Zła na siebie, że przypomina sobie chwile, o których z całą pewnością nie powinna pamiętać, włączyła telewizor i zaczęła przeglądać jakiś turystyczny magazyn, który leżał na stole. Czytała tak długo, aż zmorzył ją sen.
Ben poczekał, aż jego rodzina dotrze do windy. Potem usiadł na łóżku i ostrożnie wyjął z żyły wenflon. Wstał, zdjął piżamę i ubrał się w to, co przynieśli mu rodzice. Zapakował sandały i kupione przez Terri ubrania do plastikowej torby i ruszył do drzwi. Na korytarzu natknął się na doktora Domingueza.
– A dokąd to pan się wybiera o tej porze?
– Czuję się już znacznie lepiej – szepnął Ben. – Czeka mnie dużo pracy.
Lekarz skinął głową.
– Dobrze, ale nie powinien pan być w domu sam.
– Na pewno ktoś się mną zaopiekuje.
– To dobrze. Niech pan wstąpi do dyżurki pielęgniarek. Siostra Angelica powie panu, jak zmieniać opatrunki. Umówmy się na wizytę za tydzień. Obejrzę szwy i być może je zdejmę. I proszę uważać przy goleniu.
– Jestem panu bardzo wdzięczny za pomoc. I całemu zespołowi. Proszę dać kwiaty i owoce innemu pacjentowi albo siostrom.
– Tak zrobię, panie Herrick. Dziękuję.
Kilka minut później Ben wyszedł ze szpitala i przywitał się z Carlosem Riverą, swoim menedżerem i prawą ręką.
Poprzedniej nocy poprosił siostrę Angelice, aby do niego zadzwoniła. Carlos przyjechał następnego dnia, nie zadając zbędnych pytań.
– Nie masz pojęcia, jak dobrze się stąd wyrwać!
– Wyobrażam sobie. Dokąd jedziemy?
– Do „Ecuador Inn". I to gazem.
Budzik zadzwonił o siódmej. Terri wcale nie czuła się wyspana. Od razu zaczęła myśleć o Benie Harricku, co tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że powinna jak najszybciej wyjechać.
Zamówiła śniadanie, wiedząc, że przed podróżą powinna zjeść coś konkretnego.
Ubrała się w spodnie, bluzkę z krótkimi rękawami i skórzane sandały.
Na szczęście jej włosy były tak obcięte, że nie wymagały długiego układania. Jeszcze tylko odrobina „Flleurs de Rocaille" na szyję i nadgarstki i była gotowa do drogi.
Chciała być na lotnisku dwie godziny przed odlotem. Naraz usłyszała pukanie do drzwi.
– Buenos di… - zaczęła, przekonana, że to kelner ze śniadaniem. Jednak kiedy zobaczyła, kto stoi za drzwiami, omal nie zemdlała.
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna z ręką na temblaku, ubrany w sportową koszulkę kremowego koloru i odpowiednio dobrane spodnie.
– Co pan tu, do diabła, robi? – powitała go niezbyt grzecznie. – Nie powinien pan być w szpitalu? Chyba jest pan niespełna rozumu.
– Większość ludzi tak myśli – odparł spokojnie Ben Heniek.
Terri nie mogła oderwać od niego wzroku.
– Nie powinien pan jeszcze mówić!
– Sądziłem, że będziesz uszczęśliwiona, słysząc, że w ogóle wydaję z siebie jakieś dźwięki.
– Oczywiście, że jestem – powiedziała, starając się uspokoić. – Tylko nie spodziewałam się…
– Znów mnie zobaczyć? – dokończył za nią.
Terri zarumieniła się.
Ben Herrick wyglądał świetnie, zwłaszcza jak na człowieka, który właśnie wyszedł ze szpitala, po wypadku, w którym omal nie stracił życia.
– Właśnie miałam jechać na lotnisko.
– Wiem o tym. Kapitan Ortiz powiedział mi, że zamierzasz wrócić dziś do Stanów. I to, jak widzę, bez pożegnania ze mną.
Terri była tak przejęta, że omal nie zauważyła kelnera, który przyniósł śniadanie. Do tej pory zdążyła już całkiem o nim zapomnieć.
– Dzień dobry.
Odpowiedziała coś niezbyt zrozumiale i wzięła z jego rąk tacę.
– Proszę chwilę poczekać.
– Ja się tym zajmę. – Ben Herrick sięgnął do portfela i podał kelnerowi napiwek.
Kiedy kelner odszedł, spojrzał na nią z uśmiechem.
– Nie zaprosisz mnie do środka?
– Naturalnie! – Usunęła się z drogi, aby mógł wejść. – Powinien pan usiąść.
Ben zamknął za sobą drzwi i podszedł do stołu, ale nie usiadł. Podniósł pokrywkę i powąchał jedzenie.
– Pachnie wspaniale. Zjedz, dopóki jest ciepłe.
Ale Terri zupełnie straciła apetyt.
– Po co pan tu przyjechał, panie Herrick?
– Mam na imię Ben. Po tym, co dla mnie zrobiłaś, nie wyobrażam sobie, byś mogła mówić do mnie inaczej.
– Skoro lekarz cię wypisał, powinieneś jechać prosto do domu!
– Właśnie tam jadę. Zatrzymałem się tylko po drodze, żeby cię ze sobą zabrać.
Popatrzyła na niego zszokowana, niepewna, czy dobrze zrozumiała.
– To bardzo proste – ciągnął, korzystając z jej milczenia. – Doktor Dominguez powiedział, że puści mnie, jeśli przez najbliższe dni ktoś będzie się mną zajmował.
Terri zadrżała.
– Masz rodzinę.
– Dziś rano wyjechali do Teksasu.
– Dlaczego?
– Ponieważ ich o to poprosiłem.
– Jak mogłeś tak postąpić? Przejechali taki kawał drogi, żeby z tobą być.
– I byli. Całą noc. Bardzo miło spędziliśmy czas. Ale to wystarczy. Pożegnałem się i poprosiłem, żeby wrócili do swoich zajęć. Teraz chciałbym pobyć z kimś, kto instynktownie wie, jakie są moje potrzeby. Jeśli odłożysz swój wyjazd na kilka dni, zapewniam cię, że nie będziesz żałowała.
– Jeśli dobrze rozumiem, chcesz mnie zatrudnić jako osobistą pielęgniarkę, tak?
– Chcę, żebyś po prostu była sobą, nic więcej – powiedział, wstając.
Terri spojrzała na niego z mimowolną troską. Musiał być wykończony.
– O ile pamiętam, w swojej izbie handlowej zajmujesz się wszystkim po trochu?
– Tak – odparła, czując, jak ogarnia ją podniecenie. Była tak podekscytowana, że nawet nie odczuwała złości.
– W takim razie świetnie się składa. Zgodnie z tym, co powiedział lekarz, powinienem być na płynnej diecie. Byłbym wdzięczny, gdybyś zechciała przygotowywać mi posiłki, odbierać telefony i załatwiać bieżącą korespondencję do czasu, aż moja ręka całkiem się wygoi.
Terri spojrzała na jego zabandażowane dłonie. Pisanie z pewnością sprawiało mu ból. Oczywiście nigdy nie przyzna się do tego. Zdążyła się już przekonać, że Ben Herrick nie jest zwyczajnym mężczyzną.
Ale dlaczego nie posłał po Marthę Shaw? Była pewna, że Martha oddałaby wszystko, by znaleźć się teraz na jej miejscu.
Może chodziło o męską dumę? Nie chciał, by jego kobieta widziała go w takim stanie? W jej obecności czuł się swobodnie.
– Jest jeszcze jeden powód, dla którego chciałbym, żebyś została. Wczoraj widziałem się z kapitanem Ortizem. Przekazałem mu kilka informacji, więc może uda się odnaleźć ciało twojego byłego męża. Mogłabyś je zidentyfikować, co oszczędziłoby ci kolejnej podróży do Ekwadoru.
Terri nie mogła powstrzymać uczucia rozczarowania, jakie ogarnęło ją po tych słowach. Odwróciła oczy, by niczego z nich nie wyczytał.
A więc żadnych osobistych powodów.
Co za pragmatyczne podejście do życia. Ale to prawda, praca dla tego mężczyzny pozwoliłaby jej zabić czas w oczekiwaniu na wiadomości z policji. Zanim zdążyła coś powiedzieć, znów rozległo się pukanie do drzwi. Ben spojrzał pytająco.
– Czekasz na kogoś?
– To zapewne boy. Przyszedł po mój bagaż. Przepraszam na chwilę.
Otworzyła drzwi.
– Parker… – Terri była zaskoczona.
– Dzień dobry.
– Co ty tu robisz?
– Czy to nie oczywiste? – spytał, zdejmując kowbojski kapelusz i uśmiechając się szeroko.
– Sądziłam, że lecisz właśnie do Teksasu.
Читать дальше