nie ma z nami nic wspólnego. Swego czasu, na długo przed moim urodzeniem, był naszym parafialnym księdzem.
– Aha, to wyjaśnia wszystko – rzekł z udawaną lekkością.
– Wyjaśnia co?
– Że podobieństwo Dane'a do kardynała jest tylko ogólne: wzrost, budowa, karnacja.
– A! Babka mówiła mi, że nasz ojciec z wyglądu był dość podobny do kardynała – powiedziała Justyna bez wahania.
– Nie widziałaś nigdy ojca?
– Nawet na zdjęciu. Rozeszli się na dobre przed urodzeniem Dane'a. – Przywołała gestem kelnera. – Poproszę cappuccino.
– Justyno, jesteś naprawdę dzikuską! Pozwól, że zamówię dla ciebie!
– Nie, nie do diabła, nie pozwolę! Umiem myśleć za siebie i nie potrzebuję jakiegoś faceta, by mi mówił, na co i kiedy mam ochotę.
– Wystarczy dotknąć, a wylezie z ciebie prawdziwa natura. Tak powiedział Dane.
– Ma rację. Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo nienawidzę być rozpieszczana w ten sposób! Nie proszę nikogo o łaskę.
– Zauważyłem – rzekł cierpko. – Czemu jesteś taka słodziutka? Cecha rodzinna?
– Rodzinna? Szczerze mówiąc, nie wiem. Za mało u nas kobiet, by to stwierdzić. Po jednej w każdym pokoleniu. Nana, mama i ja. Za to zatrzęsienie chłopów.
– Tyle, że w twoim pokoleniu nie ma już zatrzęsienia. Jeden Dane.
– Zapewne dlatego, że mama opuściła tatę. Potem nie interesowała się już nikim. Szkoda, moim zdaniem. Mama jest taką domową istotą. Gdyby miała męża, z radością by mu dogadzała.
– Jest taka jak ty?
– Nie sądzę.
– Lubicie się?
Читать дальше