W Kora Bay były sklepy z drogimi ubiorami, ale wszystkie nawet nie umywały się do kreacji, które zaczęła wydobywać Caroline, – Przymierz tę – powiedziała, wyciągając w kierunku Rose prostą sukienkę z błękitnego jedwabiu. Rose zerknęła na metkę, ale nie znalazła na niej ceny. Caroline dostrzegła jej spłoszony wzrok, dotknęła uspokajająco dłoni i oznajmiła z uśmiechem: – Dla Ryana liczy się tylko jakość. Miałabym się z pyszna, gdybym pokazała ci coś, co nie jest w najlepszym gatunku. Ach – westchnęła żartobliwie – ile bym dała, żeby Ryan chociaż raz spojrzał na mnie tak, jak patrzy na ciebie…
Rose wbiła wzrok w miękki materiał, gdyż nie wiedziała, co odpowiedzieć. A gdy po chwili sukienka miękko ułożyła się na jej ciele, patrzyła w lustro w osłupieniu, gdyż ze szklanej tafli odpowiadała jej spojrzeniem osoba tylko na pół znana: pewna swojej kobiecości, lekko zalotna, odrobinkę wyzywająca. Sukienka była na górze dopasowana, miała duży dekolt i wąskie rękawy, a od pasa opadała niemal do kostek falą delikatnych falbanek.
– Tak, tak, kochana! – z entuzjazmem wykrzyknęła Caroline. – Uszyta jakby wprost dla ciebie.
Podobnie można było powiedzieć, kiedy przyszła pora na eleganckie, włoskie pantofle.
– Świetnie. A teraz spotkanie w interesach. – Caroline zakrzątnęła się przy stelażach i szafkach, by po chwili powrócić z lnianym kostiumem i jedwabną bluzką w kolorze brzoskwini. Gdy Rose przebrała się, Caroline ogarnęła jej postać aprobującym wzrokiem i mruknęła: – Na te nudne, oficjalne spotkania lepiej chyba będzie, jeśli włosy zwiążesz z tyłu, chociaż naprawdę szkoda tego naturalnego piękna.
– Niech włosy zostaną tak, jak są. – Z tyłu rozległ się głos Ryana, który niepostrzeżenie zbliżył się do nich. Czas jakiś wpatrywał się w Rose, a potem powiedział: – Przez chwilę myślałem… – ale nagle przerwał, jak gdyby się zagalopował, i rzucił szorstko: – To już wszystko?
– Mamy jeszcze przepiękną suknię koktajlową. Mówię ci, wspaniała. No i trzeba jeszcze tylko dobrać jakieś buty do tego kostiumu.
– Dobrze. Pospieszcie się.
Ryan niecierpliwie spojrzał na zegarek. Rose poczuła, jak odpływa cała radość i nieśmiałe nadzieje, które zrodziły się, gdy spoglądała w lustro. W głowie przemknęła jej myśl o Kopciuszku i królewiczu, która teraz wydała się jej tak żałosna i naiwna, że zarumieniła się ze wstydu.
– Już, zaraz… – mruknęła i zaczęła zdejmować kostium, lecz Caroline ją powstrzymała. – Skoro niedługo macie spotkanie, nie ma sensu się przebierać. – Caroline spojrzała na Ryana i zapytała z wahaniem: – Czy… zajrzysz do Allana?
– Może – odparł niezobowiązująco.
– Bardzo się ucieszy z twojej wizyty. Wiem, że to niełatwe, ale ostatnio mało kto go odwiedza. W zeszłym tygodniu miał znowu operację kolana. Lekarze mówią, że może teraz zacznie chodzić…
Vincent… Allan Vincent. Rose wodziła wzrokiem od Caroline do Ryana, ale żadne z nich nie pospieszyło z wyjaśnieniem. Po chwili właścicielka sklepu znowu na nią spojrzała.
– Ryanie, czyż naprawdę trzeba ci przypominać, że nie wystarczy podziwiać kobiety, ale trzeba też im mówić, jak pięknie wyglądają? Czy Rose nie wygląda wspaniale?
Ryan spojrzał na Rose wzrokiem dziwnie nieobecnym.
– Tak – mruknął. – Ona zawsze wygląda wspaniale.
– Kim jest Allan Vincent? – spytała Rose, gdy znaleźli się już w taksówce. Nie chciała rozmawiać o strojach, a jeszcze mniej o spotkaniu z autorytetami medycznymi.
– Był kiedyś u mnie zarządcą – mruknął Ryan. – To brat Caroline.
– Jest chory?
– Został poparzony w tym samym pożarze co ja, ale jego obrażenia były znacznie poważniejsze, a na dodatek nogę przygniotła mu spadająca belka. Odwiedzisz go razem ze mną w szpitalu?
– Oczywiście.
Zastali Allana Vincenta w jasnej, przestronnej, znakomicie wyposażonej sali gimnastycznej na parterze ekskluzywnego, prywatnego szpitala. Allan gimnastykował się właśnie na długich, równoległych prętach aluminiowych, licząc w takt cichej muzyki płynącej z głośników pod sufitem. Poderwał głowę do góry, kiedy usłyszał odgłos otwieranych drzwi.
Jego twarz wyglądała na świeżo poranioną; wyraźnie zaznaczały się na niej krawędzie wszystkich miejsc, gdzie dokonano przeszczepu skóry. Blizny muszą się zaleczyć, zanim chirurg plastyczny będzie mógł zrobić następny krok, a widać było, że Allana czeka jeszcze niejedna wizyta w sali operacyjnej. Wygląd ran wskazywał jednak na to, że brat Caroline miał szczęście, iż w ogóle przeżył.
– Cześć, Allan – powiedział chłodno Ryan, a Rose była zdziwiona brakiem cieplejszego tonu w jego głosie.
– Cześć, Ryan! – Twarz Allana wykrzywiła się dziwacznie w uśmiechu.
W bocznych drzwiach pojawiła się młoda kobieta w białym fartuchu z identyfikatorem w klapie: „Lyn Spender, fizjoterapeutka”. Pchała przed sobą fotel na kółkach.
– No cóż, panie Vincent, skoro ma pan gości, to na razie damy sobie spokój z ćwiczeniami. – Uśmiechnęła się do Ryana z wyraźną sympatią. – To już dzisiaj drugie podejście.
– Poganiaczka niewolników – mruknął Allan, ale czułość w jego głosie świadczyła o tym, że jest z pielęgniarką zaprzyjaźniony. – Na dzisiaj koniec. Mam już dość.
– Trzeba cierpliwości.
– A jakże, cierpliwości, żeby w ogóle żyć. – Allan ciężko usiadł na fotelu, a pielęgniarka dyskretnie zniknęła. – A to kto? Następczyni Sarah? – spytał, wskazując gestem Rose.
– Miałbyś mi to za złe? – zapytał wyzywająco Ryan, a Rose zmarszczyła brwi w zdumieniu. O co w tym wszystkim chodzi?
Nie spuszczając z niej oczu, Allan umieścił rękami stopy na podnóżkach fotela i mruknął:
– Nie. Dobrze wiesz, że nie.
– Tak, wiem. – Głos Ryana złagodniał. – Zdaje się, że ostatnio masz szczęście. Gdzie spojrzysz, wszędzie lekarze. To jest doktor Rose O’Meara.
– Lekarka? – powiedział przeciągle Allan. – Może by się tu zatrudniła? Jeśli będę musiał dłużej zadawać się z Edem Mathersonem, chyba go uduszę. – Skrzywił się nagle.
– Boli? – spytał Ryan.
– Jak jasna cholera. Czasami myślę, że najlepiej by było przesiedzieć resztę życia w fotelu. Złamania się zrosły, przeszczepy się przyjęły, ale wtedy okazało się, że trzeba operować blizny. Gdyby ktoś powiedział mi o tym wcześniej…
– Człowiek uczy się do końca życia – mruknął Ryan, a po chwili dodał: – Ale chyba nie wszyscy tutaj są tacy źli jak Ed? Ta twoja poganiaczka niewolników robi dobre wrażenie.
– A, Lyn… Tak, Lyn jest w porządku.
– Tylko w porządku?
Głos Ryana był żartobliwy, lecz Allan wyraźnie się zirytował.
– W porządku i tyle.
Ryan kiwnął głową, co można było uznać za przeprosiny.
– Co zamierzasz robić po wyjściu ze szpitala?
– Nie myślałem o tym.
– Bzdura. Oczywiście, że myślałeś. Allan spuścił wzrok.
– No, dobra, myślałem…
– I co?
– Wszystko zależy od mojej siostry – warknął ze złością. – Ona ma dom, pieniądze, wszystko… A ja? Kto mnie zatrudni w takim stanie?
– Ja.
– Ty???
– Obecny zarządca Bindenalong jest beznadziejny. Ludzie go nie lubią i ciągle wspominają ciebie. Zamiast na koniu, będziesz wszystko objeżdżał motocyklem. To jak, wracasz pod koniec roku?
– Ale… – zająknął się Allan i zerknął na Rose. – Ale Sarah…
Читать дальше