– Już schodzę. Zamknij Flossie w kuchni, dobrze? – Wzięła głęboki oddech i unosząc nieco miękko udrapowaną, białą spódnicę, zeszła na dół.
Przez chwilę żadne z rodziców się nie odezwało.
– I jak? – odważyła się spytać.
– Wyglądasz uroczo, Daisy! – powiedział ciepło jej ojciec i zwrócił się do żony: – Nieprawdaż, Margaret?
– Wydawało mi się, że żółty będzie dla niej prawdziwą katastrofą, ale okazuje się, że bardzo się myliłam… Góra jest bardzo prosta i gustowna, a biała spódnica taka zwiewna i lekka. Świetne zestawienie! Oczywiście, pozostałe druhny, ze względu na ciemne włosy, będą wyglądać bardziej efektownie, niemniej przy odpowiednim makijażu… Odwróć się, kochanie.
Daisy właśnie posłusznie robiła obrót, gdy nieoczekiwanie w drzwiach stanął Robert. Spoglądał na nią w jakiś dziwny sposób, którego znaczenia nie potrafiła zrozumieć. Nie dostrzegła w jego oczach ani drwiny, ani żartobliwego błysku… To było dokładnie takie spojrzenie, o jakim zawsze marzyła. Intensywne, przenikliwe, sięgające w głąb duszy.
– Wydaje mi się, że z każdym dniem kaczątko staje się coraz bardziej podobne do łabędzia – skomentował, nie zdając sobie sprawy, że wszyscy mu się przyglądają. – Tylne drzwi były otwarte – wyjaśnił pospiesznie. – Zostawiłem Majora w sieni. – A potem nagle uderzył się w czoło. – Och, nie, tylko mi nie mów, że to przynosi pecha, gdy drużba zobaczy druhnę przed ślubem!
Ojciec Daisy zaczął się śmiać, matka poszła jego śladem.
– Lepiej pójdę się przebrać – powiedziała Daisy. Musiała poczekać, aż Robert zrobi jej przejście, ale on wcale się z tym nie spieszył.
– Niepotrzebnie martwiłaś się z powodu tego koloru – powiedział z uśmiechem. – Doskonale pasuje do twoich włosów. – Pociągnął ją za wystający kosmyk. Najwyraźniej żartował. Ale były to żarty skierowane do widowni, nie do niej.
– Łabędzica, rzeczywiście! – Matka z urażoną miną wypchnęła Daisy z pokoju i poszła za nią na górę. Czyżby się obawiała, że Robertowi może wpaść do głowy zaoferowanie pomocy przy rozpinaniu haftek? – Nie pozwól, by ten złotousty zawrócił ci w głowie – mruknęła.
– To się nigdy dotąd nie zdarzyło – powiedziała Daisy, rozpinając haftki stanika.
– Bo nigdy przedtem nie próbował – powiedziała z naciskiem. – Jest taki sam jak jego ojciec.
– Nie wiedziałam, że znasz ojca Roberta.
– Nie znam, ale widziałam jego zdjęcie. Rzeczywiście, jest bardzo przystojny… – Powiesiła suknię na wieszaku. – Dwadzieścia lat minęło od rozwodu, a biedna Jennifer nadal trzyma jego fotografię przy łóżku. Taka przystojna kobieta, a nigdy nie widziałam jej z innym mężczyzną. – Powiesiła suknię w szafie i zaczęła owijać ją bibułką. – Robert jest bardzo podobny do ojca. Tak samo przystojny i pełen uroku… To piorunująca mieszanka.
– Już to mówiłaś.
– I zachowuje się tak samo – ciągnęła niestrudzenie. – Cóż, jaki ojciec, taki syn.
– Mamo… – Chciała wszystko wyjaśnić, zapewnić, że w Warbury nic się nie stało, ale, o dziwo, zamiast tego powiedziała zupełnie coś innego: – Mam dwadzieścia cztery lata. I znam Roberta od zawsze. Ufam mu. Nie zrobiłby nic, co mogłoby mnie zranić.
Przez moment matka wyglądała na przestraszoną.
– Wiem o tym – powiedziała z westchnieniem. – Przepraszam. Prawię ci kazania, jakbyś nadal była dzieckiem. Ale oczywiście dla mnie zawsze nim będziesz. Zresztą wy wszyscy… Sarah zawsze mi powtarza, że traktuję ją jak nastolatkę, pouczając, jak ma wychowywać dzieci. A przecież jest doskonałą matką. Ale gdy gniazdo puste, cóż nam pozostaje…?
– Należy cieszyć się życiem, mamo. Najlepiej pomyśl o wakacjach. – Daisy objęła matkę ramionami. – W przyszłym tygodniu, gdy już będzie po ślubie Michaela i emocje opadną, poczujesz się przygnębiona. Jest kwiecień. Poproś ojca, żeby cię zabrał do Paryża. Albo sama zarezerwuj bilety i ty go zabierz. Nie trzeba być świeżo po ślubie, żeby wyjechać na miodowy miesiąc.
Ledwie Daisy otworzyła drzwi, Flossie, która już od dawna piszczała z podniecenia w kuchni, wprost rzuciła się na Majora, po czym we dwójkę wypadli z domu i popędzili w stronę rzeki.
– Tam będzie błoto – zauważył Robert. – Którędy idziemy?
– Tędy.
Daisy miała ochotę zrobić jakąś sarkastyczną uwagę, ale gdy spojrzała na Roberta, wydał jej się tak głęboko pogrążony w myślach, że dała spokój i przez chwilę szli w zupełnym milczeniu…
– Flossie! – krzyknął w końcu na spanielkę, która przedzierała się przez żywopłot. – Na litość boską, to najgorzej wychowane zwierzę…
– Nie bądź taki spięty!
– Przepraszam. – Zerknął na nią, zatrzymując się przed bramą prowadzącą do starego sadu przy kościele.
– Drzewa jeszcze nie kwitną – powiedziała, gdy otwierał przed nią furtkę.
– Nie szukam kwiatów, szukam jemioły – odparł. – Czasami rośnie na jabłoni. W każdym razie na tej zawsze ją widziałem. – Zatrzymał się pod starym drzewem. Miał dziwny, nieprzenikniony wyraz twarzy.
– Myślę, że nie warto się tu zatrzymywać – powiedziała, zdumiona nieco jego tajemniczym zachowaniem. – Gdzie się podziały psy?
Gdy się odwracała, złapał ją i zmusił, by stanęła z nim twarzą w twarz.
– Pamiętasz te święta, kiedy miałaś szesnaście lat? Pocałowałem cię wtedy pod jemiołą.
Przełknęła ślinę. Oczywiście, że pamiętała.
– Tak. – Jej pierwszy pocałunek. Słodki, wyjątkowy…
– Wziąłem ją z tego właśnie drzewa – powiedział, spoglądając do góry. – Jestem pewien, że to było tutaj…
– W tym roku mają zamiar wyciąć ten sad. – Nie wiedziała, jak się zachować, ale usiłowała za wszelką cenę zmienić temat.
– Pamiętasz, co wówczas powiedziałem? – Nie dawał się zbić z tropu.
Czy kiedykolwiek mogłaby zapomnieć, co powiedział jej tamtego wieczora?
– A ty pamiętasz? – spytała.
– Zapomniałem. – Przesunął ręką po jej ramieniu w czułej pieszczocie, jakby chciał złagodzić ból, który jej zadał tym wyznaniem. – Wiem, że coś… specjalnego, nieuchwytnego… Wiesz, jak to jest. Budzisz się rano i nie możesz sobie przypomnieć, co ci się śniło. Pozostaje tylko nieokreślone wspomnienie czegoś miłego…
Wiedziała. Och, doskonale wiedziała.
– To wspomnienie jest jak błędny ognik – ciągnął rozmarzonym tonem. – Jest na pozór blisko, ale gdy chcesz je pochwycić, ucieka. – Wyciągnął rękę i uniósł jej podbródek.
Nie miała innego wyboru; musiała spojrzeć na niego albo zamknąć oczy. Zamknęła oczy.
– Powiedziałem… że będę na ciebie czekać.
– Ja nie chciałam czekać – odparła i otworzyła oczy. Drzewo rzucało cień; słońce stało nisko i wszystko wokół było rozświetlone różowym światłem, dzięki któremu liście upodobniły się do kwiatów.
– Ja też nie – powiedział Robert. – Byłaś taka młoda. Gdybym i ja miał szesnaście lat, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej…
Nie, to było zbyt okrutne. Kazał jej wspominać! Minęły miesiące, lata, nim zapomniała o bólu serca, nim nauczyła się udawać przed sobą, że to tylko kieliszek wina uderzył do dziewczęcej, nieprzywykłej do alkoholu głowy i sprawił, że mówiła rzeczy, o których w jasnym świetle dnia wolała zapomnieć. On zapomniał naprawdę. Ale jej się to nie udało… I teraz znów ból przenikał jej serce.
Robert spojrzał na nią, a potem uśmiechnął się lekko.
Читать дальше