– Muszę cię rozczarować, ale ja nie lubię. Pewnie zaraz powiesz, że nie jestem romantyczna…
– A jak sobie wyobrażasz własny ślub?
Odwróciła się i popatrzyła na niego przez chwilę, a potem znów odwróciła wzrok.
– Nie zamierzam wychodzić za mąż. Zamyślam zająć się pracą naukową w dziedzinie sztuki orientalnej i podróżować po świecie.
– Poczynając od Japonii.
Przez moment, przez ułamek chwili przemknęło jej przez myśl, że odkrył jej sekret. Ale nie pozostawił jej czasu na myślenie.
– Jeśli jednak zdecydujesz się wziąć ślub, kogo chciała byś na nim widzieć? – spytał.
Mimo wszystko poczuła ulgę, że zmienił temat i zrobiła się gadatliwa.
– Och, myślę, że dwoje ludzi w jakimś cichym, spokojnym i pięknym miejscu wystarczą sobie za całe towarzystwo.
– A więc żadnych druhen? – Popatrzył na swoją kamizelkę. – I żadnego żółtego aksamitu?
– I ani jednego drużby! – zapewniła go.
– Zgadzam się z tobą w zupełności. Wyjdziesz za mnie?
Wybuchnęła śmiechem.
– Czy nie masz lepszych pomysłów, Robercie? Czy nie powinieneś teraz przywiązywać balonów albo starych butów do samochodu nowożeńców?
– To już zrobione.
– W takim razie, może zajmiesz się uwodzeniem druhen albo czymś podobnym.
Zerknął na nią wymownie.
– Zgłaszasz się na ochotnika?
– Robercie…
– Robert! Daisy! Ach, tu jesteście. – Sarah z rozwianymi od tańca włosami i głupim uśmiechem przyklejonym do ładnej buzi pojawiła się na tarasie. Gdy uważniej przyjrzała się siostrze i Robertowi, przystanęła w pół kroku. Zrozumiała, że przerwała jakąś bardzo ważną rozmowę. – Przepraszam… ale Ginny i Michael właśnie wyjeżdżają…
– Już idziemy. – Daisy oddała Robertowi żakiet i szybko wmieszała się w tłum gęstniejący na dole ozdobnej klatki schodowej. Ginny, stojąca z bukietem w ręku na górze schodów, na widok Daisy uśmiechnęła się i rzuciła bukiet ponad głowami zebranych gości.
Ktoś stojący za nią chwycił bukiet. Rozległ się głośny szmer. To był Robert. Stał za Daisy i złapał kwiaty, które Ginny rzuciła w tę stronę.
Była to okazja do ciętego dowcipu, jakiejś ostrej, znaczącej uwagi, która wszystkich by rozśmieszyła. Ale Daisy całkiem zabrakło konceptu i gdy Robert z lekkim ukłonem przekazał jej bukiet, potrafiła jedynie go przyjąć przy wtórze chóralnych „achów" i „ochów", rozlegających się wśród zgromadzonych gości.
Trwało to zaledwie kilka sekund, ale jej wydawało się, że minęła wieczność, nim wszyscy wyszli za Michaelem i Ginny przed dom, by wśród błysków fleszy pomachać nowożeńcom na pożegnanie.
– Nie rozumiem. Co się stało? – Jakby samo latanie nie było już dość stresujące, pomyślała z irytacją. – Rezerwacja została przecież potwierdzona w ubiegłym tygodniu.
Pracownica biura podróży obdarzyła Daisy profesjonalnym, w zamyśle uspokajającym uśmiechem.
– Wczoraj próbowaliśmy się z panią skontaktować, niestety, bezskutecznie – powiedziała. – Ale właściwie nie ma wielkiego problemu. Znaleźliśmy dla pani miejsce w innym samolocie odlatującym za pół godziny.
Był to jednak lot z przesiadką w Delhi i jednodniową przerwą w podróży. Daisy nie była z tego powodu szczęśliwa. Specjalnie zarezerwowała lot bezpośredni, by przeżywać jak najmniej startów i lądowań…
– Przeniesiemy panią do pierwszej klasy – ciągnęła gładko kobieta – i będzie pani mogła uczestniczyć w dodatkowej wycieczce…
Nie było sensu się złościć. To nie była wina tej kobiety, że nastąpiło przekłamanie w komputerze. Zadzwoniła do matki, by powiadomić ją o zmianie planów.
– Przekaż wiadomość George'owi, dobrze? Niech zawiadomi swoich przyjaciół w Tokio, by nie wychodzili na ten samolot.
– Oczywiście, kochanie. Przyślij mi kartkę z Tadż Mahal!
– Skąd…?
– I życzę ci szczęścia, kochanie.
Nim zdążyła o cokolwiek zapytać, matka odłożyła słuchawkę. Pożegnała się z nią niezwykle czule… Daisy złożyła dziwne zachowanie matki na karb wzruszeń ślubnych i wypitego szampana.
Ale Tadź Mahal?
Nie przypuszczała, że jej matka tak dobrze znała Indie. Zaraz, skąd w ogóle wiedziała o przesiadce w Delhi? Przecież plany podróży uległy zmianie dosłownie w ostatniej chwili… Och, zapewne tak się mówi do każdego, kto po raz pierwszy odwiedza Indie. Przyślij mi pocztówkę z Tadż Mahal…
Rozchmurzyła się nieco. Jeśli rzeczywiście oferowano jej dodatkową wycieczkę na pewno z niej skorzysta. Usiadła na swoim miejscu w pierwszej klasie i wyjęła książkę. Bardzo nie lubiła tych chwil przed startem, kołowania na pas startowy, ryku silników…
– Proszę ustawić fotele w wyprostowanej pozycji i zapiąć pasy.
Wiedziała, że to głupie. Znała przecież statystyki. Więcej ludzi zabijało się, wypadając z łóżka… Mimo wszystko mocno chwyciła się fotela i zamknęła oczy.
Ktoś zajął miejsce obok niej. Usłyszała trzask zapinanego pasa. Wiedziała, że wygląda jak idiotka, ale nic nie mogło zmusić jej do otwarcia oczu, zanim samolot bezpiecznie nie wzbije się w powietrze.
Nic – prócz chłodnej ręki, która nagle przykryła jej dłoń. I głosu Roberta.
– A więc to prawda.
Niedowierzanie było silniejsze niż strach. Odwróciła głowę i otworzyła oczy.
– Robert? – Choć widziała go, trzymał ją za rękę, nadal nie mogła uwierzyć.
– Myślałem, że wolisz popłynąć statkiem.
– Nie mogłam sobie na to pozwolić.
– Słyszałem, że wygrałaś na loterii.
– Dziesięć funtów. A właściwie pięć, ponieważ podzieliliśmy się z George'em… – Urwała. To w ogóle nie było ważne. – Co tutaj robisz?
– Trzymam cię za rękę. I lecę do Indii, by tam pracować w banku. Proszę cię, byś za mnie wyszła. Niekoniecznie w takiej kolejności. Mam jeszcze tydzień do rozpoczęcia nowej pracy.
Samolot ruszył, ale Daisy nawet tego nie zauważyła. Tak bardzo chciała, by to, co powiedział Robert, było prawdą, że na chwilę głos jej odebrało.
– Jedziesz do Indii? – wykrztusiła po chwili milczenia. – Co za zbieg okoliczności…
– Nazywanie tego zbiegiem okoliczności byłoby lekką przesadą. Wyjdziesz za mnie, Daisy?
To nie mogła być prawda!
– Lecę do Japonii.
– Indie są po drodze.
– Tylko wtedy, gdy leci się z przesiadką. Jak długo tam zostaniesz?
– Jak długo będzie trzeba. Znowu mi uciekasz, Daisy. Znowu ukrywasz się przede mną. – Samolot zakręcił na pasie startowym. – Obydwoje uciekaliśmy od siebie, ale czas już przestać. Wyjdziesz za mnie?
Ryk silników był coraz potężniejszy.
– Nie należysz do mężczyzn, którzy się żenią, Robercie.
– Nasłuchałaś się plotek. Ale ja też.
– Rozumiem, o co ci chodzi. Myślisz sobie: „Do diabła, to jest Daisy. Teraz, gdy już zobaczyłem jej nogi, chciałbym dodać ją do swojej kolekcji. Ale nie mogę uciąć sobie z nią małego romansu, ponieważ…"
– Ponieważ Mike nigdy by się do mnie odezwał, a twoja matka, niech Bóg broni, zaatakowałaby mnie wałkiem do ciasta. Czy to właśnie masz na myśli? – Gdy milczała, dodał: – Wiem, o co ci chodzi. To fakt, że zrozumienie problemu zajęło mi trochę czasu i potrzebowałem nawet pewnej pomocy.
– Pomocy? – Czyjej pomocy? Czego jeszcze miała się dowiedzieć?
– Mike udzielił mi pewnych wskazówek. Powiedział, że jesteś w kimś zakochana. Od zawsze. Strawiłem całe dnie, usiłując dociec, przez kogo tak cierpisz… Zamierzałem się z nim porachować.
Читать дальше