– Wiem, gdzie żyję i który mamy wiek. Jesteś jednak moją córką i wyjdziesz za mąż za mężczyznę, którego dla ciebie wybrałem. Jesteś księżniczką Bahanii i ten ślub ma znaczenie polityczne.
Nawet nie wiedział, ile Sabrina ma lat, a uważał, że potrafi jej wybrać dobrego męża. Dobrego? W ogóle się nad tym nie zastanawiał. Wypatrzył jakąś polityczną korzyść, dla której postanowił wydać córkę za obleśnego starucha z trzema żonami i cuchnącym oddechem. Była pewna, że taki jest jej oblubieniec.
Ojciec potraktował ją jak przedmiot, który ma swoją cenę. W tym przypadku mogło chodzić o korzystną umowę handlową z sąsiednim państwem, sojusz polityczny zmieniający układ sił w regionie czy coś w tym stylu. Dlatego przypomniał sobie o córce, którą nie zajmował się przez dwadzieścia trzy lata. Gdy przyjeżdżała do Bahanii na wakacje, prawie z nią nie rozmawiał, nigdy też, w przeciwieństwie do braci, nie zabierał jej w podróże ani nie dzwonił, kiedy wracała do matki, do Kalifornii, gdzie chodziła do szkoły. Jak mógł więc przypuszczać, że będzie mu posłuszna?
Nie chciała się spotkać z księciem trolli, jak w myślach nazwała wybranego przez ojca narzeczonego, dlatego uciekła na pustynię, by odnaleźć Miasto Złodziei. Nadzieje się nie spełniły, a zamiast tego została schwytana przez nomadów. Może ten książę trolli nie był jednak taki najgorszy?
– O czym myślisz? – usłyszała nagle. Gdy otworzyła oczy, ujrzała, że przywódca nomadów stoi tuż przed nią.
– Planowałam wakacje, lecz inaczej je sobie wyobrażałam.
Odkrył głowę, a na sobie miał tylko bawełniane spodnie i tunikę, lecz nadal wyglądał tak samo imponująco i groźnie. Jego potężna sylwetka była doskonale widoczna na tłe czarnego nieba. Sabrina, mimo że z całego serca nienawidziła swego prześladowcy, po prostu musiała go podziwiać.
– Masz odwagę wielbłąda – powiedział.
– Serdeczne dzięki. Wiem, jak tchórzliwe są wielbłądy.
– Ach, więc coś jednak słyszałaś o pustyni. W takim razie co powiesz o odwadze pustynnego lisa?
– Przecież one wciąż uciekają.
– Rozumiesz więc, o co mi chodzi.
Najchętniej pokazałaby mu język.
– Przyniosłem ci coś.
W tej chwili dotarły do niej wspaniałe zapachy.
– Kolacja? – Starała się, by nadzieja nie zabrzmiała w jej głosie.
– Tak. – Przykucnął, odstawił talerz i kubek na piasek, a potem pomógł jej usiąść. – Nie wiem jednak, czy mogę ci zaufać na tyle, by cię rozwiązać.
Walczyła ze sobą, by nie rzucić się na talerz i nie zacząć jeść wprost z niego, a na myśl o wodzie gardło zapiekło ją jak rana.
– Przysięgam, że nie będę próbowała uciec.
Nomada usiadł na piasku obok niej.
– Dlaczego miałbym ci wierzyć? Wiem o tobie tylko tyle, że byle pchła jest od ciebie inteligentniejsza.
– Mam dosyć tych zwierzęcych porównań. – Sabrina zmrużyła oczy. – To prawda, straciłam konia i wielbłąda, ale nie ze swojej winy. Kiedy zbliżała się burza, próbowałam je uwiązać, a sama owinęłam się peleryną i usiadłam w kucki. Przeżyłam dzięki zdrowemu rozsądkowi.
– I również dzięki niemu znalazłaś się tu zupełnie sama? – Podniósł z ziemi kubek. – A może podyskutujemy o utracie konia i wielbłąda?
– Niekoniecznie. – Pochyliła się w stronę kubka, który nomada wyciągnął w jej stronę.
Woda była zimna i czysta. Sabrina łapczywie wypiła życiodajny płyn.
Potem przyszła pora na jedzenie. Nomada podniósł talerz.
– Naprawdę zamierzasz mnie karmić? – Uniosła skrępowane ręce. – Jeżeli nie chcesz mnie rozwiązać, to przynajmniej pozwól mi samej jeść. – Myśl, że całkiem obcy człowiek będzie dotykał jej jedzenia, wydawała się dziwaczna i niepokojąca.
– Zrób mi ten zaszczyt – zakpił i wziął z talerza kawałek mięsa.
Powinna stanowczo odmówić, jednak głód przeważył. Pochyliła głowę i wzięła zębami mięso z palców nieznajomego, uważając, by nie dotknąć ustami jego ręki.
– Nazywam się Kardal. A ty?
Nie wiedzieć dlaczego, nie chciała mu powiedzieć, kim jest.
– Sabrina. – Miała nadzieję, że Kardal nie skojarzy tego imienia z Sabrą, księżniczką Bahanii. – Kiedy cię słucham, trudno mi uwierzyć, że jesteś nomadą.
– A jednak nim jestem. – Podał jej kolejny kawałek mięsa.
– Musiałeś chodzić do szkoły w Anglii albo w Stanach Zjednoczonych.
– Dlaczego tak myślisz?
– Zdradza to sposób, w jaki się wysławiasz. Dobór słów, składnia…
Jeden kącik jego ust uniósł się do góry.
– Co taki ktoś jak ty może wiedzieć o składni?
– Bez względu na to, co o mnie myślisz, nie jestem idiotką. Studiowałam i znam się na różnych rzeczach.
– Na jakich rzeczach, mój pustynny ptaszku?
– Ja, och… – Co się z nią działo? Nagle poczuła zamęt w głowie. Zdało się jej, że Kardal przenika jej duszę, zawłaszcza…
Podał jej następny kęs. Tym razem jednak Sabrina nie była wystarczająco ostrożna i poczuła na wardze muśnięcie palca Kardala. Coś się niej drgnęło. Trucizna, pomyślała w panice. Musiał dodać trucizny do jedzenia.
Skoro i tak mam umrzeć, to przynajmniej z pełnym brzuchem, pomyślała w desperacji i zjadła wszystko do końca. Wtedy Kardal podał jej drugi kubek wody. Była pewna, że nomada wróci do siedzących wokół ognia towarzyszy, jednak nadal tkwił przy niej, wpatrując się badawczo w jej twarz.
Wiedziała, że wygląda okropnie. Rozczochrane włosy, pobrudzone policzki, żadnego makijażu…
O czym ja myślę? Zamierzam kokietować porywacza?! – obruszyła się w duchu.
– Kim jesteś? – zapytał cicho, patrząc jej w oczy. – Co robiłaś sama na pustyni?
Najedzona, nie czuła się tak przestraszona i bezbronna. W pierwszej chwili chciała skłamać, ale nigdy nie była w tym dobra. Mogła również odmówić odpowiedzi, ale niewzruszone spojrzenie Kardala miało w sobie coś zniewalającego. Uznała, że najprościej będzie powiedzieć prawdę. A przynajmniej jej część.
– Szukam zaginionego Miasta Złodziei.
Spodziewała się niedowierzania lub zaciekawienia, nie przewidziała jednak, że Kardal po prostu wybuchnie gromkim śmiechem.
– Proszę bardzo, śmiej się, na zdrowie – rzuciła ostro. – To miasto naprawdę istnieje. Wiem, gdzie się znajduje, i mam zamiar je odnaleźć.
– Miasto Złodziei jest tylko legendą. – Kardal spoważniał. – Poszukiwacze przygód szukają go bezskutecznie od stuleci. Myślisz, że akurat ty je znajdziesz, mimo że tylu innych nie dało rady?
– Niektórzy tam dotarli. Mam mapy i dzienniki z zapiskami.
– A gdzie są te twoje mapy i dzienniki? – spytał ze słodką ironią.
– W torbie przytroczonej do siodła – fuknęła ze złością.
– Które zniknęło wraz z twoim koniem.
– Tak.
– Oto więc mamy zagadkę: czy coś, co nie istnieje, łatwiej znaleźć z mapą i zapiskami, czy też bez nich?
Sabrina zacisnęła pięści.
– Miasto Złodziei istnieje!
– Nie zamierzasz więc zrezygnować?
– Nie poddaję się tak łatwo. Przysięgam, że wrócę tu i je znajdę.
Kardal wstał i popatrzył na nią z wysoka.
– Podziwiam twoje zdecydowanie. Jednak twój pian ma jeden słaby punkt.
– To znaczy? – Zmarszczyła brwi.
– Żebyś mogła gdziekolwiek wrócić, najpierw muszę cię uwolnić.
Leżeli obok siebie na piasku pod czarnym nieboskłonem. Sabrina wierciła się niemiłosiernie. Co z tego, że Kardal rozwiązał jej nogi, skoro ręce nadal miała skrępowane, a koniec sznura uwiązano do pasa wodza nomadów.
Читать дальше