Ponadto było w tym coś perwersyjnego, że ktoś tak obdarzony urodą jak Dane uważa ten dar za kalectwo i ubolewa nad nim. A Dane ubolewał. Uciekał od komplementów. Justyna przypuszczała, że wolałby urodzić się brzydki i nie zwracać na siebie uwagi. W pewnym sensie rozumiała go, może dlatego, że sama wybrała zawód, w którym tak często zdarzało się samouwielbienie. Z tego też powodu akceptowała jego obojętność wobec własnego fizycznego wizerunku – ale nie nienawiść.
Nie był też zainteresowany seksem, choć nie wiedziała dlaczego: czy nauczył się wyciszać swoje namiętności, czy też mimo tak olśniewającej urody brakowało mu jakiejś mózgowej substancji. Zapewne to pierwsze, codziennie bowiem uczestniczył w grach sportowych i kładł się zmęczony do ostatnich granic. Co do jego inklinacji, wiedziała z całą pewnością, że są normalne, to znaczy heteroseksualne, i nawet wiedziała, jaki typ dziewczyny mu się podoba – wysoka, zmysłowa brunetka. Po prostu nie był rozbudzony. Nie umiał dotykiem rozpoznawać kształtów trzymanych przedmiotów, nie czuł zapachów unoszących się w powietrzu, nie znał tej szczególnej satysfakcji płynącej z poznawania kształtów i kolorów.
Urok kobiety musiał być rzeczywiście nieodparty, żeby odczuł seksualne pożądanie. I tylko w takich chwilach zdawał się pamiętać, że istnieje coś, w czym większość mężczyzn chciałaby być sprawna tak długo, jak to tylko możliwe.
Powiedział jej za kulisami, po przedstawieniu. Tego dnia załatwiono wszystko z Rzymem. Nie mógł się doczekać, by jej powiedzieć, choć wiedział, że to się jej nie spodoba. Nie mówił z nią zbyt często o swoich religijnych ambicjach, bo to ją denerwowało, lecz gdy wreszcie tego wieczoru wszedł za kulisy, nie mógł dłużej ukrywać swej radości.
– Ale z ciebie palant – powiedziała z niesmakiem.
– To jest właśnie to, czego pragnę.
– Idiota!
– Wyzwiska niczego nie zmieniają.
– Wiem! Muszę się po prostu wyładować. Bóg mi świadkiem, muszę!
– A ja myślałem, że wyładowujesz się na scenie. Grasz przecież Elektrę, i to bardzo dobrze, Justyno.
– Po tej wiadomości będę grała jeszcze lepiej – powiedziała ponuro. – Wstępujesz do Świętego Patryka?
– Nie, jadę do Rzymu, do kardynała de Bricassart. Mama to załatwiła.
– Dane, nie! To tak daleko!
– No to jedź ze mną. Na przykład do Anglii. Z twoim wykształceniem i talentem powinnaś bez trudu uzyskać tam angaż.
Siedziała przed lustrem zmywając charakteryzację, nadal w stroju Elektry. Jej oczy, otoczone ciężkimi czarnymi arabeskami, wydawały się jeszcze dziwniejsze. Pokiwała wolno głową w zamyśleniu.- Tak, mogłabym! I chyba już na to czas… Australia zaczyna być dla mnie za mała… No to, przyjacielu, jedziemy! Anglia to jest to!
– Wspaniale! Pomyśl tylko! Będę miał wakacje, w seminarium jest tak jak na uniwersytecie. Możemy spędzać je wspólnie, objechać Europę, odwiedzić Droghedę. Justyno, o wszystkim już pomyślałem! Jeśli tylko będziesz blisko, wszystko ułoży się fantastycznie.
Uśmiechnęła się promiennie.
– Prawda? Nie czułabym, że żyję, gdyby mi zabrakło rozmowy z tobą.
– Tego się właśnie obawiałem! Ale teraz poważnie. Martwisz mnie. Wolę mieć cię gdzieś w pobliżu, żebym mógł widywać od czasu do czasu. Inaczej kto będzie twoim głosem sumienia?
Wsunął się pomiędzy hełm hoplity i straszną maskę pytonisty leżące na podłodze. Zwinął się w kłębek, tak żeby móc ją nadal widzieć, a jednocześnie nie przeszkadzać chodzącym. W teatrze były tylko dwie oddzielne garderoby dla gwiazd. Justyna nie dostąpiła jeszcze tego zaszczytu. Miała swoje miejsce w ogólnej przebieralni, wśród nieustającego ruchu.
– Przeklęty kardynał de Bricassart! – splunęła. – Nienawidzę go od pierwszej chwili.
Dane zachichotał.
– Nie zarzekaj się.
– Nienawidzę, nienawidzę!
– Wcale nie. Kiedyś, podczas wakacji Bożego Narodzenia, ciotka Anne opowiedziała mi, jak to kardynał karmił cię z butelki i kołysał do snu, gdy byłaś niemowlakiem. Ciotka Anne twierdzi, że byłaś okropnie marudnym niemowlęciem i nie lubiłaś, jak cię trzymano na rękach. Cieszyłaś się tylko wtedy, gdy trzymał cię kardynał.
– Kłamiesz!
– Ależ skąd? – Uśmiechnął się znów. – Powiedz, dlaczego teraz tak go nie lubisz?
– To proste. Stary chudy sęp, ciarki mnie przechodzą.
– Mnie się podoba. Zawsze mi się podobał. Ideał duchownego, tak go określił ksiądz Watty. Ja też tak uważam.
– Kutas!
– Justyno!
– Co, zaszokowałam cię tym razem? Założę się, że nie przypuszczałeś, że znam to słowo.
Spojrzał na nią rozbawiony.
– A czy wiesz, co to znaczy? No, Justyno, powiedz mi, wytłumacz!
Nie potrafiła mu się oprzeć, gdy tak z niej żartował.
– Może zostaniesz świętym, więc jeśli dotąd nie wiesz, to się nie dowiaduj.
– Nie martw się, nie mam zamiaru – odrzekł poważnie.
Bardzo kształtna para kobiecych nóg zatrzymała się przy Danie. Podniósł wzrok i zaczerwienił się mimowolnie. Siląc się na obojętność powiedział:
– Cześć, Marto.
– Cześć.
Marta była niezwykle urodziwą, choć niezbyt utalentowaną aktorką, ale i tak stanowiła atrakcję każdego przedstawienia. Była w typie Dane'a i Justyna już nieraz słyszała jego pełne uznania komentarze. Wysoka, ciemnooka, ciemnowłosa, miała jasną karnację i wspaniałe piersi.
Przysiadła na brzegu stołu Justyny i machała nogą przed nosem Dane'a, przyglądając mu się z niekłamanym uznaniem. Wyraźnie wprawiało to Dane'a w zakłopotanie. Naprawdę jest na co popatrzeć – myślała Marta. – Skąd Justyna wytrzasnęła takiego brata? Cóż z tego, że ma dopiero osiemnaście lat?
– Może wpadniecie do mnie na kawę? – zaprosiła, patrząc na Dane'a. – Oboje – dodała niechętnie.
Justyna zdecydowanie pokręciła głową, przyszłą jej bowiem pewna myśl do głowy.
– Dzięki, nie mogę. Musisz zadowolić się moim bratem.
Ale i on potrząsnął głową, choć z żalem, jakby naprawdę miał ochotę.
– Dzięki, marto, ale ja też nie mogę. – Spojrzał na zegarek jak na wybawienie. – O rany, spóźnię się! Justyno, długo ci to jeszcze zajmie?
– Jakieś dziesięć minut.
– Poczekam na ciebie na zewnątrz dobrze?
– Tchórz! – zadrwiła.
Marta odprowadziła go wzrokiem.
On jest naprawdę wspaniały. Czemu nawet na mnie nie spojrzy?
Justyna uśmiechnęła się krzywo i dokończyła zmywać makijaż. Zauważyła kilka piegów, pomyślała, że pochmurny Londyn dobrze wpłynie na jej cerę.
– Nie martw się, patrzy. Może nawet miałby ochotę spotkać się z tobą, ale nie może się zdecydować. Nie, nie Dane.
– Dlaczego? Co mu jest? Nie mów mi, że to pedał! To okropne! Co spotkam wspaniałego faceta, okazuje się, że jest dziwny! Nie przypuszczałam jednak, że Dane też, nie wygląda na takiego.
– Uważaj, co mówisz, głupia! Z całą pewnością jest normalny. A jeśli się zainteresuje naszą słodką młodą gwiazdą, małym Williamem, osobiście poderżnę mu gardło i Williamowi też.
– No to jeśli nie jest taki, dlaczego nie korzysta? Nie rozumie moich aluzji? A może uważa, że jestem dla niego za stara?
– Kochanie, nawet jeśli będziesz miała sto lat, nie będziesz za stara dla normalnego faceta. O to nie musisz się martwić. Nie, Dane wyrzekł się życia płciowego, idiota! Ma zamiar zostać księdzem.
Ponętne usta Marty otworzyły się ze zdziwienia, odrzuciła do tyłu piękne czarne włosy.
Читать дальше