Владимир Короткевич - Księgonoścy
Здесь есть возможность читать онлайн «Владимир Короткевич - Księgonoścy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: story, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Księgonoścy
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Księgonoścy: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Księgonoścy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Księgonoścy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Księgonoścy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Cóż w tym niezwykłego? Miał przecież zaledwie dziewiętnaście lat.
...Tego wieczoru miano urządzić zasadzkę: trzech żołnierzy i Wolke, który nie przepuszczał żadnej sposobności, żeby wziąć udział w polowaniu na kontrabandzistów.
Butkiewicz sam się wprosił do uczestniczenia, choć to nie była jego kolejka. Okazja dla wykazania się mogła zdarzyć się w każdej chwili, głupio byłoby coś takiego przegapić.
Wolke tylko wzruszył ramionami. Niechaj sobie idzie, skoro tego chce. Pozwolił sobie tylko na ordynarny żart:
- Pan myśli, że zyska u niej szczególne uznanie. Ona i bez tego traci głowę z radości, że pan do niej tak się przykleił.
- Traci głowę czy nie traci, myślę jednak, że nie jestem dla niej obojętny - skromnie odpowiedział Butkiewicz. - Ostatnio, na ten przykład, powiedziała mi, że jestem dobry.
- No, proszę! Wszystko rozwija się należycie i, dalibóg, nie warto dla ładnych oczu marznąć w tych krzakach, znosić chłód. Wkrótce będzie ją pan całować, a za jakieś trzy, cztery miesiące będzie pan mieć wszystko. Może nawet wcześniej, to tylko zależy od sprytu. Nie później jednak, niż za cztery miesiące.
- To bardzo możliwe - odrzekł Butkiewicz. - Do tego czasu pewnie się z nią ożenię.
Z warg Wolkego uleciał uśmieszek grzesznego anioła.
- Chorąży, pan mówi głupstwa! Cóż to, nie zna pan wiejskich dziewcząt? - I dość udatnie zaczął przedrzeźniać: A dziewczątka-niebożątka! A cóż to oni!.. Puść mnie, mówię ci, puść mnie, a to...
Ostatnie słowa były tak nieprzyzwoite, że Butkiewicz cały poczerwieniał i odłożył flet.
- Bardzo proszę, żeby pan tak nie mówił o świecie, w jakim przebywa moja, być może, przyszła żona!
Wolke z tyłu za nim narysował tylko palcem kółko na czole. Potem cicho westchnął.
- Dobrze już, dobrze! Z czasem pan się opamięta. A teraz ruszajmy!
Tej nocy należało zachowywać się ze szczególną czujnością: od dawna dochodziły słuchy, że jednej z trzech najbliższych nocy będzie przekradać się przez granicę Korcz, najbardziej osławiony księgonośca. Wygadał się z tym, w przystępie gniewu w miasteczkowej karczmie niejaki Jauchim Spisa, chłop ze wsi Pławuciczy. Gniew gniewem, jednak ani sam Spisa, ani inni chłopi więcej na ten temat nie puścili pary z gęby.
Nie lubiono bowiem donosicielstwa, donosicielowi nikt nie ośmieliłby się powiedzieć nawet dzieńdoberka. Dzięki temu zarówno strażnica, jak i komora celna znały wszystkich, co przekraczają granicę, dość dokładnie, ale tylko z pseudonimów, nie domyślając się nawet osób.
Korcz był najbardziej znany. Bardzo możliwe, że już przechodził przez granicę może razy ze trzysta. I, mimo to nikt z celników ani razu nie widział go na oczy. Raz tylko trafiono na ślady postołów. Wnosząc z tych śladów, był to olbrzym. I w dodatku, do jasnej cholery, uzbrojony! Ale ten olbrzym za każdym razem chodził inną ścieżką. Tych zaś było mnóstwo.
Ani sam Wolke, ani Butkiewicz nie wierzyli zbytnio w gadaninę Spisa. Mało to co gadają pijani. Nie znali więc miejsca, kierowali się domysłem.
A jednak wszystko zdarzyło się właśnie tej nocy.
Dozór szedł przez błota. W ciemności ciągle słyszało się trwożne okrzyki kaczek zlatujących się na nocleg. Zachód świecił się bladożółtą wstęgą. Chciało się zasiąść w szałasie przy błotach i polować na kaczki, nie zaś na ludzi, słuchać wystrzałów dubeltówki, miękkiego spadania kaczych ciał w trawy, a w przerwach obserwować, oszukane przez twoją nieruchliwość, latające w koło szałasu kurki wodne.
Na coś takiego nie można jednak było sobie pozwolić.
Przebrali się przez błota, przeszli przez krzaki, znaleźli się w gąszczu, ulokowali się w bliskości ścieżki, którą dziki biegały do wsi na wypas. Przed nimi znajdował się wzgórek, porośnięty przez świerczki, olchy i kruszynę.
...Około północy usłyszeli kroki. Szło ich dwóch, ale jeden z nich szedł tak cicho, że ledwie to wyczuwali, wsłuchując się w niezgrabne poruszanie się drugiego. Ten drugi właściwie również stąpał ostrożnie, ciszej, niż żołnierze, jednak chrzęściły pod nim gałązki.
Nikt tak nie hałasuje w lesie, jak właśnie człowiek.
- Stój, bo strzelam! - krzyknął Wolke, gdy kroki zaczęły się przybliżać.
Tamci zamarli. A jednak - wsłuchując się w kroki jednego z nich - było jasne, że zaczęli uciekać. Kroków drugiego natomiast nie było nawet słychać i żołnierzom się wydawało, że stoi na miejscu. Ogień przeciął ciemność, to strzelał porucznik. Potem rozległy się wystrzały żołnierzy, słychać było szmer spadających, ściętych kulami gałęzi i liści.
W trzasku gałęzi pełznął Butkiewicz, wrywał się w ciemność Wolke.
- Stać! Złapiemy! Chorąży, trzymajcie go! A-a-a, mamy ptaszka!
Żołnierze otoczyli porucznika. Pstryknęły siarniczki, zapalono latarnię.
- Strzelałem w kierunku hałasu - powiedział zdyszany Wolke. - To ten, który hałasował. Czemu stoicie?... Dopędzajcie tego drugiego, dranie!
Ale nie było to możliwe. W ciemnościach trudno było ujrzeć nawet własną dłoń. Tylko jeden raz gdzieś daleko parsknęły gałązki, jak gdyby ktoś się potknął,
W świetle latarni widziało się rozpostartego na ścieżce chłopca, liczącego jakieś siedemnaście lat. Nie było po co go podnosić: kula porucznika przebiła skroń. Upadł na plecy natychmiast, przylegając całym ciałem do pudła z książkami, jakby w pragnieniu, by nie oddać go nikomu.
- Zgasić latarnię! - rozkazał Wolke. - Wystrzelam wszystkich jak psów.
- Oni chyba nawet nie mieli broni - orzekł Butkiewicz. - Przecież to księgonoścy.
- To nieważne!
Dopiero wtedy, gdy odeszli daleko i przebrnęli przez błoto, Wolke stęknął z żalem:
- Nie pomyśleliśmy o tym, że może zabity to krewniak tego drugiego. Trzeba było zostać w zasadzce i czekać. Udać, że poszliśmy i czekać. Tamten powróciłby. To był na pewno Korcz.
Zamilkł na chwilę.
- Ten uciekał, bo myślał, że drugi też ucieka.
- Dosyć! - przeciął Butkiewicz. - Czy pan jest krukiem?
- A niby co? Strzelić w ciemności i tak celnie, ho-ho! A pan co, żałuje tego?
- Taki młody... - powiedział Butkiewicz.
- No, no, no... niech pan przestanie! Oni przyjdą po trupa. Nie zostawią go bez pochówku... Bzdury pan plecie!
Zabitego przewieziono do miasteczka i ułożono na miechowym płótnie w gęstej trawie pod płotem budynku gminy. Zrobiono to naumyślnie, żeby móc zidentyfikować chłopca. Wolke zostawił chorążego w miasteczku, sam zaś udał się z raportem do powiatu.
Butkiewicz był wściekły. Znowu spadł na niego najbardziej przykry obowiązek. Przykro było patrzeć na zabitego: młody, o jasnych, sfalowanych włosach, na jego twarzy jakby zastygł wyraz zdziwienia. Żal mu było chłopaka. Jeśli to nawet był buntownik, czyż należało od razu strzelać?! Lepiej byłoby schwytać go żywego. Ten Wolke to po prostu rakarz! A teraz on tu musi czuwać, choć trupa pilnuje żołnierz. Na jedno to wychodzi.
...Młody, płowowłosy chłopiec leży na płótnie w gęstej trawie.
Nim nadciągnął wieczór, trawę stratowano. Wieść o tym, iż zabito jakiegoś księgarczyka, szybko dotarła do okolicznych wsi. Ludzie przychodzili i odchodzili. Niektórzy zatrzymywali się na dłużej, wpatrywali się w twarz, nad którą zaczęły bzykać muchy. Gdy jednak wójt zapytywał: - Co, poznajesz go? - ludzie opuszczali powieki albo też, patrząc prosto w jego twarz, obojętnie wzruszali ramionami.
- Skąd mogę znać? Nie, nie znam go.
To była prawdziwa zmowa milczenia. Zły na wszystko i na to, że musi jak wrona sterczeć w pobliżu zabitego, Butkiewicz zwrócił się do wójta:
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Księgonoścy»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Księgonoścy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Księgonoścy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.