– Janie, Janie, gdzie ty nie masz przyjaciół – westchnął Wilmowski.
– No i jeszcze to niespodziewane spotkanie na statku. Okazuje się, że w poszukiwanie “naszej” szajki złodziei i przemytników angażuje się rząd brytyjski.
– Nie wiesz przynajmniej dlaczego?
– Nie! Ale spodziewam się dowiedzieć, kiedy odwiedzimy konsulat w Kairze.
Najbliższe dni nadal spędzali jednak w Aleksandrii na oglądaniu zabytków ku zachwytowi Patryka. Także Wilmowskiemu i Smudze nie zawsze udawało się zachować obojętność, zwłaszcza przy kolumnie Pompejusza z kamiennym sfinksem. Smuga, wskazując kolumnę, rzekł do Wilmowskiego:
– Cesarz Dioklecjan kazał ją wybudować po zdobyciu miasta w 294 roku.
– Mierzy ze 30 metrów – ocenił Wilmowski.
– Tak, ma sto stóp wysokości.
– Widzę, że intryguje cię ten zabytek.
– Owszem. Nie wiem, czy zauważyłeś sznurowe drabinki, prowadzące na szczyt.
Wilmowski przyglądał się uważnie.
– Aha! Są rzeczywiście, ale od przeciwnej strony.
– Co byś powiedział na małą wycieczkę na górę?
– Nie mówisz chyba poważnie?
– Dlaczego?
– Bo nie jestem, jak Nowicki, marynarzem.
– Jemu wystarczyłaby sama kolumna, bez drabinek – zażartował Smuga.
– Chyba jednak nie mówisz serio?! – nadal niedowierzająco pytał Wilmowski.
– Dlaczegóż by nie? – upierał się Smuga. – Trzeba odwiedzać stare kąty.
– Czyżbyś już kiedyś gościł na wierzchołku? – zdumiał się ojciec Tomka.
– Ba! – odrzekł Smuga – wprawdzie tylko raz, ale zawsze… Zwyczajem ekstrawaganckich podróżnych mogliśmy nawet zażyczyć sobie podania obiadu na szczycie.
– Kto go tam wniósł?
– Jeszcze kilka lat temu pobliska restauracja zatrudniała kelnera-akrobatę.
Wilmowski pokręcił niedowierzająco głową, ale ruszył za przyjacielem. Nagle dobiegł ich jakiś niewyraźny głos.
– Słyszałeś coś? – spytał Wilmowski.
Smuga rozglądał się.
– Jakby ktoś krzyczał – rzekł. Nadsłuchiwali. Wreszcie dobiegło ich wyraźne:
– Wujku! Tutaj! Tutaj!
– To Patryk! Gdzie on… – rzekł Smuga i przerwał.
– To ja. To ja! Na górze! Tuutaaj! – krzyczał chłopiec ze szczytu kolumny. Wreszcie go zobaczyli. Machał do nich ręką.
– Diabli nadali – zaklął pod nosem Smuga. – Co go tam poniosło? Złaź natychmiast!
Chłopak machał do nich radośnie, wreszcie przysiadł na skraju kolumny, spuszczając nogi w dół. Przyjaciele podbiegli do podstaw kolumny od strony drabinek. Pierwsze, co rzuciło się im w oczy, to napis: “Wchodzenie po drabinkach zabronione”.
Tymczasem Patryk rozpoczął wędrówkę w dół. Wilmowski pociągnął lekko, potem mocniej za drabinkę, chcąc sprawdzić jej solidność. Wkręty, do których były przytwierdzone sznury lekko się poruszyły.
– Patryku! Ostrożnie! – krzyknął, widząc to, Smuga.
Chłopiec z niezwykłą zręcznością schodził po szczeblach. Od ziemi dzieliła go już niewielka odległość, gdy jeden z wkrętów puścił i drabinka zachybotała gwałtownie.
– Jezus! Maria! – wyrwało się Wilmowskiemu. Chłopiec przylgnął do kolumny i na chwilę znieruchomiał.
– Wujku! Nie martw się! Już schodzę!
I niewiele sobie robiąc z niebezpieczeństwa, ześliznął się na ziemię.
Smuga otarł pot z czoła i zrobił groźną minę.
Tego dnia natychmiast wrócili do domu. Przeprowadzili z chłopcem męską rozmowę. Oczywiście, obiecał poprawę i… już następnego dnia buszował po zamieszkanych przez ubogą ludność wąskich, małych i brudnych uliczkach w pobliżu pochodzących z czasów rzymskich, wykutych w skale, podziemnych, kilkupiętrowych katakumb Komes-Szukefa. Nie trzeba dodawać, że znowu zdarzało mu się znikać opiekunom z oczu.
Wreszcie wczesnym popołudniem któregoś dnia Smuga oznajmił, że wraca jego przyjaciel i mogą mu złożyć wizytę w siedzibie towarzystwa, gdzie pracuje. Jak opowiadał Smuga w 1891 roku grupa zakochanych w swoim mieście i jego przeszłości mieszkańców Aleksandrii założyła, przy pomocy włoskich architektów, Muzeum Grecko-Rzymskie, gromadzące pamiątki z zamierzchłej przeszłości: posągi, statuetki, portrety, nagrobki, sarkofagi, inskrypcje, a zwłaszcza monety. Młodzi w większości ludzie, po zbombardowaniu miasta w 1882 roku i przejęciu władzy nad Egiptem przez Anglików, szukali sposobu wyrażenia swych patriotycznych uczuć. Ta sama grupa, kilkanaście miesięcy temu, założyła Aleksandryjskie Towarzystwo Archeologiczne [45]. Smuga dowiedział się o tym z listu, który czekał na niego w Londynie.
Towarzystwo mieściło się w budynku na tyłach muzeum. Obaj Polacy weszli do środka. Smuga zapytał:
– Czy jest pan Abeer Szekeil?
– Mudir [46]jest w kawiarni – wyjaśnił woźny – zaraz po niego pójdę.
– No widzisz – westchnął Smuga – tak jest w tym kraju. Urzędnik przychodzi, wiesza wierzchnią odzież na wieszaku i maszeruje do kafejki, gdzie czeka na interesantów.
Znaleźli się w dużej sali z oknami ozdobionymi drewnianymi okiennicami. Wokół stały gabloty ze starymi rzeźbami, monetami, papirusami. Na ścianach wisiały portrety badaczy starożytności. Smuga i Wilmowski z zainteresowaniem pochylili się nad jedną z gablot. Nagle usłyszeli gardłowym głosem zadane pytanie:
– O co chodzi?
Odwrócili się i ujrzeli starszego, szpakowatego, ubranego po europejsku Egipcjanina. Ten na widok Smugi przez chwilę jakby się zastanawiał, a potem zawołał:
– Allah kerim! Bóg jest mądry! Salaam! Witaj!
Obaj ze Smugą wyciągnęli w bok prawe ręce, po czym mocno uderzyli dłonią o dłoń, obejmując się jednocześnie za ramiona. Wymieniali przy tym, przerywając sobie nawzajem, wiele powitalnych słów.
– Na brodę Proroka! To naprawdę ty!
– Ja, Abeer, ja…
– Niech Allach pomnoży twoje zdrowie!
– I tobie niech przysporzy łask! Dostałem twój list i przybyłem!
– Sam prorok dał ci natchnienie! Po trzykroć bądź pozdrowiony!
– Witaj i Ty! Salaaml.
Po wylewnym powitaniu, które zdumiało milczącego Wilmowskiego, nastąpiła ceremonia prezentacji i wszyscy trzej udali się do pobliskiej kawiarni. Mimo że znajdowała się ona w europejskiej części miasta, a może właśnie dlatego, miała charakter na wskroś arabski. Przy stolikach oczywiście siedzieli jedynie mężczyźni. Wśród nich Europejczycy, ale również kilku tubylców, w białych galabijach i turbanach. Najbardziej egzotycznie wyglądali ci w europejskich ubraniach i czerwonawych fezach. Większość paliła nargile [47]. Abeer sięgnął pojedna z długich, stojących w szeregu fajek i gestem zachęcił swoich gości. Smuga odmówił i wyjął fajkę, ale Wilmowski się skusił. Na płomień główki sypnęli pachnący proszek. Wonny dym przez długi, giętki, niemal metrowy cybuch i naczynie z wodą docierał do ustnika, a potem do ust i płuc. Przy każdym zaciągnięciu się fajka śmiesznie bulgotała.
“Będę miał czym pochwalić się Tadkowi” – pomyślał Wilmowski, zaciągając się kilka razy. Kiedy odłożyli fajki, Smuga rozpoczął rozmowę.
– Zawsze podziwiałem twoje, Abeer, umiłowanie Egiptu.
– Na brodę Proroka! Niech ci Allach wybaczy. Ty kochasz swoją ojczyznę, tak jak ja kocham światło moich oczu, moje rodzinne miasto. Al-Iskandarija – dodał ze szczególnym ciepłem w głosie.
– Bardziej niż żonę i dzieci – uśmiechnął się Smuga. – Znam kogoś, kto tak bardzo kocha morze, że nie chce się żenić!
– To inna miłość, bracie.
Wilmowski był szczerze zdumiony. Abeer zwrócił się do Smugi, używając słowa “bracie”, którego muzułmanie w zasadzie nie używali w stosunku do giaurów.
Читать дальше