Z westchnieniem przyjęła niezręczną pieszczotę jego ust, jakby wyczuła, że Steve nie sprawuje nad sobą pełnej kontroli. Kiedy jego usta dotknęły warg Mary Ellen po raz drugi, niezręczność gdzieś się ulotniła Była słodka, delikatna i uległa. Jeśli istniał ideał kochanki, była nim ta dziewczyna. Budziła tęsknotę. Wyzwalała ogień i pożądanie, gromadzące się w nim od trzeciej sekundy po jej poznaniu. I oddawała mu pocałunki, jakby czuła to samo.
Oboje zaczerpnęli powietrza. Co prawda, nie musiał oddychać, żeby ją całować. Denerwującą potrzebę tlenu można było po prostu pogodzić z innym rodzajem pocałunków. Z dotykiem języka na muszelce jej ucha. Z wędrówką warg po jej szyi. Do tej chwili Mary była spokojna. Teraz chwyciła go za ramiona.
– Byłeś taki zmęczony. Nie chcesz odpocząć? – Poszukała wzrokiem jego oczu, a potem mruknęła odpowiadając na własne pytanie: – Nie. Nie jesteś w nastroju do odpoczynku.
– Chcę się z tobą kochać.
Takiemu otwartemu stwierdzeniu brakowało subtelności, ale był to pewny sposób wywołania spontanicznej reakcji. Zobaczył, że niemal przestała oddychać, dostrzegł w jej oczach błysk pożądania… Ujrzał też jej nagłe wahanie. Jego wilczyca zaryzykowała taniec z nim, ale teraz prosił ją o coś więcej.
Spojrzała na niego tak, jakby nie była pewna, czego naprawdę od niej chce. Z łatwością mógłby ją uspokoić. Chciał ją posiąść nieodwołalnie i na zawsze. Pragnął mieć ją w swoim łóżku dzisiaj i przez wszystkie inne noce. Marzył, aby była naga i aby znalazła się pod nim, tak rozpalona i szalona, żeby nie mogła tego znieść. To wszystko. W jego pragnieniach nie było nic skomplikowanego czy niejasnego. Nic podstępnego.
– Kocham cię – powiedział. Znów wstrzymała oddech.
– Steve… wszedłeś tu z nerwami napiętymi jak postronki. Miałeś okropny wieczór. Byłeś napompowany adrenaliną…
– Kocham cię – powtórzył.
Zapadła cisza, podczas której Mary Ellen miała szansę powiedzieć „nie”. Mógłby zachować się inaczej, gdyby dostrzegł w wyrazie jej twarzy choćby najmniejszy cień odmowy. Nie zobaczył tego, jedynie przerażenie.
Pochylił się, biorąc ją w ramiona i miażdżąc jej usta swoimi wargami. Nie wierzyła że mu na niej zależy. To nic nowego. Jego wybranka uwielbiała podejmować się rzeczy, które ją przerażały, więc reakcja na jego gwałtowny pocałunek też właściwie go nie zaskoczyła.
Serce biło mu głośniej niż tam – tamy w dżungli. Mary Ellen przytuliła się do niego, a jej miękkie piersi stwardniały w zetknięciu z jego torsem. Oplotła rękami szyję Steve'a, jakby była spragniona jego dotyku. Przerabiali już te kroki, ale to nie było wzajemne drażnienie się w pierwszym walcu. Jego wybranka postanowiła zaryzykować. I w żadnym wypadku nie mówiła „nie”.
Kiedy następnym razem ich płuca zażądały przerwy na tlen, ściągnął gwałtownie sweter Mary i znów wycisnął na jej wargach kolejny namiętny pocałunek. Sweter leżał już na poręczy fotela na biegunach. W kilka sekund później klosz lampy ozdobił ładny różowy stanik.
Poczuł znajomy ból szyi od pochylania się nad nią. Różnica ich wzrostu szybko zniknęła kiedy podniósł Mary Ellen i oplótł się w pasie jej nogami. Nie potrzebował mapy, by znaleźć łóżko. Światło z korytarza padało na białą narzutę i odbijało się w mosiężnych słupkach wezgłowia. Kiedy runęli na materac, słupki zatrzęsły się, a stare sprężyny zaskrzypiały.
Cała sypialnia była pogrążona w mroku, lecz na twarz Mary Ellen padało światło. Blask wlewający się od drzwi wydobywał z mroku jej szyję, lśniące brązowe włosy i delikatniejszą od atłasu skórę. Trzeba było ucałować tę szyję, tu gdzie pulsuje rozpalona żyłka. Jej piersi nabrzmiały dla niego, a sutki stwardniały pod bezlitosnym deszczem miękkich, wilgotnych, namiętnych pocałunków. Zawadzały mu jej ręce usiłujące rozpiąć guziki jego flanelowej koszuli. Przeszkadzały mu też oczy, bo cały czas czuł jej wzrok na swojej twarzy – oczy jelonka Bambiego, wilgotne, delikatne, pełne uczucia. A on nawet jeszcze nie zaczął.
– Steve?
Wypowiedziała jego imię cichym szeptem, od którego zawirowało mu w głowie.
– Mam zabezpieczenie – powiedział, przewidując jej niepokój, zanim jeszcze miała okazję go wyrazić, nie chcąc, żeby cokolwiek zniszczyło nastrój.
– Nie mam niczego w domu – przyznała lekko ochrypłym głosem.
– Mogłem się tego domyślić, kochanie. – Nie powiedział jej, że nie znosi prezerwatyw. Nie wspomniał też, że wyobrażenie jej brzucha nabrzmiewającego pod wpływem ciąży porażało go swą mocą. Chciał rozmawiać z nią o dzieciach, o innych metodach zabezpieczeń, o życiu. Tyle że nie teraz.
– Steve… szczerze mówiąc, nie myślałam o zabezpieczeniu. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Przyszło mi tylko do głowy, że może chciałbyś zdjąć buty?
– Buty? – On tu stara się być mroczny i niebezpieczny, a ona myśli o butach?
– Nie sądzisz, że byłoby ci nieco wygodniej bez butów? I paska. A także koszuli…
A niech go, jeżeli w tych lśniących oczach nie błysnęło rozbawienie. I ogień. Ciągle patrząc w te oczy, zrzucił buty, a potem zdarł z siebie koszulę, dżinsy i resztę ubrania. Szybko, póki z jej oczu nie zniknie to łobuzersko – słodkie zaproszenie. Nie zniknęło. Wyszła mu naprzeciw, kiedy wciąż nie mógł sobie poradzić z jedną oporną skarpetką. Zostawił ją w spokoju. Do diabła z głupią skarpetką.
Wydawało się… zdecydowanie się wydawało, że nie musi się martwić, czy jego ciało jej się spodoba. Czubkami palców błądziła wśród szorstkich włosów na jego piersi. Jej dłonie wybrały się na niczym nie skrępowaną podróż odkrywczą a ich śladem ruszyły usta. Wtuliła się policzkiem w zagłębienie szyi Steve'a.
Nigdy przedtem nie miał do czynienia z kobietą tak zdecydowaną go pieścić, natychmiast, w tej chwili, jakby tuż obok tykała bomba zegarowa i następnej okazji mogłoby już nie być. Przerzuciła nogę przez jego udo i przyciągnęła go bliżej siebie, jakby była wystarczająco silna, by zmusić stukilowego mężczyznę do zrobienia każdego głupstwa, o jakim zamarzy.
I to jej się udało. Zrobiłby dla niej wszystko, jednym skokiem znalazłby się na szczycie wieżowca, byłby ptakiem, samolotem, wszystkim, o co by poprosiła. Kochała go. Domyślił się tego, miał nadzieję, uwierzył na podstawie jej zachowania. Jednak nie wiedział tego na pewno, dopóki nie poczuł promieniującego z niej uczucia. Skóra Mary Ellen lśniła w ciemnym pokoju, a gwałtowne pragnienie w jej oczach mogło doprowadzić go do szaleństwa.
Po raz pierwszy zrozumiał, dlaczego wilki wyją. Zrzucił poduszki na podłogę i zagarnął ją pod siebie, a Mary Ellen z kocim pomrukiem oplotła go nogami. Kiedy poczuła jak powoli ją wypełnia, wygięła się w łuk, a całe jej ciało przebiegł dreszcz. Ustami poszukała jego warg i wpiła się w nie pocałunkiem dogłębnym jak przysięga, gwałtownym jak nagłe wyznanie.
Odczuwał pożądanie już przedtem. Wiedział, co to miłość. Nigdy jednak nie znalazł kobiety, będącej jego duchowym odpowiednikiem, której dzikość zaspokajałaby płonący w nim głód – głód wywołany jej smakiem, dotykiem, szmerem oddechu, miodowym zapachem skóry, czymś w rodzaju narkotyku, od którego całkowicie uzależniło się jego serce. Tu było jej miejsce. Przy nim.
Słupki łóżka podzwaniały, a materac trzeszczał. Nie tak szybko, upominał sam siebie. Sposób, w jaki reagowała uderzał mu do głowy, chociaż doskonale wiedział, że jej obawy nie zniknęły w jednej chwili. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to przeczucie, że Mary czuła się uwiedziona, ponaglana uwolnionymi spod kontroli emocjami. Patrzył na nią czule i zaborczo, widział, jak jej oczy robią się nieobecne i zamglone, a ciało wygina się w napięciu i ślepym pragnieniu.
Читать дальше