Zszedł do prywatnych schodach do bazyliki Świętego Piotra. Wrota bazyliki zamykano teraz o zmierzchu, co było oznaką niespokojnych czasów, znacznie bardziej widoczną niż nawet kompanie szaro odzianych Niemców, poruszających się po ulicach miasta. Nikłe upiorne światło rozjaśniło wielką pustą apsydę. Jego kroki głucho dudniły na kamiennej posadzce i ucichły, gdy ukląkł przed wielkim ołtarzem, po czym znów zabrzmiały. Wtem, pomiędzy jednym stąpnięciem a drugim, usłyszał ostre wciągnięcie powietrza. Zapalił natychmiast trzymaną w ręku latarkę i rzucił snop światła w kierunku, skąd doszedł dźwięk. Bardziej był zaciekawiony niż przestraszony. To był jego świat i mógł go bronić wolny od strachu.
Latarka wydobyła z ciemności rzeźbę, którą uważał za najpiękniejszą – „Pietę” Michała Anioła. Poniżej dramatycznych twarzy z marmuru mignęła jeszcze jedna, ludzka, zapadnięta i podobna do maski pośmiertnej.
– Witaj! – rzekł uśmiechając się.
Nie słyszał odpowiedzi, ale zauważył mundur należący do niemieckiego szeregowca piechoty. To był ten zwykły człowiek, z którym pragnął porozmawiać! To, że zwykły człowiek był Niemcem nie miało znaczenia.
– Jak się masz? – spytał po niemiecku wciąż się uśmiechając.
Zobaczył w świetle latarki błyszczące krople potu na wysokim czole.
– Jesteś chory? – spytał myśląc, że może chłopiec – bo był to zaledwie chłopiec – jest chory.
Wreszcie usłyszał odpowiedź.
– Nie.
Arcybiskup Ralph położył latarkę na podłodze i podszedł do chłopca, ujął go pod brodę i podniósł twarz, by spojrzeć w ciemne oczy.
– Co się stało? – spytał i roześmiał się. – Nawet nie wiesz, że moim głównym zadaniem w życiu jest stawianie ludziom tego pytania. I wierz mi, nieraz wpakowałem się w tarapaty przez to pytanie.
– Przyszedłem się pomodlić – powiedział chłopiec głosem zbyt głębokim jak na jego wiek, z silnie zaznaczonym akcentem bawarskim.
– Co się stało? Zamknięto cię w środku?
– Tak, ale nie o to chodzi.
Arcybiskup podniósł latarkę.
– Nie możesz tu zostać przez całą noc, a ja nie mam kluczy do drzwi. Chodź ze mną. – Ruszył w kierunku prywatnych schodów prowadzących do pałacu papieskiego, mówiąc cały czas cicho i powoli. – Sam też przyszedłem się pomodlić. Dzięki waszemu najwyższemu dowództwu miałem przykry dzień. O tu, do góry… Miejmy nadzieję, że służba Ojca Świętego nie uzna mnie za aresztowanego i zauważy, że to ja eskortuję ciebie, a nie odwrotnie.
Przez jakieś dziesięć minut szli w milczeniu korytarzami, przez otwarte dziedzińce i ogrody, wielkie sienie i schody. Młody Niemiec trzymał się blisko swego opiekuna. Wreszcie arcybiskup otworzył jakieś drzwi i wprowadził zabłąkanego chłopca do małego, skromnie umeblowanego saloniku, zapalił światło i zamknął drzwi.
Stali przyglądając się sobie nawzajem. Niemiecki żołnierz widział przed sobą bardzo wysokiego i przystojnego mężczyznę, z niebieskimi oczyma o wnikliwym spojrzeniu. Arcybiskup Ralph widział dziecko prawie, ubrane w mundur, który w całej Europie wzbudzał strach i lęk. Chłopiec nie miał więcej niż szesnaście lat. Był średniego wzrostu, z bardzo długimi rękoma, jeszcze młodzieńczo szczupły, choć budowa jego ciała zapowiadała przyszłą siłę i umięśnienie. Twarz jego przypominała włoskie twarze – ciemna, patrycjuszowska i bardzo atrakcyjna dzięki szerokim orzechowym oczom, obwiedzionym długimi czarnymi rzęsami, oraz szopie pofalowanych czarnych włosów.
– Usiądź – powiedział i otworzył kredens, z którego wyciągnął butelkę wina. Nalał do dwóch kielichów, podał chłopcu jeden, drugi sam wziął i usiadł na krześle, skąd mógł wygodnie obserwować jego twarz. – Czy Niemcom pozostały już tylko dzieci, które mogłyby za nich walczyć? – spytał zakładając nogę na nogę.
– Nie wiem – odpowiedział chłopiec. – Byłem w sierocińcu, więc i tak wzięliby mnie do wojska.
– Jak się nazywasz, chłopcze?
– Rainer Moerling Hartheim – każdy człon wymawiał z wielką dumą.
– Wspaniałe imię – powiedział ksiądz poważnie.
– Prawda? Sam je wybrałem. W domu nazywano mnie Rainer Schmidt, ale gdy poszedłem do armii, zmieniłem je na takie, jakiego zawsze pragnąłem.
– Jesteś sierotą?
– Siostry nazywały mnie dzieckiem miłości.
Arcybiskup Ralph starał się powstrzymać uśmiech. Chłopiec mówił teraz, gdy już przestał się bać, z godnością i opanowaniem. Dlaczego tak się przestraszył? Że go nie znajdą? Czy że został zamknięty wewnątrz bazyliki?
– Czemu byłeś taki przestraszony, Rainer?
Chłopiec napił się ostrożnie wina i spojrzał na Ralpha z zadowoloną miną.
– Dobrze, że jest słodkie. – Usadowił się wygodniej. – Chciałem zobaczyć bazylikę Świętego Piotra, bowiem siostry często mówiły o niej i pokazywały nam zdjęcia. Kiedy wysłano nas do Rzymu ucieszyłem się. Przyjechaliśmy dziś rano. Od razu tu przyszedłem.- Zmarszczył brwi. – Ale rozczarowałem się. Myślałem, że będę czuł się bliższy Pana będąc w Jego własnym Kościele. Zamiast tego czułem zimno i pustkę. Wcale nie odczuwałem Jego obecności.
Arcybiskup Ralph uśmiechnął się.
– Rozumiem cię, ale bazylika Świętego Piotra nie jest takim samym Kościołem jak większość innych. Bazylika Świętego Piotra jest symbolem Kościoła. Pamiętam, jak wiele czasu upłynęło, zanim przyzwyczaiłem się do tego.
– Chciałem pomodlić się o dwie rzeczy – powiedział chłopiec kiwając na znak głową, że usłyszał, ale że nie o to mu chodzi.
– To co cię tak przeraziło?
– Myślałem, że będzie lepiej modlić się w bazylice.
– Co cię przeraziło, Rainer?
– To, że uznają mnie wreszcie a Żyda i że mój pułk w końcu zostanie wysłany na front rosyjski.
– Rozumiem. Nie dziwię się, że się boisz. Czy rzeczywiście mogą cię wziąć za Żyda?
– Wystarczy na mnie popatrzeć – stwierdził chłopiec rzeczowo. – Kiedy zapisywali moje dane, powiedzieli, że muszą to sprawdzić. Nie wiem, czy mogą to zrobić, ale przypuszczam, że siostry wiedziały więcej, niż mi kiedykolwiek powiedziały.
– Nawet jeśli wiedzą, to nie powiedzą – orzekł arcybiskup uspokajająco.
– Tak pan sądzi? Oby!
– Czy przeraża cię myśl, że w twoich żyłach płynie krew żydowska?
– Co płynie w moich żyłach, nie ma znaczenia – odpowiedział Rainer. – Urodziłem się Niemcem i to jest istotne.
– Tylko że oni nie widzą tego w ten sposób.
– Tak.
– A Rosja? Nie musisz chyba teraz tym się martwić. Jesteś w Rzymie, to zupełnie przeciwny kierunek.
– Podsłuchałem dziś rano, jak mój dowódca mówił, że może jednak zostaniemy tam wysłani. Źle się tam dzieje.
– Jesteś dzieckiem jeszcze – powiedział arcybiskup krótko. – Powinieneś chodzić do szkoły.
– I tak bym już nie chodził. Mam szesnaście lat, więc poszedłbym do pracy – westchnął. Wolałbym chodzić do szkoły. Nauka to coś ważnego.
Arcybiskup zaczął się śmiać, wstał i dolał wina.
– Nie zwracaj na mnie uwagi, Rainer. Zachowuję się bezsensownie. Takie różne myśli nachodzą mnie zwykle o tej porze. Nie jestem nazbyt dobrym gospodarzem, niestety.
– Jesteś w porządku – powiedział chłopiec.
– Zatem – arcybiskup usiadł ponownie. – Powiedz, kim jesteś, Rainerze Moerlingu Hartheimie.
Chłopiec odparł dumnie:
– Jestem Niemcem i katolikiem. Chcę, aby Niemcy były miejscem, gdzie rasa i religia nie będą prześladowane, i chcę poświęcić moje życie temu celowi. O ile przeżyję.
Читать дальше