I zniknął w ciemności.
*
Wilmowski wrócił do obozu z dwoma policjantami z Luksoru i z całą ekipą robotników. Jeden z policjantów natychmiast wyruszył z ludźmi i Abeerem do groty, by dopilnować odkopania zasypanego przejścia, zabezpieczyć grotę i to co w niej pozostało oraz sporządzić raport. Drugi, który pochodził z wioski El-Kurna, został w obozie.
– Nazywam się Mohammad Rasul – przedstawił się. – Mam dla panów telegram z Kairu adresowany do pana Smugi.
– To z ambasady brytyjskiej – rzekł Smuga i przeczytał głośno: “Wiedzą o was – stop – wracać natychmiast”.
– Z telegramem przyszła instrukcja, by znaleźć panów w którymś z luksorskich hoteli lub na zachodnim brzegu Nilu – wyjaśnił policjant.
– Kiedy nadeszły te wiadomości?
– Wczoraj wieczorem. Zostawiliśmy informację w “Winter Pałace”, bo tam byli państwo zameldowani.
– Cóż, wszystko za późno! Widzi pan, jakie mamy kłopoty.
– Owszem! Jestem zorientowany w sprawie. Od miesięcy szukamy tego “faraona”, ale na próżno. Nic nie wiedzieliśmy o przyjeździe panów – dodał z wyraźną pretensją w głosie.
– Wyznaczyliśmy tu sobie miejsce spotkania z przyjaciółmi. Gdyby doszło ono do skutku, mielibyśmy dość informacji, by skontaktować się z policją – wyjaśnił Smuga. – Tymczasem przyjaciele zniknęli, a żonę jednego z nich próbowano zamordować.
– Zrobimy, co w naszej mocy – odparł Muhammad, odruchowo uciekając się do zdawkowego zapewnienia stosowanego przez każdą policję świata. Zaraz zresztą dodał:
– Zostałem oddelegowany do waszej dyspozycji. Mogę tylko powiedzieć, że Rasulowie nie mieli z tym nic wspólnego. Ktoś chciał skierować was na fałszywy trop. Dlatego proszę przyjąć zapewnienie, że ta sprawa stała się dla mnie sprawą osobistą.
– Pan Rasul jest wyśmienitym przewodnikiem, jak zresztą wielu innych mieszkańców El-Kurna, a także znawcą okolicznych, pustynnych terenów – wyjaśnił Wilmowski.
Abeer wrócił w południe, a wieczorem doczekali się posłańca od koptyjskiego mnicha z Medinet Habu. Posłaniec opowiadał bezładnie, chaotyczne i oczywiście po arabsku. Tłumaczył jak zwykle Abeer.
– Widział dwu mężczyzn i chłopca, Europejczyków. Zmierzali ku Medinet Habu. Napadli ich Arabowie. Obezwładnili, wsadzili na konie i wielbłądy i odjechali na zachód. Ten człowiek wszystko widział, ukryty między skałami. Przestraszył się i nie chciał nikomu mówić, ale nakłoniony przez abbuna [138], przybył, aby nam to opowiedzieć.
– Zapytaj czy pamięta jakieś szczegóły – prosił Smuga.
Abeer rozmawiał przez chwilę z posłańcem po arabsku, a potem zrelacjonował:
– Mówi, że nie. Byli bardzo sprawni i wszystko nastąpiło tak szybko, że niewiele pamięta. Poza tym szamotanina wzbiła tumany kurzu. Dziwi się jedynie, że niektórzy z napastników, udając się w kierunku pustyni, używali koni.
Rozmowa nie wniosła już nic nowego. Kopt odszedł uszczęśliwiony hojnym bakszyszem, a podróżnicy uzyskali pewność, że Tomasz, Nowicki i Patryk zostali porwani. Gdy zawiadomili o wszystkim Rasula, ten rzekł:
– Ów człowiek zeznał, że część napastników była konno?
– Owszem – potwierdził Abeer.
– To dziwne – mówił z namysłem policjant. – To bardzo dziwne. Musi oznaczać, że nie zamierzali wieźć ich daleko. Trzeba więc przeszukać pobliskie obozowiska Beduinów… Tak czy inaczej, o świcie ruszamy na pustynię.
Wydarzenia potoczyły się znowu z szybkością lawiny. O świcie Smuga ruszył wraz z Rasulem i jego ludźmi. Zabrali ze sobą Dinga, który mógł przydać się przy przeszukiwaniu beduińskich obozowisk.
Wilmowski, Abeer ł Sally zostali w obozie, by stąd koordynować poszukiwania i być w kontakcie z władzami. Policja nie wykazała zresztą innej aktywności niż oddelegowanie Rasula oraz dwu policjantów, którzy dniem i nocą pilnowali obozowiska. Na razie pozostawało więc czekanie i bezczynność, którą najgorzej znosiła Sally.
Przed wieczorem wyruszyła, po prostu po to, by coś robić, w kierunku Kolosów Memnona. W pewnym momencie podeszła do niej Arabka i płaczliwie zaczęła coś mówić. Przy obu kobietach natychmiast znalazł się uzbrojony Wilmowski. Zaprowadzili kobietę do namiotu i poprosili Abeera.
– Przysłał ją mąż. Chce, by z nią iść – tłumaczył Arab.
– Czyżby znowu pułapka?
– Ona mówi, że jej mąż umiera. Chce nam powiedzieć coś ważnego.
– Niech powie policji. Kobieta długo coś perorowała.
– Przysięga na Allacha, że mówi prawdę, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa. Mąż boi się czegoś, czy kogoś, i nie może rozmawiać z policją, dlatego przysyła ją prawie nocą. Dziwi się, że dorośli mężczyźni lękają się słabej kobiety.
– Powiedz, żeby przyszła rano.
– Rano będzie za późno. Jej mąż umiera.
– Twój mąż… – zaczął Wilmowski, lecz kobieta coś mówiła, więc przerwał.
– Ona mówi, że nasz wróg zabija jej męża, Sadima. On umiera i prosił, aby sprowadzić Sally. To on był jej przewodnikiem do groty i on zasypał korytarz – przetłumaczył wyjaśnienia kobiety Abeer.
Wilmowski nie był przekonany. Niepewnie spojrzał na Sally, a ona, powodowana nagłym impulsem, powiedziała:
– Idziemy…
– Ale… – rozpoczął Wilmowski.
– Wiem, co chcesz powiedzieć, ojcze. Zaryzykujmy… Ta kobieta nie kłamie…
Abeer przetłumaczył tę wypowiedź i wtedy kobieta przypadła Sally do nóg.
Do wioski Sadima nie było daleko. Gdy ujrzeli rannego, zrozumieli, że to jego ostatnie chwile. Tylko przedziwnym trafem przeżył upadek z urwiska, ale życie ledwo się w nim tliło. Sally została z nim sama, z Abeerem jako tłumaczem. Wilmowski wyszedł czuwać przed chatą.
Po godzinie spotkali się ponownie. Sally była widocznie poruszona, a z domu Sadima dobiegały lamenty. Abeer powiedział cicho:
– Nie żyje… Spieszmy się. Wiem, gdzie mieszka “faraon”. Może zdążymy. Musimy jednak zachować ostrożność, bo to człowiek gotowy na wszystko.
– Sally? – pytająco rzucił Wilmowski.
– Idziemy – Sally nagliła. – Ojcze, szajka liczy niewiele osób, a i tak większość z nich się rozjechała. Przywódca jest więc sam, chyba że umknął…
Z bronią gotową do użycia ruszyli za Abeerem, który prowadził bardzo pewnie.
Szli w stronę Nilu, mijając pola i gaje. Doszli do wioski położonej nad samą rzeką. Na jej północno-zachodnim krańcu stał duży, jednopiętrowy dom. Pomalowany na żółto, ze ścianami ozdobionymi bogatą, wschodnią ornamentyką, przypominał sklep. W blasku księżyca wyglądał jak jasna plama.
W oknie na piętrze po prawej stronie dostrzegli światło. Drzwi, uchylone, zapraszały do wejścia. Ostrożnie obeszli dom dookoła. W pobliżu nie było nikogo.
– Wchodzimy? – zapytał Wilmowski. Abeer wziął go delikatnie za ramię i szepnął:
– Zostawcie to mnie, proszę…
Wewnątrz panował bałagan, jakby ktoś bardzo się spieszył. Abeer skradał się cicho po schodach ku oświetlonemu pokojowi. Zajrzał do środka. Przy stole, ukrywszy twarz w dłoniach, siedział stary człowiek. Płakał, między palcami ciekły łzy.
– Salaam! – rzekł Abeer Starzec drgnął zaskoczony.
Historia była banalna. Opowiedział ją Abeer, kiedy wracali do obozu. Starzec był ojcem “faraona”. Jako wójt wioski marzył o wykształceniu syna. Osiągnął to niemałym kosztem. Chłopiec okazał się tak uzdolniony, że ukończył w Anglii renomowany uniwersytet. Ale wrócił do kraju, do rodzinnej wioski, jakiś dziwny. Zaczął włóczyć się po skałach, jakby czegoś szukał. Na długi czas wyjechał na południe. Później pojawiły się duże pieniądze, dziwne wyjazdy, tajemniczy ludzie. Syn nabrał pewności siebie i pogardzał ojcem. zaczął nazywać się władcą, “żelaznym faraonem”, ubierać na wzór starożytnych Egipcjan. W wiosce zaczęto go uważać za nienormalnego. Ludziom z wioski nie mówił o swoich zamiarach. A były one niesamowite. Przerażały ojca. Syn uważał, że to on ustanowi prawo, zmieni oblicze kraju, przywróci mieszkańcom tej ziemi panowanie i wypędzi wszystkich cudzoziemców. Dysponował podobno pieniędzmi z interesów, które jego ludzie prowadzili w Europie, na północy kraju, a także na południu, w Czarnej Afryce, dokładniej w rejonie jeziora Alberta.
Читать дальше