– Świetnie – odparł Ted. – A teraz wybaczcie, mam jeszcze pacjenta. – Z tymi słowami podniósł się i wyszedł.
Zostali tylko we dwoje.
– Tchórz – powiedziała spokojnie Rose.
– Przepraszam cię, naprawdę, bardzo przepraszam – mówił Ryan ze wzrokiem wbitym w blat. – Na chwilę straciłem głowę i dopuściłem cię do siebie zbyt blisko.
– I nie chcesz, żeby to się powtórzyło.
– Nie chcę.
– Nigdy?
– Nigdy.
Tym razem patrzył jej prosto w oczy.
– Kilka dni temu odwiedził mnie Wayne Sullivan, ojciec tego nieżywego dziecka. Przyszedł, żeby nam podziękować za wysiłek. – Odetchnęła głęboko. – To wszystko, co jest w naszej mocy: próbować.
– Ale są też i próby daremne – odparł głucho Ryan. – Dziecko tak czy owak nie żyje.
– Więc nigdy już nie będziemy próbować? Cóż to za obłąkana logika?
– To jedyna sensowna logika. Daj już spokój, Rose.
– Dać spokój tobie?
– Tak.
W taki oto sposób sprawa jej przyszłości została przesądzona, i to właściwie zgodnie z jej marzeniami: jest lekarką i ma pracować w szpitalu w Kora Bay. Dlaczego więc nie czuła się szczęśliwa? Wyszła z gabinetu Ryana przygnębiona i z ciężkim sercem zabrała się do pracy.
Formalności prawne załatwili bardzo szybko, adwokat jednak był zdumiony niską opłatą za dzierżawę szpitala, jaką zadowolił się Ryao. Ten pokręcił głową i powiedział:
– Pracować tu będzie dwoje młodych lekarzy, na których nie można nakładać zbyt dużych obciążeń. Mówiąc szczerze, bardziej zależy mi na ich entuzjazmie niż na pieniądzach.
Ted otwierał już usta, żeby dać wyraz swojemu entuzjazmowi, ale w tej samej chwili w drzwiach gabinetu stanęła pielęgniarka.
– Przed chwilą przywieziono panią Carlyon. Jest w trzydziestym piątym tygodniu ciąży i ma spuchnięte przeguby i kostki. Właściwie to puchnie w oczach. I ma strasznie wysokie ciśnienie.
May Carlyon. Rose ją znała. May jeździła do Batarry na badania prenatalne.
– Trzeba zbadać mocz.
– Wzięłam już próbkę.
– Czy jest sama?
– Zostawiłam ją, żeby was zawiadomić.
Rose ruszyła pędem korytarzem. Eklampsja, czyli zatrucie ciążowe. A wtedy po pierwsze nie wolno zostawiać pacjentki samej. Po drugie, nie wolno biegać po korytarzach szpitalnych, ale tym razem to pierwsze było ważniejsze.
May leżała na kozetce, niepewna i przerażona.
– Przepraszam za kłopot – zaczęła się tłumaczyć, gdy Rose wpadła do sali. – Miałam jechać do Stevena Prosta w Batarrze, ale to nastąpiło tak szybko… Wczoraj wieczorem kostki odrobinę tylko były napuchnięte, ale rano zbudziłam się z okropnym bólem głowy i strasznie raziło mnie światło. Poprosiłam więc Sama, żeby w drodze do pracy podrzucił mnie tutaj.
– Bardzo dobrze zrobiłaś – powiedziała Rose, nachylając się nad pacjentką, a za plecami usłyszała Teda:
– Ja obejrzę wyniki analizy moczu, a ty zbadaj dziecko. Oboje dobrze wiedzieli, jakie to w tej chwili ważne. Rose z ulgą stwierdziła, że niezależnie od choroby matki serduszko płodu bije normalnie. Ale trzydziesty piąty tydzień… Za wcześnie. Zostawiła May z pielęgniarką i podeszła do Teda.
– Mnóstwo białka – mruknął ponuro. – Do diabła, Rose, przy takim ciśnieniu w każdej chwili może dostać konwulsji. Co robić?
Stanęli przed rozpaczliwym dylematem. Donoszenie dziecka nie wchodziło w grę. W każdej chwili zatrucie ciążowe mogło gwałtownie się pogorszyć, trzeba zatem zakończyć ciążę. Narodziny z kolei oznaczały raptowne pogorszenie stanu matki, która już i tak była bardzo poważnie chora.
– Musimy obniżyć ciśnienie krwi – rozmyślał na głos Tom – bo w tym stanie nie wytrzyma porodu. Z drugiej strony, zakażenie już niedługo zaatakuje dziecko. Problem więc w tym, jak długo możemy czekać. Bo z całą pewnością nie aż do chwili, kiedy ciśnienie osiągnie znowu bezpieczny poziom.
– Może lepiej wysłać ją do Batarry – powiedziała niepewnie Rose. – Była pod opieką Stevena. No i mają tam chirurga.
– Dwie godziny w ambulansie to śmierć. Ułożymy ją w zaciemnionym pokoju, podamy hydrallazinę i bez przerwy będziemy obserwować stan dziecka. Przy pierwszych niepokojących objawach wywołujemy poród.
– Poród?! – Rose z przerażeniem pomyślała o katastrofie sprzed kilku tygodni.
– Mamy do pomocy wykwalifikowane pielęgniarki – powiedział z przekonaniem Ted – a poza tym ciągle jeszcze jest na miejscu Ryan Connell. Z trzema lekarzami i sprawnym personelem damy sobie radę. Robiłem już parę cesarskich cięć, a Connell?
– Jest bardzo dobry – odparła Rose. – Ale czy zechce?
– Na pewno. Nawet gdybym miał go własnoręcznie przywlec na salę operacyjną.
Dwie godziny później operowali. Ciśnienie krwi pacjentki spadło, ale zarazem pogorszył się stan płodu. Nie mieli wyboru. I znowu Rose pełniła funkcję anestezjologa, a Ryan Connell przeprowadzał cesarskie cięcie, ale poza tym wszystko wyglądało inaczej. Za sobą mieli nie bladego ojca, z przerażeniem myślącego o tym, jak zająć się ledwie narodzonym dzieckiem, lecz pielęgniarki i Teda Bryanta. Rose dała Ryanowi znać, gdy May była już uśpiona, on zaś biegle dokonał cięcia.
Wszystko rozegrało się w kilka chwil. Dziecko jakby czekało na przyjście na świat. Było niedotlenione, ale chyba się nie spóźnili. Chyba… Rose z rozpaczą modliła się o nowe życie; kolejna tragedia byłaby nie do zniesienia.
Ted wziął dziecko z rąk Ryana, który nachylił się znowu nad May. Drogi oddechowe noworodka zostały szybko oczyszczone i w sali rozległ się słaby płacz, który z każdą chwilą stawał się donośniejszy: mała istotka protestowała przeciwko wyrwaniu jej z ciepłego kokonu. Świat najwyraźniej nie przypadł do gustu najmłodszej przedstawicielce rodu Carlyonów.
– Przeżyje – z przekonaniem obwieścił Ted, ale zaraz spoważniał i dodał: – Oby tak samo poszło z matką.
Czekały ich jeszcze trudne godziny. Osłabiona narkozą i nadal zbyt wysokim ciśnieniem May w każdej chwili mogła dostać zapaści.
– Zostanę przy niej – powiedziała Rose. – Zajmiesz się całą resztą, Ted?
– Jasne. Serdeczne dzięki, doktorze Connell. Dzięki panu wszystko zakończyło się szczęśliwie.
– Nie chwali się dnia przed zachodem słońca – mruknął Ryan znad zlewu, a wycierając ręce, dodał: – Będę na jachcie, gdybyście mnie potrzebowali.
– Kiedy wypływasz? – rzuciła Rose znad aparatury.
– Jutro rano.
– Ryan?
– Tak? – Zatrzymał się w drodze do drzwi.
– Spróbowaliśmy – powiedziała miękko. – I dziecko jest zdrowe. Przy odrobinie szczęścia matka też wyjdzie z tego cało. Szczęśliwe zakończenie, doktorze Connell.
Ich oczy spotkały się; Ryan pierwszy uciekł wzrokiem.
– W życiu szczęśliwe zakończenia zdarzają się rzadko – oświadczył półgłosem i wyszedł.
Rose pozostała na oddziale przez cały dzień, niemal na chwilę nie odstępując pacjentki. May ocknęła się raz, zobaczyła dziecko, ze znużeniem uśmiechnęła się do męża, którego wezwano z pracy, i znowu zapadła w niespokojny sen. Rose była pełna optymizmu: im więcej czasu upływało od operacji, tym większa szansa na sukces. Ciśnienie powolutku opadało, co też rokowało pomyślnie.
Ted zajrzał do niej kilka razy, a pod wieczór pojawił się w drzwiach w towarzystwie Ryana. Przez króciutką chwilę Rose wpatrywała się z nadzieją w ukochaną twarz, ale widząc na niej chłodną maskę zawodowej uprzejmości, nachyliła się nad May. Przecież i tak wszystko zostało już powiedziane i wszystko się skończyło.
Читать дальше