Владимир Короткевич - Księgonoścy
Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - Księgonoścy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Księgonoścy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Księgonoścy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Księgonoścy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Księgonoścy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Księgonoścy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
- A czy pan go nie zna? Przecież on na pewno z waszej gminy!
- Skąd mogę znać?! - podobnie jak chłopi, odpowiedział wójt.
Nikt nie zdradzał się z tym, że zna zabitego. Nikt nie zdradził się nawet przypadkowym gestem.
Wśród tych, którzy przychodzili, Butkiewicz zauważył Hanusię. Zbliżyła się zgrabna, niebieskooka, w granatowej z żółtymi kwiatami chustce, milcząco stanęła przed martwym, a potem odeszła.
Pobiegł za nią, spróbował ją zatrzymać i zauważył, że jej oczy są jakieś zimne i obce.
- Strzelacie... - ledwie wykrztusiła.
Chorąży milczał.
- Jak panu nie wstyd, panie Alehu?
- To nie ja, to Wolke - powiedział Butkiewicz, czerwony ze wstydu, jak chłopiec, który chce się usprawiedliwić.
- Wiem o tym, panie... - odrzekła. - Jednak... jak tak można?
Obrzuciła go tym samym obcym spojrzeniem. Stał przed nią zawstydzony, dorosły chłopak. W jego oczach tyle było żalu, że Hanusia opuściła powieki.
- Cóż wy najlepszego robicie? - powiedział nieco innym głosem. - Cóż to wy robicie?!
Dojrzał w jej oczach coś z tego zachwytu, z jakim zawsze na niego patrzyła. Ale jednocześnie w oczach pojawiły się łzy, łzy, jakimi ktoś żegna coś bardzo dla siebie drogiego.
- Nie trzeba, Hanusiu - wciąż jeszcze nienaturalnym głosem przemówił Butkiewicz. - Przecież ja panią kocham...
Milcząco pokręciła głową, odmawiając mu współczucia.
- Nie... nie...
I ruszyła przed siebie, jakby nie stał na jej drodze. Urażony, odstąpił w bok, patrzył w roztargnieniu, jak idzie trawiastą ulicą, jak skręciła za drewniany kościół, jak zupełnie zniknęła z oczu. I wtedy zajęczał ze wstydu i przygnębienia.
A chłopiec wciąż jeszcze leżał w przydeptanej trawie, ludzie przychodzili, oglądali go i odchodzili. I tak przez cały ten dzień.
O przedwieczerzy wrócił z powiatu wściekły Wolke. Na jego wargach nie pojawiał się uśmiech anioła zła. Jego twarz przypominała giermka, który podaje rycerzowi miecz, aby ten dobił rannego wroga.
Rozpinając się, zmywając na gminnym podwórku kurz z twarzy (woda była aż czarna), wycierając się ręcznikiem, mówił urywanym głosem:
- Pojedziemy na strażnicę... Nikt go nie poznał? Coś taaakiego! Dzikusy! Wandale!... Indianie!... Wytępić ich jak psy! To milczą, to tylko obrzucają połajankami!... Żeby ktoś z nich choć łzę uronił... Zwymyślano mnie w powiecie... Major... Ale to nic, zwilżę tylko gardło i na strażnicę!.. Już ja im pokażę! Krwią będą rzygać!
Trochę się uspokoił dopiero przy herbacie. Wysypał na stół książki z łubianego pudła, pił herbatę i patrzył na nie złymi jak u błotniaka oczyma.
- Widzicie ich, tutejszych książek im się zachciewa... Scheisse... A mieszkają razem z cielętami... Zniszczyć ich...
- Cóż, to i mnie także chce pan zniszczyć? - z uśmiechem wtrącił Butkiewicz.
- Pan to co innego. Pan jest człowiekiem kulturalnym... A tamci - to gnój!
Pokręcił głową.
- Ależ i wymyślano im. Opowiadano, że w guberni znowu rozrzucano ulotki. A w nich było, żeby dusić ministrów...
- Tak było napisane?
- No, niezupełnie tak, ale jakoś w tym znaczeniu... Z samej ich guberni przyjechał major żandarmerii. Po rozmowie z naszą purchawką wziął mnie na stronę i powiedział, że jeżeli kontrabanda nadal będzie trwać, szczególnie szkodliwego kontrabandzistę należy wykończyć bez śledztwa i sądu, kraj przecież lesisty, zapadły, kto dojdzie prawdy? Może zginął w strzelaninie? Przecież kontrabandziści chodzą uzbrojeni...
- Ależ to byłby bandytyzm!
- To nie bandytyzm! To walka z przemytnikami. A przemyt jest przemytem - nieważne, co się przemyca: książki, angielskie sukno czy tytoń?!
Żołnierz, który pilnował zabitego, otworzył drzwi i ostrożnie wszedł do pokoju.
- Czego chcesz, Adrianie? - zapytał Wolke.
- Wypadałoby go pochować... Cały dzień leży na słońcu...
- Tfy... Ja tu piję herbatę, a on o czymś takim obrzydliwym!
- To jaki będzie rozkaz?
- Chyba rzeczywiście trzeba będzie oddać tego chłopca... Popowi lub księdzu... Bo ludzie i tak niczego nie powiedzą!
- I to jeszcze chciałem powiedzieć, że tam stoi pewien człowiek - oznajmił żołnierz. - Bardzo prosi, żeby pan wyszedł do niego.
- Niechaj poczeka - powiedział porucznik. - Przecież widzisz, że piję herbatę. Nic mu się nie stanie, temu twojemu człowiekowi...
- On jest stary.
- Tym bardziej...
Butkiewicz wyjrzał przez okno. W bliskości trupa stał człowiek lat około sześćdziesięciu, kościsty, wyglądający na silnego. Zaskakiwał widok jego stóp. Mimo wzrostu poniżej średniego, stopy miał niezwykle duże i wyjątkowo płaskie.
"Jak u poleskiego złodzieja" - pomyślał Butkiewicz.
Człowiek ten stał, trzymając przed sobą duże, pomarszczone ręce, oparte o kostur. Wyblakłe niebieskie oczy wyrażały jak gdyby niezrozumienie sytuacji, spokojnie jednak patrzyły na zabitego.
Jedynie głowę opuścił jakoś zbyt nisko.
Głos Wolkego oderwał Butkiewicza od obserwacji. Porucznik oglądał wysypane na stół książki.
- Kalendarz - powiedział - wskazówki, jak trzeba jeszcze w zimie przygotowywać zapasy lodu na lato. Po polesku. Po co tym dzikusom lodownie? Żeby spać tam po pijanemu? Opowieść o trzech braciach, dziewczynie i jabłuszku... Kulturalna lektura!.. Jeszcze jeden kalendarz, litewski! A tutaj co? Ho! Cierpienia ubogiej wieśniaczki i bogatego lorda! To coś dla pana!.. A oto psałterz... W tutejszej mowie... I modlitewnik, także po tutejszemu...
Poruszył wargami, starając się wymawiać głoski.
- Nie brzmi to po ludzku.
- Czemu? Przecież oni tak właśnie rozmawiają!
- Dlatego to jest niebezpieczne - pouczająco przypomniał Wolke. - Najpierw książki dla nich, a potem znowu, nie daj Boże, dla chochłów...
Naraz jego ręce aż znieruchomiały, pojawiła się w nich tandetna książeczka w ciemnej okładce.
- Oho! Opowiadania w białoruskiej mowie... Od razu śmierdzi buntem... Ot, macie niby to książeczki do nabożeństwa... Najpierw modlitewniki, a potem o carskiej rodzinie panującej...
- O czym tam piszą?
- Oto opowiadanie: Czy dobrze zrobiliśmy, porzucając unię? Widzicie ich, jeszcze rozmyślają, mużyckie głowy! Nie tacy o tym zadecydowali, a oni jeszcze tutaj stawiają pytania... "Czy dobrze?"... "Czy dobrze?"
Oglądał książeczkę i cmokał wargami. Za oknem zaś wciąż jeszcze stał nad trupem ów stary człowiek o pochylonej, siwej jak dmuchawiec głowie.
Wreszcie Wolke wyjrzał, żeby go zobaczyć. Z iskierką w przebiegłych oczach jak u chłopca, który ma zamiar zwagarować, powiedział do chorążego:
- Jestem zmęczony, Butkiewicz! A pan przez cały dzień wypoczywał tu sobie. Niech pan z nim porozmawia, dobrze? A ja pójdę, trochę sobie odsapnę, poleżę na sianie.
Coś wywołało w chorążym zgodę, mimo iż pamiętał, że Wolke zawsze nieprzyjemne sprawy spychał na niego. Tak było i teraz.
...Człowiek stał przed Butkiewiczem i patrzał mu prosto w oczy.
- Czego chcecie?
- Oddajcie mi zabitego.
- Po co?
- Nie wolno człowiekowi być bez ziemi... Jego dusza cierpi...
- Kim pan jest dla niego?
Stary utkwił wzrok w oficerze.
- To mój syn.
- A kim pan jest?
- Przezywają mnie Korcz.
Butkiewicz aż cofnął głowę do tyłu.
- Nie ma czemu się dziwić, panie. Jestem Korcz... Stary Korcz. Z tego mieliśmy chleb, panie. Ja, mój ojciec. Nosiliśmy książki, bo to był nasz chleb.
Oczy starego były suche.
- Wiedziałem, że robię się stary. To postanowiłem syna nauczyć swojego rzemiosła. Uczyłem... I, ot! Nie zdążyłem nauczyć...
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Księgonoścy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Księgonoścy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Księgonoścy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.