– Cześć, Mary Ellen.
– Cześć. W czym mogę ci pomóc? – Jedno niespokojne spojrzenie wyjaśniło jej, po co przyszedł. Pod jedną pachą ściskał opakowanie zawierające sześć puszek piwa a pod drugą magnetowid ze zwisającymi przewodami.
– Magnetowid mi się popsuł. Pomyślałem, że może spróbujesz go naprawić i nie będę musiał się bawić z wysyłaniem go do warsztatu.
Cholera, pomyślała ponuro. Nie może prowadzić interesu, odmawiając klientom usług, a szczerze powiedziawszy, miała mnóstwo czasu, żeby się ubrać i zrobić kolację przed siódmą. Tylko że to był Giles. Wolałaby już spędzić ten czas z grzechotnikiem, któremu bardziej by ufała.
– No cóż… wejdź. Mam dużo pracy, ale obejrzę twój magnetowid. Będę mogła powiedzieć, czy dam sobie z tym radę, w ciągu kilku minut.
– Nie ma pośpiechu, kotku Mamy dla siebie cały wieczór. Mogła się tego domyślić ze sposobu, w jaki zdjął kurtkę i usiadł. Sądząc z zaczerwienionych oczu, wypił już kilka piw, ale ostrzegła samą siebie przed wyciąganiem pochopnych wniosków.
– Słyszałem, że zaprzyjaźniłaś się z tym wilkołakiem. – Giles wyciągnął ku niej puszkę piwa. Kiedy potrząsnęła głową, otworzył ją i opróżnił.
– Ze Steve'em? Tak, jesteśmy przyjaciółmi. – Nie zwracając uwagi na gościa pochyliła się, by włączyć magnetowid do sieci.
– Ale robi raban z tym potrzaskiem. Rozzłościł leśniczego, szeryfa i wszystkich. Po mojemu to głupota. Ludzie zastawiają tu pułapki od dwustu lat. Każdy mógł mieć w rodzinie taki stary potrzask i nie ma sposobu, by kogoś za to przyszpilić. A mężczyzna ma prawo bronić swojej rodziny przed wilkami.
– Pułapkę zastawiono na terenie lasów państwowych. Nie był to teren prywatny. Wilk nie kręcił się wokół czyjejś zagrody. Istnieją powody, dla których stosowanie takich potrzasków jest już od dawna zakazane. Uważasz, że to w porządku: okaleczyć zwierzę i zostawić je, żeby zdechło?
Giles parsknął śmiechem i przykucnął obok niej.
– Nietrudno się domyślić, po czyjej jesteś stronie. – Przerwał na chwilę. – To dobrze zbudowany facet, nie? Chyba łatwo zrozumieć, co w nim widzisz. Takie maleństwo jak ty, zupełnie samo w długie, zimowe noce…
– Hmmm. Co jest nie tak z tym magnetowidem?
– Na górze ekranu pokazuje się biały pas. Czasami znika czasami nie. Podobają ci się duzi mężczyźni, co, złotko?
Ignorowanie wietrznej ospy nie likwiduje objawów, ale Mary Ellen postanowiła bohatersko spróbować. Od kilku tygodni nie zdarzyło jej się znaleźć w tak niezręcznej sytuacji. Naprawdę miała nadzieję, że pozbyła się już upokarzającego zwyczaju pakowania się w tarapaty. Cały czas spoglądała na okno. Co by sobie o niej pomyślał Steve, gdyby teraz wszedł i zastał tego durnia uganiającego się za nią po salonie?
Podłączenie i sprawdzenie magnetowidu zajęło trochę czasu, ale Mary Ellen była dokładna. Jeśli uda jej się znaleźć i naprawić usterkę od razu, to Giles nie będzie miał pretekstu do ponownych odwiedzin.
– Kiedy pojawia się ten pas? Gdy wkładasz kasetę czy w jakiś czas po puszczeniu taśmy?
– To się dzieje sporadycznie. Bez ładu i składu.
– Jesteś pewien, że nie wkładasz starych taśm? Niczego nie widzę… Giles, z jakichś nieznanych powodów twoja ręka znalazła się na moim kolanie. Jeśli nie chcesz stracić życia, proponuję, żebyś w ciągu następnych dwóch sekund ją zabrał.
– Masz takie świetne poczucie humoru.
– Dziękuję. Zabierz rękę – powtórzyła.
– Hej, zaraz. Nie musisz być taka niemiła. Nie jesteśmy przecież obcy. Myślisz, że nie potrafię dobrze cię zabawić? Nie ma nic złego w spotkaniu dwojga ludzi w ponurą, zimową noc…
– Nie znalazłam usterki w twoim magnetowidzie – powiedziała ze znużeniem w głosie.
– Może i nie, ale sam mam kłopot, któremu mogłabyś zaradzić naprawdę łatwo…
– Spójrz na moje usta Giles. Nie. To nie jest trudne słowo. Nie powinieneś mieć aż tyle kłopotu z jego zrozumieniem. – Szybko wyłączyła magnetowid, ale kiedy stała pochylona, poczuła wzdłuż kręgosłupa ruch jego mięsistej dłoni. – Zjeżdżaj! – powiedziała z rozdrażnieniem i odwróciła się ze śrubokrętem w ręku.
– Ależ, kochanie… – Giles zobaczył śrubokręt.
– Dlaczego uprzejmość nie skutkuje? W stosunku do innych ludzi skutkuje zawsze. Czy możesz mi powiedzieć, dlaczego muszę być nieprzyjemna, jeśli po prostu tego nie znoszę? Czy mam na czole jakiś znak mówiący, że Mary Ellen jest frajerką?
– Znak? O czym mówisz, kotku? Jaki znak?
– Daruj sobie ten znak, Giles. Skup się na drzwiach. Wychodzisz. – Stuknęła go w pierś śrubokrętem. – Zabierz swój magnetowid. I piwo. – Stuknęła go jeszcze raz. – Już.
Wyrzucenie go sprowadziło koszmary dawnych wspomnień i poczucie winy, że nigdy dobrze sobie nie radziła w takich sytuacjach. Ale teraz nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Rzuciła okiem na zegar. Żeby zdążyć ze wszystkim przed przybyciem Steve'a będzie musiała sporo się nabiegać.
Miotając się po kuchni, obtoczyła kurczę w tartej bułce oraz parmezanie i zaczęła je smażyć. Potem popędziła do sypialni, żeby włożyć zielony, długi sweter i wąskie spodnie. Nakryła do stołu, przewróciła kurczę i znów popędziła do sypialni, żeby się umalować i uczesać. Dopiero później, kiedy robiła sałatkę i wkładała szwajcarski chleb z makiem do piekarnika przypomniała sobie wyraz twarzy Gilesa, gdy potykał się o własne nogi. Wyglądał tak głupio.
Poczuła wzbierający w gardle śmiech, który po chwili wybuchnął z pełną siłą.
Ucichł powoli, ale w głębi ducha Mary Ellen czuła coś dziwnego. Jeszcze miesiąc temu nie śmiałaby się z siebie, nie dostrzegłaby w tej sytuacji ani krzty komizmu. Przed kilkoma tygodniami przy kimś takim jak Labeck zaniemówiłaby ze zdenerwowania. Teraz była bardziej rozzłoszczona niż wstrząśnięta. Być może powinna zareagować bardziej gwałtownie, ale przecież jakoś sobie poradziła z intruzem. Jesteś dzielna, powiedział jej Steve.
Nie uwierzyła mu wtedy. Myślenie o sobie jako o nieudacznicy tak bardzo weszło jej w krew, że wcale nie przyszło jej do głowy, iż nie jest już tą samą kobietą, która wyjechała z Georgii. Pozwoliła Steve'owi snuć nie mające nic wspólnego z rzeczywistością domysły na temat jej odwagi i pewności siebie. Jednak próbując nie zawieść oczekiwań Steve'a powoli odkrywała że potrafi robić rzeczy, które przedtem jej nie wychodziły, że może być zupełnie inną kobietą. Z jego powodu.
Jeszcze raz rzuciła okiem na zegar: dochodziła siódma. Steve przyjdzie lada moment. Ziemniaki są gotowe, usmażone według przepisu z Południa kurczę idealnie chrupiące, a stół nakryty do kolacji. Nie musiała to być kolacja w romantycznym stylu. Ze Steve'em nic nie „musiało być”. Spędzając z nim tyle czasu wiedziała jak starannie unika posuniętej za daleko intymności, podobnie jak wyczuwała wzrastające między nimi napięcie. Mimo swej samotności nie był mężczyzną narzucającym się kobiecie. Absolutnie się nie bała że tego wieczoru coś się stanie, chyba że sama by tego zechciała.
Opierając się o parapet, poszukała wzrokiem świateł jego półciężarówki. Myślała o kochaniu się z nim i o tym, że jej uczucia dla niego są jak nie spełniona obietnica.
Wdepnęła głupio w tyle niezręcznych sytuacji! Johnny był jej najgorszą ale nie jedyną pomyłką. Jeśli ma kiedykolwiek nabrać do siebie szacunku, to z pewnością musi stać się twardsza i myśleć bardziej realistycznie. Ale Steve to nie Johnny. Nigdy nawet nie próbował jej wykorzystać. I chociaż nie miała pewności co do jego uczuć, wiedziała dokładnie, co sama czuje. Pożądanie, tęsknotę, szacunek, zaufanie, miłość. Już za późno, by zaprzeczyć, iż jest w tym mężczyźnie niebezpiecznie, głęboko zakochana.
Читать дальше